Miesięcznie fotoradary GITD łapią średnio 25 tys. kierowców. Co trzeci odmawia wskazania kierującego pojazdem, dzięki czemu unika punktów karnych. A czasem może nawet liczyć na niższy mandat.
Miesięcznie fotoradary GITD łapią średnio 25 tys. kierowców. Co trzeci odmawia wskazania kierującego pojazdem, dzięki czemu unika punktów karnych. A czasem może nawet liczyć na niższy mandat.
/>
Na początku lipca miną dwa lata, odkąd Główny Inspektorat Transportu Drogowego (GITD) przejął sieć fotoradarów i zaczął rozbudowę centrum automatycznego nadzoru nad ruchem drogowym (CANARD), w skład którego – oprócz 300 fotoradarów – wchodzą także nieoznakowane radiowozy, a już niebawem wejdzie odcinkowy pomiar prędkości.
Gdy urządzenie pomiarowe złapie kierowcę na jeździe z nadmierną prędkością, może on po kilku tygodniach (lub nawet miesiącach) spodziewać się korespondencji mandatowej od GITD. – Dotąd wysłaliśmy ok. 600 tys. wezwań do właścicieli pojazdów, aby wskazali kierującego w chwili popełnienia naruszenia – mówi nam Łukasz Majchrzak z CANARD.
Przyjmując, że średnia kwota mandatu za fotoradar wynosi 250 zł (tak przynajmniej jeszcze niedawno twierdziła inspekcja), to wszystkie wezwania wysłane do kierowców opiewają na łączną kwotę 150 mln zł. A plan był taki, że tylko w okresie 2012–2013 CANARD zarobi na mandatach 2,7 mld zł (1,2 mld zł w 2012 r. i 1,5 mld zł w 2013 r.). Jeszcze gorzej jest ze ściągalnością mandatów. W I kw. tego roku uzbierano zaledwie 22 mln zł.
Jak na razie do inspektoratu wpłynęło ok. 390 tys. odpowiedzi ze strony kierowców. Reszta albo wezwanie dostanie niebawem, albo po prostu je zignorowała.
Kierowca, odpowiadając na pismo od GITD, może wybrać jedną z trzech opcji. Może przyjąć mandat i punkty karne (albo odmówić, co powoduje skierowanie sprawy do sądu), może wskazać inną osobę kierującą wówczas pojazdem albo nie wskazywać, komu powierzył pojazd (zasłaniając się np. brakiem pamięci). Ta ostatnia droga oznacza brak punktów karnych, gdyż formalnie nie wiadomo, komu trzeba byłoby je przyznać.
W zeszłym tygodniu opisaliśmy przykład kierowcy złapanego przez fotoradar, który miał do wyboru: zapłacić 300 zł mandatu i przyjąć 6 punktów karnych albo nie wskazywać osoby kierującej, co skutkowało mandatem w wysokości... 250 zł i brakiem punktów karnych.
Inspekcja tłumaczyła się, że już wdrożyła rozwiązanie, w którym grzywna za niewskazanie kierującego pojazdem wynosi do 500 zł. Na naszą publikację zareagowało też Ministerstwo Transportu.
„Opisane w artykule rozwiązanie, polegające na możliwości płacenia niższego mandatu (250 zł) w przypadku niewskazania osoby prowadzącej pojazd nie jest praktykowane przez GITD. Rozwiązanie to stosowane było na początku br., ale wobec licznych kontrowersji i głosów krytyki nie jest już praktykowane. Stawka kary za niewskazanie sprawcy wynosi 500 zł, co jest rozwiązaniem mającym na celu egzekwowanie wskazywania winnego wykroczenia” – napisał resort w wyjaśnieniu na stronie internetowej.
Podobne deklaracje GITD składał już kilka miesięcy temu. Rzecz w tym, że opisywane przez nas wezwanie od GITD zostało nadane 29 maja, a więc niewiele ponad dwa tygodnie temu i dotyczyło zdjęcia zrobionego przez fotoradar w połowie stycznia br.
Jednak nawet jeśli kara wynosi nie 250 zł, ale 500 zł, to i tak wiele osób będzie wolało zapłacić więcej, niż otrzymać punkty karne. Piratom drogowym z zasobnym portfelem fotoradary nie są zapewne straszne.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama