Odwoływane kursy, liczne opóźnienia, ogromny tłok – tego lata podróżowanie pociągami jest często nie lada wyzwaniem.

Wysokie ceny paliwa sprawiły, że wiele osób wraca do podróżowania pociągiem. Według danych Urzędu Transportu Kolejowego w czerwcu po polskich torach pojechało o ok. 9 proc. podróżnych więcej niż w czerwcu 2019 r. (czyli przed pandemią). Jednak ostatnio przewoźnicy kolejowi często nie potrafią sprostać zadaniu. Problemem jest m.in. odwoływanie połączeń, z czym zmaga się spółka Polregio na Dolnym Śląsku. W ostatnich dniach przewoźnik kasował tam – często w ostatniej chwili – nawet 30 kursów dziennie. Nie we wszystkich przypadkach udało się wysłać na trasę zastępczy autobus. Łącznie w lipcu na Dolnym Śląsku odwołano aż 420 kursów.
Według Polregio powodem jest brak taboru. Przewoźnik twierdzi, że musiał wycofać z ruchu część pojazdów na czas napraw. Liczy, że w sierpniu, wraz ze stopniowym powrotem taboru, sytuacja sukcesywnie powinna się poprawiać.
Według ekspertów zlecający przewozy marszałek Dolnego Śląska powinien podjąć bardziej zdecydowane kroki. – Po pierwsze system kar nakładanych na przewoźnika z tytułu odwołania kursu musi być na tyle zniechęcający, by spółce Polregio nie opłacało się kasować połączeń. Uruchomienie zastępczego autobusu kosztuje znacznie mniej niż regularnego pociągu. Polregio nie czuje presji, żeby relokować tabor z innych regionów – mówi dr Michał Beim, ekspert ds. transportu z Uniwersytetu Przyrodniczego w Poznaniu. – Marszałek powinien się zastanowić się, czy nie warto rozwiązać umowy z tą spółką i zlecić wszystkie przewozy własnej spółce, czyli Kolejom Dolnośląskim – dodaje. Ten ostatni przewoźnik obsługuje już dużą część połączeń w regionie. Inwestuje w tabor, ale nie mógłby przejąć nowych tras z dnia na dzień.
W ostatnich dniach także PKP Intercity odwołuje część kursów. W zamian podróżni muszą korzystać z zastępczych autobusów, co jest uciążliwe i często mocno wydłuża podróż. Przykładowo 27 lipca odwołano pociąg „Jagiełło” z Lublina do Krakowa, 26 lipca „Hetmana” z Zielonej Góry do Wrocławia a 24 lipca skład „Rozewie” z Wrocławia do Polanicy. Kilka innych pociągów zostało odwołanych na niektórych odcinkach trasy.
W przypadku PKP Intercity jeszcze większym problem są jednak notoryczne spóźnienia. Według portalu Bocznica.eu w ostatnich trzech tygodniach 144 na ok. 500 uruchamianych przez przewoźnika pociągów spóźniało się średnio przynajmniej 15 min. Część połączeń spóźnia się codziennie. W niektórych przypadkach średnia z ostatnich trzech tygodni wynosi aż kilkadziesiąt minut. Przykładowo pociąg „Podhalanin” ze Szczecina do Zakopanego spóźniał się o 41 min. A między 24 a 29 lipca każdego dnia do stacji końcowej docierał z poślizgiem wynoszącym od 48 do 90 min. W ostatnich 20 dniach podobne średnie opóźnienie miał „Pomorzanin” z Wrocławia do Gdyni. Notorycznie spóźniają się też składy międzynarodowe, np. z Warszawy do Berlina. Według portalu „Rynek Kolejowy” w okresie od 7 czerwca do 6 lipca pociąg „Szprewa” ani razu nie dojechał do stolicy Niemiec o czasie.
Do kłopotów na tej trasie w dużej mierze przyczynia się brak odpowiedniej liczby sprawnych lokomotyw dwusystemowych, czyli takich które mogą jeździć zarówno w Polsce, jak i w Niemczech (w tych krajach w sieci trakcyjnej jest inne napięcie prądu). PKP Intercity przyznaje, że istnieje konieczność wymiany lokomotywy na stacjach w Rzepinie, Zbąszynku lub Poznaniu, a to wydłuża postój średnio o ok. 25 min. Do obsługi trasy Warszawa – Berlin przeznaczone są kupione w 2010 r. lokomotywy Husarz, które obsługują różne napięcia prądu. Z powodu przeglądów czy napraw część z nich jednak nie jeździ. Na razie problemu nie rozwiązują też pożyczane od firmy leasingowej trzy wielosystemowe lokomotywy Vectron.
UTK jeszcze nie ujawnił szczegółowych danych dotyczących opóźnień wiosną i latem. Eksperci obawiają się, że PKP Intercity w wakacje pod względem punktualności wypadnie jeszcze gorzej niż w marcu, kiedy to o czasie dojechało tyko 63 proc. pociągów spółki.
Ministerstwo Infrastruktury zdaje sobie sprawę z opóźnień, ale tłumaczy je przestarzałym taborem i zaniedbaną infrastrukturą, którą trzeba remontować. A spółka PKP Intercity dodaje, że do opóźnień dochodzi też z powodu dużej liczby podróżnych i „dłuższego ich lokowania na stacjach”.
Pasażerowie latem narzekają też na wielki tłok w pociągach. Na wiele połączeń nie da się kupić biletu nawet z kilkudniowym wyprzedzeniem. Choć wiceprezes spółki Tomasz Gontarz w niedawnej rozmowie z DGP mówił, że w tym sezonie letnim przewoźnik ma o 110 wagonów więcej niż przed rokiem (łącznie jest ich 1280), to taboru wyraźnie jest za mało.
– W ciągu ostatnich lat mnóstwo wagonów poszło na złom, bo nikt nie spodziewał się, że będzie taki popyt. Dodatkowo przez dwa lata mieliśmy pandemię i mało kto jeździł pociągami. Teraz jest silne odbicie od dna. Odbywa się w czasie, kiedy mamy dużo rozgrzebanych, opóźnionych inwestycji. I rzeczywiście niełatwo jest prowadzić bezboleśnie ruch pociągów. To pokłosie ostrych cięć na kolei, głównie sprzed 15-20 lat – ocenia Bartosz Jakubowski z Klubu Jagiellońskiego.