Władze lokalne boją się, że znów będą musiały współfinansować rządowe obietnice. Aby tak się nie stało, subwencja oświatowa powinna wzrosnąć o 6 mld zł
Władze lokalne boją się, że znów będą musiały współfinansować rządowe obietnice. Aby tak się nie stało, subwencja oświatowa powinna wzrosnąć o 6 mld zł
/>
MEN zapowiedziało, że pensje nauczycieli wzrosną w ciągu trzech lat o 15 proc. Anna Zalewska, minister edukacji narodowej, przekonuje, że wyższe wynagrodzenie przełoży się na wyższą subwencję. Nie ma jednak żadnych szacunków mówiących o tym, ile dokładnie w ciągu tych trzech lat miałoby trafiać do kieszeni samorządowców. Szczegóły mamy poznać w czerwcu, gdy rząd przyjmie makroekonomiczne założenia do budżetu.
Obecnie samorządy na oświatę otrzymują w ramach subwencji blisko 42 mld zł. Same dokładają 23 mld zł rocznie. – By starczyło pieniędzy na podwyżki dla nauczycieli, według naszych wyliczeń rząd powinien co roku zwiększać subwencje o 6 mld zł – mówi Marek Olszewski, wójt gminy Lubicz, przewodniczący Związku Gmin Wiejskich RP.
Tłumaczy, że wraz ze wzrostem pensji zasadniczych powinny się znaleźć środki na inne składniki wynagrodzeń, w tym na dodatki motywacyjne. Zaznacza, że niektórych gmin po prostu nie będzie stać na wypłatę wyższych wynagrodzeń z dodatkami.
Niekorzystne założenia
Związek Gmin Wiejskich RP wskazuje też na niepokojący zapis w założeniach do projektu ustawy o finansowaniu zadań oświatowych, z którego wynika, że subwencja nie musi finansować więcej niż 80 proc. pensji nauczycieli. Takie rozwiązania mają obowiązywać od przyszłego roku. – Subwencja powinna pokrywać wszystkie wydatki wynikające z wynagrodzeń dla pedagogów – oburza się Marek Olszewski.
Wskazuje, że samorządy dodatkowo w tym roku i kolejnych latach są obciążone kosztami wdrożenia reformy związanej z wygaszaniem gimnazjów. Szacuje, że 25 proc. z nich będzie musiała ponieść z tego tytułu wydatki inwestycyjne.
Gminy przyznają, że jeśli rząd, tak jak zapowiadał, nie zlikwiduje średniej płacy dla nauczycieli, będą ogromne problemy z realizacją rządowych podwyżek. Wszystko przez to, że samorządy muszą zadbać nie tylko o to, aby pensje zasadnicze były wyższe o 15 proc., lecz także by o tyle samo wzrosły wydatki na średnie płace, które gwarantuje ustawa dla każdej grupy awansu zawodowego. W tym celu należy np. zwiększyć wysokość dodatków motywacyjnych i zlikwidować zatrudnienie w niepełnym wymiarze godzin lekcyjnych. W tym ostatnim przypadku wskutek reformy związanej z wygaszaniem gimnazjów bardzo trudno to osiągnąć. Powód? Większość nauczycieli otrzymuje propozycje pracy na część etatu, aby zachowali możliwość zatrudnienia.
– Nie wiemy, o ile wzrośnie część oświatowa, i nie wiemy, jaki będzie docelowy system wynagradzania nauczycieli. Podwyżki są zasadne, ale ich skutki powinny znaleźć odzwierciedlenie w budżecie. Koszt podwyżek dla pracowników przedszkoli będziemy musieli pokryć sami, bo subwencja tam jest tylko wypłacana na sześciolatki – zauważa Ewa Dumkiewicz-Sprawka, dyrektor wydziału edukacji urzędu miasta w Lublinie i członek Unii Metropolii Polskich.
– Wydatki bieżące na utrzymanie szkół też rosną przez podwyżki, a to ma wypływ na kwotę dotacji wypłacanych placówkom publicznym prowadzonym przez inne podmioty niż samorządy, a takich mamy wiele. Za dużo jest niewiadomych. Z naszej strony musimy dopilnować, aby te środki były zabezpieczone w założeniach do budżetu państwa wraz ze wszystkimi oszacowanymi skutkami – dodaje.
Samorządowcy nie mają jednak złudzeń, że na realizację rządowych planów pieniądze będą musieli znaleźć we własnych budżetach. – Kluczowe są dla nas rozwiązania systemowe, na które czekamy. Nie wyobrażamy sobie, że MEN poda kwoty podwyżek bez zmian przepisów. Jeśli tych nie będzie, to wydamy na oświatę znacznie więcej niż obecnie – przekonuje Marek Wójcik ze Związku Miast Polskich, były wiceminister administracji.
– Subwencja powinna wystarczyć co najmniej na pensje w oświacie, ale tylko kilkadziesiąt samorządów w skali całego kraju jest w stanie pokryć z niej takie wydatki – dodaje.
Związek Miast Polskich podkreśla, że nie jest przeciwny podwyżkom dla nauczycieli, ale chce, aby nie były one wypłacane kosztem organów prowadzących placówki oświatowe.
– W poprzednich latach w podobnych sytuacjach samorządom dawano mniej środków na ten cel, niż wychodziło z naszej kalkulacji – mówi Marek Wójcik.
Związki za reformą
Również oświatowe związki podkreślają, że w pierwszej kolejności potrzebne są zmiany w prawie dotyczące wynagrodzeń nauczycieli.
– Nam bardziej zależy na zmianie systemu, który uzależniałby podwyżki od wzrostu wskaźnika przeciętnego wynagrodzenia. Chcemy, aby rząd wprowadził takie rozwiązania do ustawy, aby kolejna ekipa nie mogła tego zmieniać. MEN potwierdziło, że nasze propozycje są racjonalne, i wciąż chce z nami o tym mechanizmie rozmawiać – potwierdza Ryszard Proksa, przewodniczący Sekcji Krajowej Oświaty i Wychowania NSZZ „Solidarność”.
Jego zdaniem jeśli wskutek uproszczenia systemu wynagrodzeń miałaby zniknąć część nauczycielskich dodatków, to do tych obiecanych 15 proc. należałoby dodać też rekompensatę finansową za utracone przywileje.
Wśród związkowców nie brakuje też apetytów na wyższe podwyżki.
– W ostatnich latach pensje wzrosły o ponad 20 proc., a nauczyciele nie mieli w tym okresie podwyżek. Uważamy, że w ramach tych 42 mld zł subwencji powinny się znaleźć pieniądze na wzrosty wynagrodzeń sięgające 15 proc. co roku. Przecież oświata to zadanie własne gmin, które są tylko wspierane w tym przez budżet centralny – oburza się Sławomir Wittkowicz, szef Branży Nauki, Oświaty i Kultury Forum Związków Zawodowych.
Z naszych informacji wynika, że od 2018 r. do 2020 r. nauczyciele mają otrzymywać po 5 proc. podwyżki. Rozważana jest jednak także opcja, że dopiero tuż przed wyborami do kieszeni nauczycieli trafi 10-proc. podwyżka, a wcześniej dwukrotnie będzie ona wynosić po 2,5 proc.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama