Gdyby nie dotacje rządowe, podwyżka cen biletów PKP Intercity wyniosłaby 50 proc. a nie 12 proc. - mówił w czwartek minister infrastruktury Andrzej Adamczyk, odpowiadając w Sejmie na pytania bieżące posłów.
Szef resortu infrastruktury nie zgodził się z formułowanymi m.in. przez przedstawicieli Lewicy zarzutami, że rząd nie podjął działań, które zapobiegłyby podwyżkom cen biletów PKP Intercity. Jak powiedział, absolutną nieprawdą jest stwierdzenie, że rząd nie wspiera pasażerów. Przypomniał, że tylko z rezerwy premiera dopłata wyniosła 575 mln zł. "Gdyby nie te działania, to podwyżka cen biletów wyniosłaby 50 proc. a nie 12 proc." - oświadczył Adamczyk.
Minister pokreślił, że obecnie Polska, podobnie jak większość świata, znajduje się w sytuacji nadzwyczajnej powodowanej przez "putinflację" wywołaną zbrojną agresją Rosji na Ukrainę.
Odnosząc się do wystąpienia posła Adriana Zandberga (Lewica), Adamczyk powiedział, że "to nie rząd ponosi ceny, tylko spółka prawa handlowego". Dodał, że w 2015 r. na trasie Warszawa - Gdynia za średnie wynagrodzenie można było kupić 9 biletów, a w 2021 r. - 30 biletów. Wytknął opozycji, że gdy była przy władzy, zlikwidowała 2,8 tys. torów kolejowych, podczas gdy Zjednoczona Prawica - jak mówił - "uruchomiła nowe linie, zbudowała nowe dworce".
5 stycznia spółka PKP Intercity poinformowała, że od 11 stycznia zacznie obowiązywać nowy cennik biletów. Ceny bazowe biletów jednorazowych w pociągach Pendolino wzrosną średnio o 17,8 proc., w pociągach EIC o 17,4 proc., a w pociągach TLK/IC średnio o 11,8 proc. Zapowiedzianą podwyżkę cen biletów uzasadniono wzrostem cen prądu. (PAP)
ewes/ mk/