W świadomości publicznej zagościła na dobre dopiero po wyborach prezydenckich. Armia osób, które zarobkują na zleceniu, dziele lub na własny rachunek – bo o niej mowa – dostała wczoraj z rąk Trybunału Konstytucyjnego oręż do walki o poprawę swojej sytuacji życiowej.
W świadomości publicznej zagościła na dobre dopiero po wyborach prezydenckich. Armia osób, które zarobkują na zleceniu, dziele lub na własny rachunek – bo o niej mowa – dostała wczoraj z rąk Trybunału Konstytucyjnego oręż do walki o poprawę swojej sytuacji życiowej.
Nie jest to może broń masowego rażenia, bo możliwość tworzenia związków zawodowych nie spowoduje automatycznie poprawy warunków zatrudnienia. Ale to dobry prognostyk – instytucje państwa powoli dostrzegają wreszcie główne źródło frustracji milionów Polaków, czyli konieczność wykonywania słabo płatnej pracy, bez żadnych uprawnień i stabilności. Gdyby obecny rząd zachował się jak urzędujący prezydent po żółtej kartce w I turze wyborów, jutro rano premier powinna zwołać konferencję prasową i przedstawić gotowe propozycje zmian w przepisach po wczorajszej decyzji TK.
I tym razem nie byłby to falstart. Jeśli bowiem rządzący nadal będą udawać, że samozatrudnieni sami – wcale nie pod przymusem – zakładają firmy, że zleceniobiorcom jest tak dobrze, że w ogóle nie myślą o prawie do urlopu czy okresach wypowiedzenia umowy, że dzieła wcale nie zawiera się po to, żeby nie płacić na ZUS, to szybko przestaną być u steru władzy. Bo tych zatrudnionych na niestandardowych kontraktach przez ostatnie lata przybyło tak dużo, że dziś to oni mogą zdecydować o wyniku kolejnych wyborów. A więc o losie tych, którzy przez ostatnie lata skrzętnie przymykali oko na ich bolączki.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama