Dzięki internetowi nastał złoty wiek seriali, których jakość jest antidotum na niewybredną masową rozrywkę. Ale ta ostatnia nie zniknie z ekranów.
/>
/>
/>
Najpopularniejszym materiałem na polskim YouTubie w 2017 r. jest teledysk Sławomira. „Miłość w Zakopanem/ Polewamy się szampanem/ Rycerzem jestem ja, a ty królową nocy/ Miłość żarzy w twoje oczy/ Rozpędzona jak motocykl” – śpiewa Sławomir. Klip ten obejrzano juz ponad 56 mln razy.
Z zestawienia YouTube Rewind 2017 wynika, że teledyski zajęły większość miejsc w pierwszej dziesiątce najchętniej oglądanych w Polsce filmów w tym serwisie internetowym. Oprócz Sławomira są to parodie przeboju „Despacito” Luisa Fonsiego (oryginał jest najczęściej oglądanym klipem na świecie z prawie 4,5 mld odsłon) i „Hymn Świeżaków” z reklamy Biedronki. W czołówce polskich materiałów tego roku znalazł się jeszcze serial „Ucho prezesa”, którego najpopularniejszy, pierwszy odcinek wyświetlano prawie 10 mln razy. Są też produkcje grupy Abstra, z materiałem z ich głównego kanału Abstrachuje.TV na czele.
W zakładce „Na czasie” YouTube oprócz teledysków podsuwa internautom popisy youtuberów, skecze kabaretowe, fragmenty telewizyjnych show. Powodzeniem cieszy się rosyjska animacja dla dzieci „Masza i Niedźwiedź”: odcinek, w którym Masza gotowała kaszę, odtworzono prawie 2,7 mld razy. Ten hitowy materiał trwa niemal 7 minut. Na YouTubie najpopularniejsze są jednak krótsze klipy. – Internetowe media operują skrótem i emocją. I przeważnie jest to przekaz błahy – ocenia Krystyna Doktorowicz, medioznawca z Uniwersytetu Śląskiego. Taka rozrywka jest pochodną modelu komunikacji zbudowanego na codziennych błahych wpisach w mediach społecznościowych o tym, co kto je na obiad, gdzie jest na zakupach i jaką minę robi jego kot. Można więc włączyć autoodtwarzanie na YouTubie i dać się ponieść fali internetowego wideo. Ten serwis co miesiąc odwiedza ponad 1,5 mld osób z całego świata, każdego dnia wyświetlając ponad miliard godzin filmów. W Polsce miesięcznie gości na YouTubie ponad 70 proc. użytkowników sieci.
400 godzin na minutę
– Co minutę na YT przybywa 400 godzin nowych treści. To tak ogromna ilość, że trudno mówić o zdecydowanych liderach – zwraca uwagę Anna Kuropatwa z Havas Media Group. Pewne pojęcie o upodobaniach internautów daje liczba subskrybentów poszczególnych kanałów. – Jeśli chodzi o polski YT, dominują SA Wardęga (3,5 mln subskrybentów) i Blowek (3,1 mln), kanały, na których użytkownicy mogą znaleźć treści rozrywkowe tworzone przez vlogerów, w tym film „Mutant Giant Spider Dog” nagrany przez Sylwestra Wardęgę, obejrzany 172 mln razy – wylicza. Jej zdaniem vlogerzy są tak popularni, bo odbiorcy internetowego wideo szukają materiałów bardziej autentycznych od programów dostępnych w telewizji.
Przy czym internet miesza się z telewizją, bo w pogoni za widzem nadawcy już dawno przestali się ograniczać do swojej ramówki i udostępniają programy wszędzie tam, gdzie mogą liczyć na uwagę. Dlatego numerem dwa na playliście „Popularne teraz – Polska” była zapowiedź odcinka programu TVN „Kuba Wojewódzki” z udziałem Anny i Roberta Lewandowskich. Przez pięć dni minutowy materiał zebrał 1,1 mln wyświetleń, a w następnym tygodniu kolejne pół miliona. Telewizyjną premierę tego odcinka 28 listopada w TVN obejrzało 2,13 mln osób – prawie milion więcej, niż wyniosła średnia widownia programu w tym sezonie.
Kuba Wojewódzki dostarcza telewidzom rozrywki już od kilkunastu lat. I choć ma dobre wyniki oglądalności, to talk-show nie jest gatunkiem przyciągającym najwięcej widzów. Z przygotowanego dla DGP przez dom mediowy Codemedia rankingu obejmującego okres od stycznia 2012 r. do sierpnia 2017 r. wynika, że ponaddziesięciomilionowe audytorium gromadziły tylko transmisje sportowe. Mecz naszej reprezentacji piłkarskiej z Rosją na Euro 2012 oglądało w TVP 1 13,4 mln osób. Z niesportowych produkcji telewizyjnych od lat największą widownię ma serial „M jak miłość” w TVP 2 – jego rekord z ostatnich lat to 7,9 mln widzów (w styczniu 2012 r). Z kolei najpopularniejszym programem rozrywkowym ostatnich sześciu lat jest „Rolnik szuka żony” – jego rekord to 5,3 mln widzów. Tuż za nim plasuje się „Jaka to melodia”, która w Nowy Rok dobiła raz do 5,2 mln. Za produkcjami TVP 1 znalazły się dwa programy TVN: „MasterChef” i „Mam talent”, których najlepsze odcinki przyciągnęły przed telewizory odpowiednio 4,7 mln i 4,6 mln osób. Ponad 4,5 mln widzów miał też „Taniec z gwiazdami” w Polsacie.
– Publiczności podoba się przede wszystkim prosta, niewymagająca rozrywka – mówi Krystyna Doktorowicz.
Jedz, tańcz, rywalizuj
Na początku naszej ery Lucjusz Anneusz Seneka stwierdził, że sprawy ludzkie nie idą aż tak dobrze, aby większości podobało się to, co lepsze (Non tam bene cum rebus humanis agitur, ut meliora pluribus placeant). – Telewizyjna rozrywka opiera się o naturalne, niewyszukane potrzeby człowieka. Jest w niej rywalizacja, gotowanie i jedzenie, taniec, śpiew, kojarzenie par – wylicza Jacek Dąbała, medioznawca z Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego. – Do tego dochodzi niewyszukany sposób prowadzenia: te wszystkie euforyczne okrzyki, podskoki, przytulania. W wielu przypadkach to już nawet nie jest rozrywka popularna, tylko populistyczna – stwierdza.
Ważnym elementem popularnej i populistycznej rozrywki jest współuczestnictwo i identyfikowanie się z osobami na ekranie. – Ludzie uwielbiają formaty typu talent show, bo człowiek z ulicy dostaje w nich swoje pięć minut – podkreśla Krystyna Doktorowicz. I niezależnie od tego, jak uczestnik programu wykorzysta swoją szansę, widz myśli: to mógłbym być ja. Albo moja siostra. Albo syn sąsiadów. I już czuje się wciągnięty. Rosną emocje. A telewizja zamienia je potem na pieniądze z reklam. I biznes się kręci. Ponieważ takie treści się podobają, nadawcy je pokazują. A skoro wszędzie są emitowane, ludzie je oglądają. Błędne koło. – Paradoksalnie: im więcej jest kanałów telewizyjnych, tym mniej ciekawych programów do oglądania – stwierdza Krystyna Doktorowicz.
Ale są i mniejsze trybiki błędnego koła: rozrywka pieprzna jak mięsny jeż z „Pamiętników z wakacji” Polsatu – programu, którego uczestników zabierano na zagraniczne plaże, gdzie bez skrępowania dawali się podglądać. Bo choć programy z czołówki telewizyjnego rankingu nie stanowią dla widzów intelektualnego wyzwania, to nie ocierają się też o szczyt – czy raczej dno – żenady. W tej dziedzinie królują pozycje o średniej oglądalności, za to tańsze w produkcji i schlebiające niskim gustom.
Kiedy pytam Jacka Dąbałę o najdziwniejszy program telewizyjny, jaki widział, najpierw wymienia „Jackass”. Na początku tego wieku z dużym powodzeniem emitował tę produkcję kanał MTV. Proponowała tak wysublimowane zabawy, jak wciąganie nosem wasabi, rzucanie bilardowymi bilami w męskie przyrodzenie (na szczęście w suspensorium) czy też kąpiel w ludzkich ekskrementach w przewróconej ulicznej toalecie. – „Jackass” prezentował perwersyjny sposób postrzegania świata, ale jeszcze gorszy wydaje mi się „Warsaw Shore” – mówi Dąbała. To z kolei pozycja z ramówki MTV Polska, która od 2013 r. miała już osiem edycji i cztery spin-offy. W porównaniu z „Warsaw Shore” reality show „Big Brother” był „Wielką grą”, bo jego uczestnicy jednak o czymś rozmawiali. – Do „Warsaw Shore” specjalnie są dobierani ludzie prymitywni, którzy kaleczą język, mają refleksje na poziomie królika, reagują wyłącznie emocjonalne i obnoszą się z tym – punktuje medioznawca. W programie piją i imprezują. Ale mają swoją publiczność. I nawet jeśli jej część stanowią szydercy, reklamodawcom jest wszystko jedno.
Rozrywka na miarę
Z badań Havas Soil wynika, że w czasie wolnym najczęściej szukamy treści, z których czerpiemy informacje – taką deklarację złożyło 76 proc. respondentów w wieku 15–69 lat. Drugie miejsce zajmuje rozrywka – szuka jej 66 proc. badanych, a trzecie programy, które pozwalają się czegoś nowego nauczyć – 62 proc. – Te priorytety zmieniają się w zależności od wieku odbiorców. Ludzie młodzi, zwłaszcza do 24. roku życia, częściej niż wszystkich innych rodzajów treści szukają rozrywki. Im jesteśmy starsi, tym chętniej deklarujemy, że szukamy informacji oraz treści edukacyjnych – informuje Anna Kuropatwa. A Paulina Przetacka z domu mediowego Carat dodaje: – Telewizję oglądamy często bezwiednie, zajmując się równocześnie innymi rzeczami w domu. Formaty w niej emitowane nie muszą być wcale ambitne, bo widz po pracy chce się zrelaksować, rozerwać czy poprawić sobie humor, oglądając innych, którzy mają gorzej.
Telewizje o tym wiedzą, nie ustawiają więc poprzeczki za wysoko, by nikogo nie zniechęcić. A ponieważ dla nadawców najcenniejsi (dosłownie, bo to do nich kierowane są reklamy) są widzowie młodzi, dlatego wypełniają ramówki różnymi rodzajami rozrywki.
– Kiedy dystrybutorzy na targach pytają, czego szukamy, odpowiadamy, że dobrych programów – stwierdza Bogdan Czaja, wicedyrektor programowy TVN. Po tych targach nadawcy narzekają, że dawno już nie pojawiły się takie telewizyjne objawienia, jak reality show „Big Brother” czy „Taniec z gwiazdami”. – Talent show jeszcze się oglądają, my mieliśmy jesienią „Mam talent”, a Dwójka „The Voice of Poland”, ale nowego dużego show tego typu nie widać. Może za kilka lat przyjdzie kolejna fala takich programów – mówi Czaja. Telewizyjne mody nadpływają jednak coraz mniejszymi falami. Kiedyś po wprowadzeniu „Big Brothera” reality show królowały na wizji. Niedawno po „Małych Gigantach” pojawiło się wprawdzie parę programów z popisami dzieci, ale nie miały podobnego uderzenia. Widzowie szybciej się nudzą. – Mają większy wybór – przyznaje Czaja. – Trudno powiedzieć, jaki rodzaj rozrywki jest dziś na topie – dodaje.
Stacje pokazują wszystkiego po trochu, byle były emocje, tempo, zaskoczenie. Byle widz poczuł się jak u siebie. Co sezon przybywa tytułów scripted docu, ale trudno nazwać to wielką falą, bo te produkcje zajmują przede wszystkim pasma popołudniowe, nieliczne pojawiają się wieczorem, w czasie najwyższej oglądalności. Widać też powrót programów randkowych („Ślub od pierwszego wejrzenia” w TVN, „Pierwsza randka” w TVP 2), ale nie zdominowały one ramówek. Telerandki są zresztą dobrym przykładem ewolucji rozrywki. W „Randce w ciemno” wybierało się partnera (lub partnerkę) na wspólną wycieczkę na podstawie kilku pytań. Dziś trzeba albo wziąć ślub (TVN), albo odbyć pierwszą randkę przed kamerami. I nie jest to ostatnie słowo telewizji. Na rynku pojawił się format „Pregnant with a Stranger”. W programie uczestniczą kobiety, które chcą mieć dziecko, ale nie zamierzają mieszkać z jego ojcem. Specjaliści pomagają im znaleźć odpowiednich mężczyzn i ustalić warunki „współpracy”. Wszystko na oczach telewidzów. W opisie formatu czytamy, że pokazuje zmieniający się model rodziny XXI w. Program kupił duński Kanal 4. Pierwszą edycję pokaże zapewne w 2018 r.
Seryjna alternatywa
Randka i ślub na oczach telewidzów. Estradowe popisy aspirujących talentów. Telenowele jako ersatz prawdziwego życia. Disco polo, w rytm którego kołysze się nawet telewizja publiczna. – Ludziom ma prawo się podobać to, co im się podoba. Trzeba to przyjąć i się z tym zmierzyć – mówi Krystyna Doktorowicz. – Ważne, żeby dla równowagi pojawiały się też alternatywne ciekawe propozycje dla tych, którzy szukają czegoś więcej. I to jest możliwe – zapewnia. Co widać już w serialach. Oprócz tasiemców o niczym powstają też wysokobudżetowe produkcje o dużych walorach poznawczych, intelektualnych i artystycznych. – Mamy złoty wiek seriali – mówi Doktorowicz. I wylicza: „Gra o tron”, „Dynastia Tudorów”, „House of Cards”, a w Polsce np. „Belfer” i „Wataha”. – To nie odwróci głównego trendu, masowa rozrywka nie zniknie, bo idzie za nią biznes. Ale stwarza się kontrpropozycję. I okazuje się, że ona też przyciąga duże grupy odbiorców – dodaje Doktorowicz.
Alternatywa istnieje głównie dzięki rozwojowi internetu. Bo wideo w sieci to już nie tylko teledyski i klipy youtuberów. – Z naszych badań wynika, że widzowie, zwłaszcza ci młodsi, bardzo cenią rozrywkowe, ale jednak jakościowe produkcje – podkreśla Anna Kuropatwa z Havasu. Dlatego sięgają po seriale premium: dobrze napisane, zagrane i nakręcone, wciągające, bogate, poruszające ważne społecznie tematy. Można je oglądać w płatnych serwisach internetowych Netflix i Showmax, oferują je też nadawcy telewizyjni obecni w internecie, np. HBO. Z badania, które na grupie 2 tys. internautów przeprowadził w październiku dom mediowy MEC, wynika, że najpopularniejsze tytuły to: „Gra o tron”, „Sherlock”, „Wikingowie”, „Jak poznałem waszą matkę” i „House of Cards”. Pierwsze cztery podbiły internet, chociaż są produkcjami nadawców tradycyjnych telewizji. Seriale w sieci ogląda blisko 12 mln Polaków. Tych, którzy widzieli przynajmniej cztery z wylosowanej listy 27 seriali premium, MEC wyodrębnił jako grupę „seryjnych”. Tylko 13 proc. z nich poprzestaje na jednym odcinku serialu, 40 proc. sięga od razu po dwa, a 47 proc. po trzy i więcej. To właśnie możliwość oglądania kilku odcinków z rzędu jest dla prawie połowy seryjnych główną motywacją oglądania w sieci. Korzystają przy tym ze wszystkich dostępnych źródeł: legalnych serwisów VoD, a także torrentów i stron pirackich.
Internetowa konkurencja zmusza tradycyjnych nadawców do wysiłku. Skoro Netflix zapowiedział, że w 2018 r. na produkcję i zakup nowych treści wyda do 8 mld dol., nie mogą pozostać w tyle.
Koty górą
Dlaczego odbiorcy mediów masowych wolą baraszkujące koty od „Wielkiej gry”? – Bo ludzie dążą do minimalizacji wysiłku umysłowego i jeżeli możemy myśleć mniej, to skwapliwie z takiej możliwości korzystamy – odpiera Anna Kuropatwa. – Jeżeli oglądanie treści bardziej wymagającej intelektualnie nie jest w żaden sposób premiowane społecznie, to przeważająca większość osób wybierze przekaz prostszy – tłumaczy. – Przekazy wywołujące proste emocje są dla naszego mózgu mniej męczące, zatem takie treści od zawsze są preferowane przez masy. Jeśli media oceniają dziś swoje treści przez pryzmat oglądalności, kliknięć, odsłon i subskrypcji, to baraszkujące koty zawsze będą górą.
Symbolicznie, „Wielka gra” wegetuje dziś w powtórkach na kanale TVP Historia, a anachroniczność strojów i fryzur uczestników i publiczności teleturnieju sprzed 20 lat pogłębia słaba rozdzielczość. Ponad rok temu spekulowano o powrocie tego programu do telewizji publicznej. – Po cichu kibicowałem temu projektowi, byłem ciekaw wyników oglądalności – przyznaje Bogdan Czaja. Nie brał jednak tych zapowiedzi na poważnie. – Czas takich programów się skończył. Dawniej telewidz mógł z otwartymi ustami podziwiać erudycję graczy. Dzisiaj przełączyłby się na inny kanał – stwierdza. Współczesny teleturniej musi być rozrywką. Wielką zabawą.