Z raportu PwC Polska oraz IAB Polska wynika, że 94 proc. polskich internautów ogląda nielegalne wideo w sieci, a od 30 do 50 proc. płaci za dostęp do pirackich serwisów, udostępniających bez zgody dystrybutora możliwość oglądania programów, m.in. właśnie seriali.
- Co ciekawe, spora część osób myśli, że jak płaci, to ogląda w pełni legalnie. A dzięki temu wzbogacają się nie ci, którzy powinni. W Polsce, i w wielu innych krajach, istnieją rozmaite regulacje dotyczące prasy, radia i telewizji, a tymczasem nie ma wielu aktów prawnych dotyczących internetu – zwraca uwagę Marcin Żukowski, account manager w agencji Mint Media.
Czy to oznacza, że w kilka dni po obejrzeniu premierowego odcinka serialu może do nas z tego powodu zapukać policja? Nie zawsze.
Jak wyjaśnia Konrad Kacprzak, prawnik w kancelarii Świeca i Wspólnicy, ustawa o prawie autorskim i prawach pokrewnych dopuszcza nieodpłatne korzystanie z już rozpowszechnionego utworu bez zgody twórcy w zakresie własnego użytku osobistego. Jeśli autor w jakikolwiek sposób zezwolił na publiczne udostępnianie serialu (w telewizji, na DVD, Blue-ray etc.), to jego oglądanie w internetowych portalach nie jest sprzeczne z polskim prawem.
- W obecnym stanie prawnym nikt nie jest zobowiązany do badania legalności źródła pochodzenia utworu, z którego korzysta w ramach dozwolonego użytku prywatnego. Pełna odpowiedzialność spoczywa na właścicielach pirackiego serwisu – mówi Kacprzak.
Nie oznacza to wszakże, że można powiedzieć, iż oglądamy program legalnie. Po prostu nie ponosimy kary. Natomiast odpowiedzialność ponoszą serwisy udostępniające treść. Problem w tym, że walka z nimi przez organy państwa przypomina walkę z wiatrakami. Na miejsce zamykanych serwisów powstają kolejne, a ich popularność wcale nie maleje.
Ale od sytuacji oglądania serialu w tego typu serwisie należy odróżnić inną: gdy plik z odcinkiem nie tylko odtwarzamy, lecz również ściągamy na dysk za pomocą programów P2P (np. torrenty).
- W takiej sytuacji użytkownik jednocześnie sam udostępnia plik. A rozpowszechnianie cudzego utworu podlega odpowiedzialności karnej i instytucja dozwolonego użytku nie znajduje tutaj zastosowania – wyjaśnia Konrad Kacprzak.
W przypadku ściągania muzyki, filmów czy gier trudno znaleźć powód do rozgrzeszenia. Seriale jednak rządzą się swoją specyfiką. Fakty są takie, że wiele znakomitych zagranicznych produkcji nie trafia do Polski w ogóle bądź trafia z dużym opóźnieniem. Jeśli się już nawet pojawiają, to często opłata za dostęp do nich jest uważana przez potencjalnych widzów za zbyt wygórowaną.
- Powinniśmy porównać ceny legalnego dotarcia do treści z innymi formami spędzania wolnego czasu, np. ceną biletu do kina lub wyjścia do restauracji – zaznacza Marcin Dworucha, Managing Director w agencji F25.
- Okazuje się wtedy, że zakup filmu czy odcinka serialu wcale nie jest tak kosztowny, a bariera jest w naszych głowach. Wynika ona w dużej mierze z tego, że na wyciągnięcie ręki mamy bezpłatny – nielegalnie zapewniany - dostęp do tych samych treści. Czas zmieniać takie postawy – kontynuuje Dworucha.
Sęk w tym, że w tych zmianach nie pomagają nam sami dystrybutorzy, którym także powinno na nich zależeć.
- Kilka dni temu rozmawiałem z kolegą, który podobnie jak ja jest fanem „House of Cards”. Chcemy obejrzeć trzeci sezon serialu legalnie i wygodnie. Niestety nie możemy. Nikt nie udostępnia bowiem jednego z najpopularniejszych na świecie serialu legalnie w polskim internecie – zaznacza Marcin Żukowski.
- Na razie jest jedno rozwiązanie dla mnie, mojego kolegi i innych fanów „House of Cards” – musimy mieć kogoś znajomego z dostępem do jednej z platform satelitarnych, bo tylko za jej pośrednictwem można będzie obejrzeć nowy sezon serialu legalnie. Aspekt społecznościowy mamy więc zagwarantowany. I to co najmniej na takim poziomie jak wspólne oglądanie „Bonanzy" w PRL. Tylko chyba nie o to chodzi – podsumowuje Żukowski.