Ustawa z 14 czerwca 2024 r. o ochronie sygnalistów (Dz.U. z 2024 r. poz. 928) weszła w życie 25 września 2024 r. W tym czasie podmioty objęte przepisami – przedsiębiorstwa, instytucje publiczne i jednostki samorządu – zostały zobowiązane do utworzenia kanałów do przyjmowania zgłoszeń, wdrożenia procedur oraz prowadzenia rejestrów i sprawozdań.

Większość zgłoszeń, jeśli w ogóle się pojawiły, nie została szeroko nagłośniona. Wskazywano także na ryzyko przeciążenia systemu – szczególnie w przypadku RPO – oraz na niedoszacowanie zasobów koniecznych do sprawnej obsługi spraw. Bez sprawnych i szybkich działań następczych ochrona sygnalistów może pozostać iluzoryczna. Dlaczego tak się dzieje?

Sygnalista nie jest donosicielem

Ustawa o ochronie sygnalistów była wielokrotnie odbierana jako – delikatnie mówiąc – „ustawa o donosicielach”, co pokazuje pejoratywny wydźwięk jej społecznego odbioru. Tymczasem ustawa donoszenia w ogóle nie dotyczy. Chodzi o sygnalistów, inaczej whistleblowerów, czyli osoby „dmuchające w gwizdek” na alarm, aby zwrócić uwagę na nieprawidłowości.

Pierwszy raz instytucja sygnalisty została zastosowana w USA w 1777 r. Dziesięciu marynarzy zgłosiło wówczas, że ich dowódca, jeden z najpotężniejszych ludzi w marynarce, nadużywa władzy, stosując tortury wobec jeńców wojennych. Doniesienie to skutkowało pozbawieniem go stanowiska. Dowódca, broniąc się, oskarżył marynarzy o pomówienie, co doprowadziło do aresztowania kilku z nich. W reakcji na to Kongres USA uchwalił pierwszą ustawę zapewniającą szczególną ochronę prawną sygnalistów.

W licznych badaniach psychologicznych zaobserwowano, że ludzie widzący zło często nie podejmują z nim walki. Najpierw egoistycznie rozważają, czy będą mieć korzyści z podjętych działań, czy też narażą się na represje. Ważą zatem, czy dokonując zgłoszenia, nie ryzykują negatywnych konsekwencji społecznych, zawodowych i prawnych, czy bardziej opłaca się po prostu siedzieć cicho i mieć święty spokój.

Badania pokazują, że niestety zdecydowanie częściej wybierają tę drugą opcję. Dlatego czyn dziesięciu marynarzy, którzy przeciwstawili się potężnemu i wpływowemu dowódcy, został uznany przez Kongres i społeczeństwo za bohaterstwo. Zgłaszanie zła nie jest donosicielstwem, lecz słusznym i wysoko pożądanym zachowaniem. Stanowi przejaw odwagi i poczucia sprawiedliwości, jest dowodem moralnej wyższości zgłaszającego. Oznacza prawdziwą służbę krajowi, która w USA jest zaszczytem. Zupełnie inaczej jest u nas, Polacy bowiem traktują własne państwo i jego struktury – a także podmioty gospodarki, nawet rynkowej – jak wroga. Wynika to z mentalności ukształtowanej w czasach, kiedy nasz kraj nie był suwerenny. Trzeba szczerze przyznać, że demokratyczne władze robią bardzo dużo, by nie nauczyć obywateli zaufania do własnego państwa.

Zostańmy w USA i przejdźmy ze sfery publicznej do sfery gospodarczej. Proszę sobie wyobrazić, że są Państwo szefami wielkiej między narodowej firmy, która wydaje ogromne pieniądze na public relations i marketing. Przedsiębiorca musi inwestować w działania promocyjne i reklamowe, ponieważ konkurencja jest ogromna, a żeby utrzymać się na rynku, potrzebne są dobry wizerunek i silna marka. Nagle do Państwa gabinetu wchodzi prawnik i informuje o pozwie złożonym przeciwko kierowanej przez Państwa spółce. Jesteśmy w USA, gdzie odszkodowania za naruszenia prawa sięgają czasem setek milionów dolarów, a w razie przegranej w sądzie często oznaczają koniec spółki oraz długi dla przedsiębiorcy. Jeszcze nie odbyła się pierwsza rozprawa, a straty wizerunkowe powodują, że sprzedaż państwa towarów lub usług leci na łeb, na szyję – dokładnie tak jak wartość spółki. Co możecie na tym etapie zrobić?

W praktyce: tylko oddać sprawę w ręce prawników i starać się ograniczyć straty wizerunkowe. To wszystko.

W pracy, ale w USA

Ponieważ taki scenariusz realizował się często, szczególnie gdy chodzi o mobbing lub niezwykle popularne w USA powództwa o molestowanie seksualne (które, podobnie jak mobbing, dotyczą sfery prawa pracy), zadano sobie pytanie: co jako szef przedsiębiorstwa mogę zrobić, żeby temu zapobiec i za to nie odpowiadać? Ważne jest, że karnie za przemoc w pracy czy niechciany dotyk odpowiada sprawca. Odpowiedzialność finansową za to, co stało się w pracy, ponosi jednak pracodawca – podobnie jak w Polsce ma on obowiązek przeciwdziałać nieprawidłowościom w miejscu pracy. Żeby zapobiegać stratom wizerunkowym i finansowym, wykorzystano właśnie instytucję sygnalisty, która w USA kojarzy się pozytywnie. Aby dodatkowo zmotywować pracownika do zgłaszania nieprawidłowości i ograniczyć rezygnację z obawy przed negatywnymi konsekwencjami, pracodawca wypłaca bardzo satysfakcjonujące wynagrodzenie za uzasadnione zgłoszenia. A żeby zapewnić sygnaliście anonimowość i chronić go przed nieprzewidzianymi konsekwencjami, w USA zgłoszeń nie dokonuje się bezpośrednio do pracodawcy. Firmy zatrudniają zewnętrzne podmioty, aby zapewnić sygnalistom pełen komfort i bezpieczeństwo. Przedsiębiorstwa obsługujące zgłoszenia chwalą się, że potrafią zweryfikować zasadność sygnału nawet w 24 godziny od momentu jego złożenia, w dowolnym miejscu na świecie. Wszystko po to, aby zachęcić pracowników do ujawniania nieprawidłowości.

Wynagrodzenie za zgłaszanie nieprawidłowości to nie są „judaszowe srebrniki”. Pamiętajmy, że jako szef przedsiębiorstwa mamy obowiązek przeciwdziałania nadużyciom, a jeśli do nich dojdzie, to pracodawca płaci za cudze działania i własne zaniechania w nadzorze. Czy nie lepiej zapłacić komuś, kto zgłasza zło, niż później samemu płacić dużo wyższą stawkę odszkodowania i ponosić ogromne ryzyko? W przypadku zgłoszenia nieprawidłowości korzystają wszyscy – a najbardziej pracodawca, z którego organizacji wyeliminowana zostanie patologia.

Czy przez zgłoszenie nadużycia świat staje się lepszym czy gorszym miejscem? Moim zdaniem lepszym, ponieważ zło zostaje napiętnowane i pozbawione możliwości działania. Zgłoszenie nieprawidłowości powinno być uznane za dobry czyn.

Prawo bez narzędzi

U nas nikomu nie wytłumaczono, jaka idea stoi za sygnalistami. Polacy, nie wiedząc, kim oni są, dorobili tej instytucji „gębę”, opierając się na tym, co znali, a ich wiedza wywodzi się niestety ze spaczonej rzeczywistości PRL. Sygnaliści w ustawie nie otrzymali żadnej specjalnej, nowej, silniejszej ochrony prawnej niż ta już przewidziana w kodeksie pracy. Ustawa nie wprowadza obowiązku wynagradzania za zgłoszenia, który mógłby przełamać naturalną skłonność do ochrony siebie przed niekorzystnymi skutkami działania.

Za sygnalistę w świetle prawa może być uznana tylko osoba świadcząca pracę lub pełniąca służbę (np. żołnierz), ale żaden z obszarów, w których można zgłaszać nieprawidłowości, nie dotyczy ochrony praw pracowniczych. Ustawa pozwala dokonywać zgłoszeń wyłącznie w takich obszarach, jak:

  • korupcja,
  • zamówienia publiczne,
  • interesy finansowe państwa, jednostek samorządu terytorialnego i UE,
  • ochrona środowiska,
  • zdrowie publiczne,
  • prywatność i dane osobowe,
  • bezpieczeństwo produktów i ich zgodność z wymogami,
  • bezpieczeństwo żywności i pasz,
  • bezpieczeństwo sieci i systemów teleinformatycznych oraz
  • konstytucyjne prawa i wolności obywatelskie.

Jest to bardzo ważne, ponieważ jeśli zgłoszenie zostanie uznane za niedotyczące wskazanego w ustawie obszaru, to nie będzie rozpoznawane. Wydaje się, że większość obszarów zgłoszeń nieprawidłowości nie będzie miała zastosowania przy wykonywaniu pracy. Dzieje się tak, ponieważ ustawa o ochronie sygnalistów de facto chroni interesy państwa, a nie pracowników, czyli potencjalnych sygnalistów.

W Polsce pracodawcy nie mają dużej motywacji, by przestrzegać praw pracowniczych, biorąc pod uwagę, jak niskie odszkodowania są przyznawane przez sądy za mobbing, dyskryminację w zatrudnieniu lub niezgodne z prawem rozwiązanie stosunku pracy, i to po długotrwałych, bolesnych procesach. Pokazuje to, że państwo nie walczy szczególnie z tymi zjawiskami w miejscu pracy. Nie ma poważnych konsekwencji naruszania praw pracowniczych. Pracodawcy nie mają zatem motywacji, by zachęcać sygnalistów do zgłoszeń ani tym bardziej za nie płacić.

Można odnieść wrażenie, że ustawodawca sabotuje ustawę o ochronie sygnalistów, jakby nie chciał, żeby była ona skuteczna. Wszystko to, co pozwoliło tej instytucji funkcjonować w USA, zostało z ustawy wyeliminowane i zastąpione czymś innym: do niczego niepasującym, niejasnym i nieprecyzyjnym. Nie ma zatem narzędzia do eliminacji zła i nieprawidłowości. Ustawa o ochronie sygnalistów nie ma ideologicznej i społecznej podstawy, na której byłaby oparta, i nie wywoła – z powodu fatalnej legislacji – pożądanego skutku.

Przez czas obowiązywania ustawy nie widać jej głośnych, precedensowych zastosowań. Przepisy działają formalnie (kanały wewnętrzne, zewnętrzne, obowiązki raportowe), ale praktyki jeszcze nie ma. To nie jest jeszcze ustawa martwa, ale wyraźnie zmierza w tym kierunku.©℗