Brak pieniędzy, trudności w pracy, poszkodowany rocznik ‒ rodzice, nauczyciele i dyrektorzy szkół mówią o paradoksach strajku.
‒ Jestem za protestem. Równocześnie… nie stać mnie na ten strajk – ocenia nauczycielka z warszawskiej podstawówki. Zarabia na tyle mało, że jeżeli obcięta zostanie jej część wynagrodzenia (za dni strajkowe pedagogom nie płacą), nie będzie miała za co żyć do końca miesiąca.
– Mam wychowawstwo w pierwszej zreformowanej klasie ósmej. Razem przeszliśmy przez trudną klasę siódmą i widzę, jak się uczniowie stresują przed tym egzaminem – mówi polonistka z miasteczka na Dolnym Śląsku. – Popieram strajk całym sercem, ale nie mogę ich zostawić w takim momencie ‒ tłumaczy.
Rodzice też mają kłopot. – Uważam, że nauczyciele zarabiają za mało, ale cały ten biedny rocznik dostaje w kość. Najpierw im zmieniono reguły gry jeszcze w trakcie edukacji, wydłużając naukę w podstawówce o dwa lata. Zmieniono wymagania, znaleźli się w podwójnym roczniku i z kolegami z gimnazjum będą konkurować o miejsca w liceum. A teraz nie wiedzą, ani oni, ani my, co będzie z egzaminami – mówi z goryczą matka ósmoklasisty.
Zdezorientowani są też rodzice reszty dzieci. „Proszę nie przyprowadzać dzieci od poniedziałku” ‒ taką informację otrzymali opiekunowie w jednym z warszawskich przedszkoli. Nie oni jedni ‒ taki komunikat pojawił się w wielu placówkach. – Niby mogę wziąć wolne na dziecko, ale obetną mi pensję. Jestem za nauczycielami, ale nie wiem, co robić – żali się ojciec warszawskiego przedszkolaka (o aspektach prawnych zamykania placówek piszemy poniżej).
Część samorządów zapewnia, że sfinansuje nauczycielom różnicę w wynagrodzeniu za strajk. Gminy organizują także dla dzieci zajęcia zastępcze – w domach kultury czy centrach sportowych. Jednak nie dla wszystkich. A że nie ma jednolitych zasad, każda gmina robi, co uważa za słuszne. Te pojawiające się wątpliwości to karta, którą MEN próbuje rozegrać związki zawodowe – że dzieje się to kosztem dzieci, i apeluje, żeby zawiesiły strajk na czas egzaminów. To jednak, zdaniem ekspertów, jedyny argument, żeby rząd potraktował nauczycieli poważnie. Wakacyjny protest nie przyniósłby już takich rezultatów.
Niejednoznaczną postawę wobec strajku przyjmują też szkoły niepublicznie. – Dyrekcja chciała, żebyśmy nalepili plakietki z poparciem dla strajku. Ale nie ma mowy o żądaniu podwyżek – mówi jedna z nauczycielek warszawskiej szkoły społecznej. Zapłacić musiałaby dyrekcja, a nie gmina. Więc starają się nie rozdmuchiwać tematu. Dyrektorzy przekonują, że ich nauczyciele zarabiają więcej niż ci uczący w publicznych placówkach, więc nie widzą powodów do strajku. ‒ Dostają wyższą pensje od nauczycieli w publicznych placówkach. W naszym przypadku nawet o 50 proc. Do tego dochodzą zupełnie inne warunki pracy, polegające na większej elastyczności, wyposażeniu nauczycieli w nowoczesne narzędzia pracy, nowe technologie. Stąd ich mniejsze parcie na strajkowanie – podkreśla jedna z właścicielek szkoły prywatnej w Poznaniu. I dodaje, że wpływ na to, że nie ma strajków w prywatnych szkołach, mają też rodzice uczniów. Płacą, więc wymagają. Czesne sięga od 7 do ponad 10 tys. zł za rok, w zależności od miasta.
Jednak to nie jest normą. Nauczyciele mówią już co innego. – U nas za godzinę tablicową są widełki między 40 a 55 zł. Pensja na rękę wychodzi średnio ok. 2,5 tys. zł – wylicza nauczycielka jednej z społecznych podstawówek w Warszawie. U nich dyrekcja tak bardzo bała się roszczeń nauczycieli, że zablokowała założenie związku zawodowego. – Są oczywiście wyższe dodatki, np. za wychowawstwo otrzymujemy ok. 1 tys. zł, co w szkole publicznej jest nawet 10 razy niższe, ale i tak najwięcej, ile można otrzymać, to ok. 3,5‒4 tys. na rękę – dodaje nauczycielka.
Potwierdzają to niektórzy dyrektorzy. ‒ Trzeba pamiętać o tym, że w szkołach niepublicznych nie obowiązuje pedagogów Karta nauczyciela. W związku z tym pracują w oparciu o umowę o pracę. A to oznacza urlop na poziomie 26 dni w roku, brak premii za wysługę lat, wynagrodzenia za zastępstwo czy trzynastej pensji. Zatem nauczyciele w szkołach prywatnych mają większe powody do tego, by strajkować. Niestety w takich placówkach nie działają związki zawodowe. Tym samym nie można przeprowadzić referendum strajkowego, a jak go się nie zrobi, to organizacja protestu jest nielegalna – zauważa dyrektor Niepublicznej Szkoły Podstawowej „Edukacja” z Wrocławia.
Są też takie szkoły prywatne, które przyznają, że ich nauczyciele zarabiają tak samo, jak ci w państwowych placówkach, a nawet nieco gorzej. Mimo tego strajku u nich nie będzie.
‒ U nas nauczyciel zarabia w oparciu o Kartę nauczyciela. Ma też takie same przywileje, co ci z publicznych placówek. Jedyne, co ich odróżnia, to czas pracy. Mogą w tygodniu przepracować więcej, co wpływa na pensje. Dlatego nasi nauczyciele i my jako dyrekcja solidaryzujemy się z innymi pedagogami gotowymi przystąpić do strajku. Uważamy, że trzeba wywierać presje na podniesienie płac. Jednak nie przystąpimy do protestu, bo mamy poczucie odpowiedzialności względem rodziców, którzy powierzyli nam swoje dzieci. Szczególnie, że ci nam za to płacą – 7,5 tys. zł w skali roku – dodaje Krzysztof Augustyniak, dyrektor prywatnej szkoły podstawowej w Łodzi.
Są jednak już wygrani tej sytuacji. Jeżeli strajk dojdzie do skutku – będzie można na nim zarobić. W szkołach pojawiają się plakaty reklamujące m.in. „półkolonie strajkowe”. Pełne wyżywienie, zajęcia. Koszt 100 zł dziennie.