– KPEiK (Krajowy Plan na rzecz Energii i Klimatu, czyli rządowa strategia realizacji unijnych celów klimatycznych ) to największy projekt modernizacyjny po 1989 r. Dzięki niemu obniżymy ceny energii dla gospodarstw domowych dwucyfrowo, w 2035 r. aż o 18 proc., a w 2040 r. o 27 proc. – powiedziała, przedstawiając w poniedziałek założenia nowej wersji rządowego dokumentu, Urszula Zielińska, wiceminister klimatu i środowiska. Jeszcze więcej obietnic w sprawie rachunków zawiera przedstawiona przez MKiŚ prezentacja. Na niższe ceny w pakiecie z przyspieszeniem transformacji mogą liczyć wszystkie grupy odbiorców energii: przemysł (odpowiednio 9, 21 i 28 proc. w latach 2030, 2035 i 2040), usługi (7, 20 i 29 proc.) i gospodarstwa domowe (6, 18 i 27).
Mniej spektakularne obniżki czekają nas na łagodniejszej ścieżce zmian, przedstawianej bodaj tylko po to, żeby zabezpieczyć się przed zarzutami o ignorowanie ustaleń umowy społecznej z górnikami. Między wierszami dostajemy więc czytelny sygnał, że dotrzymanie zawartego porozumienia nie opłaca się z punktu widzenia reszty społeczeństwa.
Resort klimatu i europejski święty Graal
Ale zostawmy na boku problem węgla, choć – niezależnie od deficytowości części kopalni czy oceny strategii górniczych związkowców – podejście rządu do składanych temu sektorowi zobowiązań (czy mówimy o umowie społecznej, czy o Ministerstwie Przemysłu z siedzibą na Śląsku) pozostawia sporo do życzenia. W końcu nie da się ukryć, że kwestia cen na rachunkach to w pewnym sensie interes wyższego rzędu, który dotyczy nas wszystkich. Mamy z nimi do czynienia jako odbiorcy energii, jako konsumenci towarów, których koszt produkcji od niej zależy, przedsiębiorcy czy pracownicy w branżach, których los zależy mniej lub bardziej bezpośrednio od energochłonnych gałęzi przemysłu, chemii, hut czy cementowni (a zależność tę możemy odczuć dotkliwie w trudnych czasach – gdy napięcia polityczne i handlowe grożą zglobalizowanym łańcuchom dostaw).
Nad wyzwaniem kosztu energii jako czynnika ograniczającego konkurencyjność gospodarki europejskiej głowią się najtęższe umysły Starego Kontynentu. Czyżby resort klimatu, żegnający się z rolą głównego ośrodka planowania polityki energetycznej rządu, rzeczywiście odkrył świętego Graala transformacji i ustalił, jak połączyć gigantyczne potrzeby inwestycyjne z coraz niższymi cenami (w warunkach rynkowych)?
Resort był bardziej powściągliwy w deklaracjach przy prezentacji pierwszej, październikowej wersji strategicznego dokumentu. Choć w publicznych wypowiedziach zdarzało się mieszanie porządków, ówczesne zapowiedzi dotyczyły przeważnie spadku kosztów produkcji energii, oczywistego następstwa niższych nakładów na uprawnienia do emisji i specyfiki systemu z rosnącą rolą OZE. Większą ostrożność zachowywano, mówiąc o cenach dla odbiorców końcowych. W meandrach projektu z października zeszłego roku znalazła się wprawdzie dość optymistyczna trajektoria cen, jednak w perspektywie 2040 r. zakładana dynamika ich spadku (14 proc.) była prawie dwa razy niższa niż ta zakomunikowana teraz i nie różniła się w zasadzie od wersji z mniej ambitnego scenariusza. Pozostaje liczyć, że przedstawiony w całości dokument (na jego publikację wciąż czekamy) pokaże, na jakiej podstawie doszło do tak radykalnej rewizji wcześniejszych prognoz, albo szacunki urealni.
Ceny niższe czy tylko inaczej zbudowane?
Tym bardziej że wśród ekspertów upowszechnia się pogląd zgoła odwrotny: sukcesem będzie utrzymanie cen na obecnym poziomie i ograniczenie zmian do ich struktury. O ile bowiem dekarbonizacja miksu obniży przeciętne koszty wytwarzania energii (co, przy dobrych wiatrach, przełoży się na ceny energii w hurcie), to równolegle będą rosnąć inne składniki rachunków. Na przykład opłaty na sieci przesyłowe i dystrybucyjne (ich rozbudowa i modernizacja będą niezbędne do realizowania przyłączeń planowanych nowych źródeł wytwórczych) czy utrzymywanie mocy dyspozycyjnych zdolnych dostarczać energię, gdy nie wieje i nie świeci. A niewykluczone, że na tym katalog opłat stałych się nie skończy. Alternatywą jest ich finansowanie z budżetu, tylko że ten będzie miał i tak sporo obciążeń związanych z wielkimi inwestycjami i łagodzeniem społecznych kosztów przemian.
Polityczki z resortu klimatu uważają zapewne, że wiążąc transformację energetyczną z obietnicą niskich cen, robią tej pierwszej sprawie przysługę. Pozwolę sobie jednak w tej sprawie na zdanie odrębne, bo byłoby tak tylko w przypadku, w którym te obietnice miałyby odpowiednie pokrycie. ©℗