Przed świętem 11 listopada rośnie liczba funkcjonariuszy przebywających na zwolnieniach. Nie widać końca epidemii wśród mundurowych.
Przed świętem 11 listopada rośnie liczba funkcjonariuszy przebywających na zwolnieniach. Nie widać końca epidemii wśród mundurowych.
Na Podlasiu chory jest co piąty funkcjonariusz, głównie z wydziału drogowego, prewencji i patrolowo-interwencyjnego. Jeszcze gorzej jest w województwie łódzkim, gdzie protest zaczął się tuż przed akcją „Znicz”, a dziś na L4 jest już – według niektórych doniesień – nawet 30 proc. funkcjonariuszy. Jak mówi DGP Andrzej Szary, wiceprzewodniczący Zarządu Głównego NSZZ Policjantów, funkcjonariusze nie wezmą 1000 zł za służbę w Dzień Niepodległości. Dodaje, że mimo zakazu wydanego przez miasto pojawiały się pierwsze zapowiedzi, że może dojść do próby przejścia marszu organizowanego przez środowiska sympatyzujące z prawicą. Wówczas – jak komentuje Szary – sytuacja może się wymknąć spod kontroli. Jego zdaniem „możliwe jest ściągnięcie do Warszawy czy Wrocławia Żandarmerii Wojskowej”. Do pilnowania porządku mogą również zostać oddelegowani funkcjonariusze na co dzień zajmujący się innymi sprawami.
Protest szybko się rozprzestrzenia. Lokalne gazety donoszą o miastach, w których na ulice nie wyjechał ani jeden radiowóz, a liczbę chorych policjantów w całym kraju ocenia się już na kilkanaście tysięcy. Choroba, zwana już „psią grypą”, zaatakowała po tym, jak związkowcy odrzucili przedstawione przez MSWiA propozycje podwyżek. Ale nie chodzi tylko o niskie wynagrodzenia. Problemów jest więcej. Na co narzekają funkcjonariusze?
Pensje reguluje ustawa, zgodnie z którą „wysokość uposażenia zasadniczego policjanta jest uzależniona od grupy zaszeregowania jego stanowiska służbowego oraz od wysługi lat”. Do tego dochodzą różne dodatki, ale zasada jest taka, że im niższa grupa, tym niższa pensja. Najniższe grupy są w patrolówce. Funkcjonariusze tej służby dostają na rękę nieco ponad 2,5 tys. zł. W dodatku muszą się sami ubezpieczyć, bo policja tego nie robi. Bywa, że zarabiają jeszcze mniej, bo kiedy od stania w deszczu albo na mrozie zachorują, dostaną pensję o 20 proc. niższą. Stąd żądania, by pierwsze 30 dni choroby były pełnopłatne.
W policji brakuje ponad sześciu tysięcy funkcjonariuszy. Najbardziej odczuwalne braki są w najsłabiej opłacanej służbie patrolowej. Funkcjonariusze, poza rutynowymi patrolami od poniedziałku do piątku, w weekendy muszą zabezpieczać mecze, demonstracje, marsze i wiece. Ponieważ sami nie dają rady, do zabezpieczeń nierzadko zwozi się funkcjonariuszy z odległych rejonów. Czasami bierze się ich prosto zza biurek. W związku z tym mają nawet po kilkaset nadgodzin (rekordziści dobijają do 300). Problem w tym, że nadgodziny nie są płatne. Ustawa pozwala jedynie, by policjant odebrał sobie za nie wolne dni, ale w związku z niedoborem kadr przełożeni niechętnie na to pozwalają. Policjanci domagają się więc wprowadzenia płatnych nadgodzin.
Są komendy, głównie w dużych miastach, które zostały odremontowane. Ale w wielu wciąż króluje peerelowski wystrój i takież problemy: brak papieru do drukarek, stare telefony, niesprawne drukarki i zawirusowane komputery (bo policji nie stać na zatrudnienie dobrego informatyka). Kiedy nie działają komputery, ludzie piszą na starych maszynach lub spisują zeznania ręcznie. Żeby tego nie robić, przynoszą do pracy prywatne laptopy. Często zmuszeni są też do korzystania z prywatnych telefonów. Problemy są też z radiowozami. Stare kia, zwane kijankami, mają rekordowe przebiegi i częściej stoją w warsztatach niż na parkingu. Ale nawet jeśli można nimi jeździć, policjanci sami muszą sprawdzać w nich olej i wymieniać spalone żarówki. I sami opłacać OC, na wypadek, gdyby uszkodzili auto np. podczas pościgu.
Przyłapanie kogoś na gorącym uczynku premiowane jest nagrodą pieniężną z funduszu motywacyjnego. Naczelnicy niechętnie z niego korzystają. Tajemnicą poliszynela jest, że niewykorzystane na premie środki wracają do centrali, dzięki czemu naczelnicy łapią punkty u przełożonych i sami mogą liczyć na nagrody. Z tego samego powodu w policji najważniejsza jest statystyka. Komendanci rozliczani są z wyników, które mierzy się dynamiką wykrywalności: liczba wykrytych spraw powinna być z roku na rok wyższa. Dlatego jeśli np. liczba złapanych kierowców jest wystarczająca, komendanci odpuszczają ich ściganie i nakazują policjantom realizację zadań, w których wyniki są mniej satysfakcjonujące.
Wcześniej policjant mógł odejść na emeryturę po 15 latach służby. Dostawał wtedy 40 proc. ostatniego uposażenia. Dzisiaj, żeby przejść na emeryturę, musi przepracować 25 lat i mieć ukończone 55 lat. Problem w tym, że jeśli pracował w cywilu przed wstąpieniem do służby, jego składki wpłacone do ZUS przepadają. Policjanci walczą też o to, by z ustawy wykreślić drugi warunek.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama