Czy w Polsce jest przymus zatrudnienia? Owszem. Oczywiście nie dla pracowników. Byłoby to niezgodne z prawami człowieka, konstytucją, konwencjami Międzynarodowej Organizacji Pracy, prawem UE, nie wspominając o poprawności politycznej i dobrych manierach. W kraju, w którym pamięta się jeszcze nakazy pracy stosowane w poprzednim ustroju, byłby to grzech wielki.
Nie ma za to przeszkód, aby takim przymusem obejmować pracodawców. Sąd ma prawo stwierdzić: drogi przedsiębiorco, wiem, że chciałeś zwolnić pracownika, może to leń i intrygant, tracisz przez niego renomę i zyski, może nie nadaje się do tej pracy, ale niewłaściwie wypowiedziałeś mu umowę, więc na mocy mego orzeczenia musi do ciebie wrócić. Nieważne, że firma za chwilę, już lepiej przygotowana do wręczenia wymówienia, znowu podejmie – już skuteczniejszą – próbę rozstania się z tym, którego sąd przywrócił do pracy.
Dobrze, że rząd chce skończyć z tą hipokryzją. Umowa o pracę to nie cyrograf. Jeśli któraś ze stron nie chce współpracować z drugą, nie może być do tego zmuszana. To podstawa funkcjonowania w demokratycznym państwie i wolnorynkowej gospodarce. Ktoś powie, że pracodawca jest silniejszą stroną. Ale to on będzie też musiał zapłacić wyższe odszkodowanie, jeśli rozstanie się z podwładnym w sposób niezgodny z prawem.
Nie twierdzę, że wszyscy pracodawcy są dziś biedni i pokrzywdzeni przez przepisy. Nie wszyscy są święci, ale nie wolno zapominać, że pracownicy to także nie same anioły. Niektórzy potrafią wykorzystać każdy przepis prawa pracy na swoją korzyść, choćby przeciw logice, byle na złość firmie. Planowane w kodeksie pracy zmiany i jednym, i drugim odbiorą oręż w tej nieczystej grze.