Rząd skierował do Rady Dialogu Społecznego wieloletnie założenia makroekonomiczne na lata 2025–2029 – musiał to zrobić do 15 czerwca 2025 r. Ich pierwsza wersja została przyjęta przez Radę Ministrów w ubiegłym miesiącu, jednak zostały one zmodyfikowane w odniesieniu do planowanego budżetu na 2026 r.
Wśród wielu wskaźników proponowana też jest wysokość średniorocznego wskaźnika wzrostu wynagrodzeń w państwowej sferze budżetowej. Ten wskaźnik zaproponowano na poziomie zaledwie 103 proc. To oznacza, że wszyscy urzędnicy oraz służby mundurowe otrzymają pensję wyższą o 3 proc. W tym roku było to 5 proc. Ten mechanizm nie dotyczy nauczycieli, ale wszystko wskazuje na to, że wobec tej grupy zawodowej nie zostanie przyjęte inne rozwiązanie, aby nie różnicować środowisk (w tym roku było tak samo).
Potwierdziły się obawy DGP, że ponieważ przyszły rok budżetowy nie jest rokiem wyborczym, szanse na znaczące podwyżki w budżetówce są znikome. Pracownicy budżetówki i tak mogą się cieszyć, bo jeszcze kilka lat temu wskaźnik ten był mrożony, tylko w niektórych urzędach dokonywano wzrostu tzw. funduszu wynagrodzenia.
Szansa w negocjacjach
Związkowcy z rozczarowaniem przyjęli propozycję, która zakłada, że wzrost wynagrodzeń w sferze budżetowej wyniesie 3 proc. zamiast 3,8 proc. Zwłaszcza że Hanna Majszczyk, wiceminister finansów odpowiedzialna za przygotowanie budżetu, przekonywała stronę związkową, że pojawiające się w kwietniu propozycje nie są jeszcze oficjalnym stanowiskiem rządu w zakresie wzrostu płac w budżetówce na 2026 r., po czym strona związkowa obiecywała sobie, że będzie to więcej.
– Rzeczywiście propozycje z kwietnia nie były oficjalną propozycją dotyczącą wzrostu w budżecie – mówi Robert Barabasz, przewodniczący NSZZ „Solidarność” w łódzkim urzędzie wojewódzkim. – Ostatecznie po przegranych wyborach zdecydowano, że urzędnicy nie otrzymają 3,8 proc., lecz 3 proc. Taką zmianę uważam za skandaliczną. Znów będziemy mieli do czynienia z rozgoryczeniem i odchodzeniem specjalistów z administracji – przewiduje.
– W dalszym ciągu stoję na stanowisku, że pensje w administracji powinny systematycznie wzrastać, nie tylko tyle, ile wynosi prognozowana inflacja. Każdego roku powinny rosnąć co najmniej o 15 proc. Mam nadzieję, że w Radzie Dialogu Społecznego dojdzie do zwiększenia proponowanego wzrostu płac w 2026 r. – postuluje Barabasz.
Nikłe szanse
Przyjęte założenia makroekonomiczne zezłościły pracowników budżetówki i spowodowały, że wróciły rozmowy na temat protestów.
– Ten wzrost, który, jak zakładam, nie pokryje nawet realnej inflacji, jest skandaliczny i mocno zdenerwował urzędników. Wychodzi na to, że tylko przy wyborach, poprzednio w 2024 r., a teraz pewnie w 2027 r., możemy liczyć na wyższe uposażenia – mówi Wojciech Pleciński, członek korpusu służby cywilnej i przewodniczący sekcji problemowej ds. Administracji Rządowej działającej w Krajowej Sekcji NSZZ „Solidarność”.
– W urzędach panuje rozgoryczenie i gniew na propozycje przyszłorocznego wzrostu płac – dodaje.
Walka o zmianę założeń będzie trwać do września, kiedy to projekt ustawy budżetowej rząd wyśle do Sejmu.
Zanim rząd przesłał do Rady Dialogu Społecznego swoje propozycje, strony związkowe porozumiały się w zakresie wysuwanych żądań.
– Trzy największe centrale związkowe podjęły wspólne stanowisko, aby w 2026 r. wzrost wynagrodzeń w państwowej sferze budżetowej wyniósł nie mniej niż 12 proc. I takie stanowisko będziemy przedstawiać w Radzie Dialogu Społecznego – potwierdza Norbert Kusiak, dyrektor wydziału polityki gospodarczej, sekretarz prezydium Rady Dialogu Społecznego Ogólnopolskiego Porozumienia Związków Zawodowych.
Dodaje, że propozycja rządu jest nie do przyjęcia przez stronę związkową.
– Domagamy się, aby zagwarantować pracownikom rzeczywiste podwyżki wynagrodzeń, co oznacza wzrost wynagrodzeń ponad prognozowaną inflację, a nie jedynie ich waloryzację. Jest to niezbędne, żeby rzeczywiście poprawiła się sytuacja pracowników sektora budżetowego oraz zapewnione były godne warunki pracy i życia w dynamicznie zmieniających się realiach gospodarczych – argumentuje.
Grzegorz Sikora, rzecznik prasowy Forum Związków Zawodowych, ma podobne zdanie.
– Jedno jest pewne – że wysokość średniorocznego wskaźnika wzrostu wynagrodzeń w państwowej sferze budżetowej musi być wyższa od prognozowanego tempa wzrostu inflacji. Nie zmienia to faktu, że w dalszym ciągu będziemy postulować podwyżki, które zrekompensują obniżkę realnych wynagrodzeń w sferze budżetowej w odniesieniu do skumulowanego tempa wzrostu inflacji w latach 2020–2024 – mówi.
Protesty nie takie oczywiste
W służbach mundurowych i w służbie cywilnej, mimo panującego rozgoryczenia, ze względów prawnych trudno jest podjąć jakiekolwiek formy protestu. Póki co jedynie Związek Nauczycielstwa Polskiego rozpatruje taką możliwość. Ta organizacja domaga się podwyżek od września dla nauczycieli na poziomie 10 proc.
– Nawet szefowej resortu pracy nie udało się przeforsować swoich propozycji, które były wyższe od tych złożonych przez ministra finansów. Po prostu nie ma w budżecie pieniędzy na ten cel. Premierowi również nie zależy na tym, aby budżetówka otrzymała kolejną podwyżkę – mówi rozgoryczony Wojciech Pleciński.
Jego zdaniem szanse na to, że do września w RDS coś się zmieni na plus, są znikome. Nadzieje na wzrost płac w budżetówce w ramach negocjacji rządu ze związkowcami i pracodawcami w RDS są, ale z pewnością nie wyniesie on 12 proc. (czyli tyle, ile domagają się centrale związkowe). W ubiegłym roku do RDS wpłynęła propozycja z rządu, aby płace w budżetówce wzrosły o 4,1 proc. Ostatecznie stanęło na 5 proc. Być może tym razem też będzie wzrost o 1 proc., do 4 proc. ©℗