Ostatnie wydarzenia wokół Gazociągu Północnego 2 pokazują, że nawet jeśli nie jesteśmy w stanie go zablokować, to przynajmniej moglibyśmy starać się go ucywilizować.
Magazyn 19.10.2018 / Dziennik Gazeta Prawna
Potwierdza się teza, którą kilka tygodni temu postawiłyśmy na łamach Magazynu DGP z Karoliną Bacą-Pogorzelską: że budowa Nord Stream 2 jest jak spektakl teatru Bolszoj. Niektórzy aktorzy robią dobrą minę do złej gry, ale przedstawienie trwa.
Przypomnijmy: Gazociąg Północny 2 jest to projekt niemiecko-rosyjski, będący kontynuacją trwającej od dekad, jeśli nie wieków, gospodarczo-politycznej współpracy tych krajów. Zwolennicy przedsięwzięcia liczą na tani gaz z Rosji. Przeciwnicy obawiają się zacementowania dominującej pozycji rosyjskiego Gazpromu na unijnym rynku. Plan przewiduje ukończenie budowy gazociągu o przepustowości do 55 mld m sześc. rocznie do końca 2019 r. Słychać o tym, że konsorcjanci jak gdyby nigdy nic rozpoczęli prace konstrukcyjne u wybrzeży Finlandii i po stronie Niemiec. A przecież nie ma jeszcze wszystkich pozwoleń, a już z pewnością nie ma wśród państw UE konsensusu co do tego, czy projekt w ogóle powinien dojść do skutku. Obecnie istnieją jeszcze szanse na powstrzymanie Nord Stream 2. I wale nie jest to political fiction.

Polityka faktów dokonanych

Rzecznik Nord Stream 2 Jens Müller podał pod koniec września, że statek Castoro 10 ułożył już ponad 30 km rur w wodach Zatoki Greifswaldzkiej u wybrzeży Niemiec. W nadchodzących miesiącach w te okolice przypłynąć ma inna jednostka, obsługująca prace głębinowe. Niemiecki odcinek NS2 ma być gotowy do końca bieżącego roku. Analogiczne prace prowadzone są według Müllera u wybrzeży Finlandii. Finowie przyjęli wobec współpracy z Rosją bardzo pragmatyczne podejście. Nauczyli się zasad gry narzuconych przez Gazprom i współpracują biznesowo, choćby ze względu na terytorialne sąsiedztwo, ale zachowują przy tym wszelkie środki ostrożności.
Rosyjski gigant energetyczny pokazuje, że ukończył już kilka procent długości 1200-kilometrowego gazociągu. Za nic ma protesty Polski, krajów bałtyckich czy Stanów Zjednoczonych. W obecnej sytuacji coraz wyraźniej widać, że Polska jako państwo, zamiast prowadzić skuteczne działania dyplomatyczne, raczej stroszy piórka. Realnie rzecz biorąc, front gazowej wojny i tak przebiega na osi USA–UE–Rosja, a my nie mając na razie własnych złóż, możemy jedynie decydować się na zakup surowca od tych czy innych dostawców.
Dwa kontrakty podpisane we wrześniu przez Polskie Górnictwo Naftowe i Gazownictwo (PGNiG) na zakup skroplonego gazu ziemnego z USA są pierwszymi tego typu w Europie Środkowej. Sygnalizując gotowość zakupu LNG z portów nad Zatoką Meksykańską, pokazujemy, że amerykański surowiec w naszym regionie staje się realną konkurencją do rurowego gazu z Rosji. I że nie widać najmniejszych perspektyw na pogodzenie interesów Niemiec i Polski co do definicji bezpieczeństwa energetycznego. RFN stawia na Rosję, my kategorycznie zamierzamy się ze współpracy gazowej z tym krajem wypisać.
Ze względu również na silne powiązania gospodarcze Niemcy–Rosja coraz wyraźniej zarysowuje się widoczny od dłuższego czasu rozdźwięk między celami gospodarczymi stawianymi sobie przez Stany Zjednoczone oraz mające bardzo silny wpływ na kreowanie polityki UE Niemcy.
Amerykański prezydent Donald Trump sugerował już w tym roku, że w związku z Nord Stream 2 może nałożyć sankcje na zaangażowane w projekt firmy – nie tylko Gazprom, ale też Shell, Engie, OMV, Uniper i Wintershall. I chociaż z sankcji nic nie wyszło (trzeba wyraźnie rozróżnić pomiędzy zapowiedziami a tym, co faktycznie może dojść do skutku), to Niemcy zareagowali bardzo nerwowo. – Nie chciałbym, aby europejska polityka energetyczna była kreowana w Waszyngtonie – powiedział niedawno minister spraw zagranicznych Niemiec Andreas Michaelis na berlińskiej konferencji na temat więzi transatlantyckich. Dodał, że w sprawie Nord Stream 2 będzie jeszcze konsultować się z europejskimi partnerami, ale tu jest pat. Zapatrywań w sprawie projektu w zasadzie nikt nie zmienia. Przeciwni Gazociągowi Północnemu 2, oprócz Polaków, są Duńczycy, mieszkańcy krajów nadbałtyckich i Ukraińcy. Popierają go Niemcy, Austriacy, Francuzi, Finowie i Holendrzy.
Czy jest szansa, by wygrał nasz blok? Wydaje się, że nie wszystko jest jeszcze stracone. Jak powiedział niedawno Jerzy Buzek, mimo wizerunkowych działań konsorcjum mających zaznaczyć, że budowa trwa, Nord Stream 2 jest już opóźniony o kilka miesięcy, być może nawet o rok. Według niego realną datą oddania gazociągu do komercyjnego użytku jest dopiero 2020 r.
– Z punktu widzenia bezpieczeństwa energetycznego całej UE byłoby najlepiej, gdyby NS2 po prostu nie powstał. Jest on sprzeczny z regułami i wartościami, na jakich opieramy unię energetyczną, oraz z duchem solidarności. Jeżeli jednak miałby ruszyć, to – zgodnie z deklaracjami kanclerz Angeli Merkel – dotychczasowa rola Ukrainy w tranzycie gazu musi zostać w pełni utrzymana. To również kwestia naszych zobowiązań wobec tego kraju stowarzyszonego z UE. Będzie nam łatwiej osiągnąć te cele, jeśli wejdzie w życie wspomniana dyrektywa gazowa – powiedział Jerzy Buzek w wywiadzie udzielonym DGP.
Gdyby słowa jednego z naszych najważniejszych reprezentantów na arenie UE okazały się prawdą, to jest jeszcze czas na działanie. Nawet jeśli nie da się NS2 zablokować, tak jak nie udało się to w przypadku pierwszej nitki gazociągu, to jest perspektywa na jego ucywilizowanie.

Co by trzeba było zrobić

Portal BiznesAlert, powołując się na wypowiedzi komisarza UE ds. unii energetycznej Marosza Szefczovicza podał, że Komisja Europejska zbiera od spółek gazowych w Europie informacje na temat ich zapotrzebowania na gaz, aby lepiej oszacować zapotrzebowanie na gazociągi ukraińskie po 2019 r. To wtedy kończy się umowa przesyłowa Ukraina–Rosja i może dojść do zastąpienia szlaku ukraińskiego dostawami z wykorzystaniem gazociągu Nord Stream 2, który zgodnie z pierwotnym planem miałby być gotowy do końca przyszłego roku. Stanowisko Szefczovicza pokazuje, że KE w pełni rozumie racje Polski w tej sprawie i sprzeczność istnienia Gazociągu Północnego z interesami wspólnej Europy, która ma się przecież integrować pod hasłem m.in. solidarności energetycznej.
– Staramy się korzystać z instrumentów, które mamy do dyspozycji, a prawo europejskie jest zdecydowanie jednym z nich. Wielokrotnie mówiliśmy, że chcemy porządnie się upewnić, że Nord Stream 2 będzie w pełni zgodny z prawem UE. Dlatego zaproponowaliśmy nowelizację dyrektywy gazowej, która jest teraz w Radzie – powiedział Szefczovicz w wywiadzie udzielonym „New Europe”. Zaznaczył, że potrzeba kolejnego impulsu na poziomie politycznym. Zdradził, że Komisja wysłała zaproszenia na kolejne spotkanie procesu trójstronnego w formacie KE–Ukraina–Rosja, które mogłoby się odbyć na przełomie października i listopada br. z udziałem ministrów energetyki zainteresowanych krajów. Zaznaczmy – dotychczasowe spotkania nie doprowadziły do porozumienia zwaśnionych stron.
Szefczovicz powiedział też, że w Radzie Unii Europejskiej istnieje większość kwalifikowana, która mogłaby przegłosować rewizję dyrektywy gazowej zaproponowaną przez Komisję. Zakłada ona, że połączenia gazowe z krajami nienależącymi do UE powinny podlegać identycznym regulacjom jak gazociągi wewnątrzwspólnotowe. To zrównanie zasad wykluczyłoby nieuczciwą konkurencję. Inwestycja Gazpromu i konsorcjantów stałaby się prawdopodobnie nieopłacalna.
Jakiej większości potrzeba, by doprowadzić do rewizji dyrektywy gazowej? Chodzi o większość kwalifikowaną. Zostaje ona osiągnięta, gdy spełnione są jednocześnie dwa warunki. Po pierwsze, „za” głosuje 55 proc. państw członkowskich – w praktyce oznacza to 16 z 28 państw. Po drugie, wniosek muszą popierać kraje reprezentujące co najmniej 65 proc. całkowitej ludności UE. Ta procedura nazywana jest również zasadą „podwójnej większości”.
Jak wygląda w tej sprawie arytmetyka? Przyjmijmy, że wobec tak szerokich kontrowersji, jakie towarzyszyły dotąd Nord Stream 2, brakiem nowelizacji dyrektywy mogą być zainteresowane wyłącznie kraje zaangażowane w jego budowę w sposób kapitałowy. Biorąc pod uwagę skład konsorcjum, są to Niemcy, Francja, Austria oraz Holandia i Finlandia. Ich populacja to w sumie około 187 mln osób – 36,5 proc. ludności UE (przyjmujemy, że w 2018 r. wynosi ona 512 mln mieszkańców).
Co z tego wynika? Większość, o której mówi Marosz Szefczovicz, może być rzeczywiście na wyciągnięcie ręki. Nie można wykluczyć, że Finlandia, mimo że jest zaangażowana w NS2, poprze rewizję dyrektywy. Pozostali konsorcjanci – raczej nie.
Niemcy, jak już powiedzieliśmy, mają jasno postawiony cel, realizują go z pozycji jednej z najważniejszych gospodarek świata, nie oglądając się zbytnio na interesy Polski. Austria wtóruje im w tej sprawie. Po tym, jak minister spraw zagranicznych tego kraju Karin Kneissl uklękła przed Władimirem Putinem na własnym weselu, raczej nie ma już o czym dyskutować. Polska nie skorzystała z okazji, by dążyć z Austrią do kompromisu w sprawie dyrektywy. Nie poparliśmy prezydencji ani w sprawie polityki migracyjnej, ani w sprzeciwie wobec utworzenia oddzielnego budżetu dla strefy euro.
Holandia i Francja kierują się w tej sprawie interesami stricte gospodarczymi, prognozując silny wzrost zapotrzebowania na gaz, a w przypadku Holandii – również spadek wydobycia z własnych źródeł.
Kto zatem może wesprzeć Polskę w zablokowaniu, a przynajmniej opóźnieniu NS2? Niewielki kraj, z którym rozwijamy ostatnio dość pozytywne relacje w sferze energetyki – Dania. Tamtejsza agencja energii rozpoczyna konsultacje środowiskowe w sprawie alternatywnej trasy gazociągu na północ od duńskiej wyspy Bornholm. Proces może wydłużyć realizację projektu okrągły rok.
W tym czasie trzeba pracować nad rozwojem aliansu przeciwko omijającej Ukrainę trasie gazowej. Trudno przypuszczać, by działania w tej sprawie ułatwiła sprawująca obecnie prezydencję UE Austria. Jednak realnie rzecz biorąc, gra na czas w sprawie dyrektywy nic już konsorcjantom nie da. Przecież NS2 można objąć zmienionymi przepisami w czasie rozpoczynającej się prezydencji rumuńskiej.
Rumunia zdecydowanie podzieli nasze zapatrywania w tej sprawie. Jako ciekawostkę dodać można, że Węgrzy, mimo że obrali wraz z prezydentem Orbanem bardzo proputinowską linię polityki zagranicznej, to podobnie jak Bułgarzy nie są zadowoleni, że NS2 miałby nie zostać objęty unijnym prawem, podczas gdy „ich” Gazociąg Południowy (South Stream) został przez Komisję zablokowany.
W 2014 r. bułgarski rząd przyjął ustawę określającą liczącą 60 km część gazociągu South Stream, biegnącą z Rosji do punktu połączenia z siecią bułgarską położonego na wybrzeżu Bułgarii, jako „gazociąg morski”, rzekomo wyłączony spod prawa UE. W związku z naruszeniem przez Bułgarię unijnego prawa projekt został przez Brukselę storpedowany. Ten przypadek pokazuje, że gazowa dyplomacja Rosji nie jest wyłącznie pasmem sukcesów. South Stream był prestiżową porażką i warto o tym pamiętać, rozmawiając o pozostałych projektach.
Mimo wizerunkowych działań konsorcjum mających zaznaczyć, że prace konstrukcyjne trwają, budowa NS2 jest już opóźniona o kilka miesięcy, być może nawet o rok