- Nie areszt, ale publiczna i jawna rozprawa w sprawie karnej Zbigniewa Ziobry
- Neminem captivabimus!
- Punkt postrzegania zasad zależny od funkcji?
- Dlaczego Zbigniew Ziobro powinien odpowiadać „z wolnej stopy”?
- Obawa matactwa. Doprawdy?
Nie areszt, ale publiczna i jawna rozprawa w sprawie karnej Zbigniewa Ziobry
W żadnym poważnym państwie sprawa zarzutu kierowania grupą przestępczą w strukturach władzy wykonawczej, nie może być traktowana jak każda inna. To czysta demagogia. Z tego względu, mimo że w Polsce od lat polityka i wymiar sprawiedliwości splatają się w swoisty węzeł gordyjski, w tym tekście postaram się Państwa przekonać, że stajemy – jako obywatele Rzeczpospolitej – przed epokową szansą. Na faktyczne przywrócenie szacunku do publicznego wymiaru sprawiedliwości. Z perspektywy fundamentów ustroju demokratycznego III RP nie było jeszcze sprawy o takim kalibrze. Najdłużej urzędujący minister sprawiedliwości jest podejrzany o popełnienie 26 przestępstw, w tym o kierowanie grupą przestępczą w strukturach aparatu samego państwa, za co grozi mu kara wieloletniego więzienia. W obliczu tak istotnych zarzutów to my, cała wspólnota narodowa, bez względu na sympatie polityczne, zasługujemy na skondensowaną w czasie, odpowiednio przygotowaną i zaplanowaną modelową rozprawę główną. Rozprawę transparentną i transmitowaną dla szerszej publiczności na żywo, gdzie każdy będzie mógł sobie wyrobić własne zdanie co do bezstronności składu orzekającego, motywacji Zbigniewa Ziobry i autentyczności zarzutów o „zemście politycznej”. Stoję na stanowisko, że tymczasowy areszt dla Zbigniewa Ziobry stanie się jedynie pustym symbolem politycznej vendetty. Z drugiej strony modelowa rozprawa główna, z siedzącym na ławie oskarżonych domniemanym architektem „partyjnego państwa w państwie”, który sam chciał być „sędzią nad sędziami” może przynieść zupełnie nową jakość w polskim życiu publicznym. Symbolu odbudowy powszechnej wiary w autorytet sądownictwa, ale i prawa jako regulatora politycznych waśni. Przypominających bardziej plemienne antagonizmy, niż szukanie rozwiązania poważnych problemów w sposób – bardzo dosłownie - cywilizowany.
Neminem captivabimus!
„Obiecujemy i ślubujemy, że żadnego ziemianina osiadłego za jakiekolwiek wykroczenie lub przestępstwo nie zatrzymamy ani takiego zatrzymania nie polecimy, o ile nie będzie słusznie przez sąd skazany”. Tak brzmiał pierwotny fragment przywileju brzeskiego, jedlneńskiego i krakowskiego, który po raz pierwszy obiecał szlachcie Władysław Jagiełło w pierwszej połowie XV w. Treść tego aktu prawnego stanowi jeden z najtrwalszych elementów polskiej kultury prawnej. Zasada ta znajdowała się w osobistych zobowiązaniach królów-elektów (pakta konwenta). Konstytucja 3 maja rozciągnęła tę zasadę na ogół mieszczan w miastach królewskich. Następnie zaś propagowana jeszcze szerzej przez bodaj najważniejszego polskiego republikanina w historii nowożytnej – Tadeusza Kościuszkę. Po upadku polskiej państwowości, jedynie w epoce francuskiego dyktatora Napoleona Bonaparte zabrakło stosownej regulacji w konstytucji Księstwa Warszawskiego. Zapisano tę zasadę jednak w Zasadach konstytucji Królestwa Polskiego przedstawionych przez ks. Adama Czartoryskiego carowi Aleksandrowi, dzięki czemu artykuły 18-25 gwarantowały nietykalność osobistą wszystkim mieszkańcom, bez względu na przynależność stanową.Dziś zasadę tę podkreśla art. 41 ust. 1 Konstytucji z 1997 r., który każdemu zapewnia nietykalność osobistą i wolność osobistą, wyjaśniając, że pozbawienie lub ograniczenie wolności może nastąpić tylko na zasadach i w trybie określonych w ustawie.
Punkt postrzegania zasad zależny od funkcji?
Jest styczeń 2019 r. Adam Bodnar, ówczesny Rzecznik Praw Obywatelskich, w wywiadzie dla Rzeczpospolitej wyjaśnia, że nie tylko nie wie, dlaczego doszło do tragicznej śmierci Pawła Adamowicza, ale apeluje do opinii publicznej i ekspertów, aby nie ferować jednoznacznych sądów. Podkreślał, że jako prawnik wie, iż dopiero rozprawa główna przed sądem, w trakcie której poznamy wersję podejrzanego pozwoli na jasne rekonstruowanie tego, co tak naprawdę i – przede wszystkim – dlaczego, się stało.
Mija przeszło sześć długich lat. Jest listopad 2025 r. i kolejna rozmowa na łamach Rzeczpospolitej. Tym razem Adam Bodnar jest senatorem i byłym prokuratorem generalnym. Oręduje za tymczasowym aresztowaniem Zbigniewa Ziobry. Bądź co bądź odważny postulat wysuwany wobec najdłużej urzędującego ministra sprawiedliwości tak w epoce przed 1939 r. jak i po 1989 r. Adam Bodnar nie jest jednak jedynym zwolennikiem tego rozwiązania. W przestrzeni publicznej coraz dobitniej pojawiają się głosy, że sytuacja Zbigniewa Ziobry uległa istotnej zmianie po uchyleniu jego immunitetu. Po tej, w przekonaniu zwolenników aresztu tymczasowego, istotnej zmianie okoliczności urzeczywistnia się obawa, jeśli nie ucieczki, to z pewnością mataczenia. A dowody nadużyć w Funduszu Sprawiedliwości mają z dużym prawdopodobieństwem wskazywać, że Zbigniew Ziobro jest winny 26 przestępstw. Zgodnie z tą linią argumentacji, istotnych kontrowersji wokół braku winy byłego ministra sprawiedliwości w zasadzie nie ma. Bo i raporty Najwyższej Izby Kontroli, i dziennikarskie śledztwa już od 2019 r. wyłączają nieszczęśliwą koincydencję okoliczności w tej sprawie. Wszystkie te argumenty – jak przekonują zwolennicy aresztu tymczasowego – przesądzają, że wyłącznie tymczasowe aresztowanie, a nie „półśrodki” jakimi miałyby być inne, tzw. „wolnościowe”, środki mogą zapobiec wpływaniu na prawidłowy tok postępowania karnego. Inaczej Zbigniew Ziobro będzie dążył do niszczenia dowodów, zacierania śladów, czy nakłaniania innych do składania fałszywych zeznań już przed sądem.
Nie podzielam jednak żadnego z tych argumentów.
Dlaczego Zbigniew Ziobro powinien odpowiadać „z wolnej stopy”?
Po pierwsze w wielokrotnie cytowanej uchwale z 22 stycznia 2003, (I KZP 36/02) Sąd Najwyższy podkreślił, „że kodeksowa konstrukcja systemu stosowania środków zapobiegawczych pozwala na dostosowanie odpowiedniego środka zapobiegawczego do konkretnej sprawy w taki sposób, żeby stosowany środek ograniczał konstytucyjne wolności i prawa jednostki w sposób nie większy, niż jest to niezbędne do osiągnięcia założonego celu, a więc w sposób „minimalnie konieczny”. Jest oczywiste, że uchylenie immunitetu Zbigniewa Ziobry ma charakter techniczno-proceduralny, a nie merytoryczny. Nie rodzi w sposób magiczny nowych, dotychczas niezabezpieczonych, dowodów w sprawie. Po drugie, Konstytucja RP gwarantuje każdemu – bez wyjątku – domniemanie niewinności dopóty, dopóki wina konkretnej osoby fizycznej, również Zbigniewa Ziobry, nie zostanie stwierdzona prawomocnym wyrokiem sądu (art. 42 ust.3 Konstytucji RP). Wreszcie po trzecie, Zbigniew Ziobro ma takie samo prawo do obrony we wszystkich stadiach postępowania, jak każdy inny obywatel, przeciw któremu prowadzone jest postępowanie karne (art. 42 ust.2 Konstytucji RP). A precedensowy charakter sprawy i jego znaczenie dla praktyki sprawowania funkcji publicznych wręcz uzasadnia, aby swoje prawo do obrony realizował w najszerszym możliwym stopniu.
Obawa matactwa. Doprawdy?
W mojej opinii kwestie związane z potencjalnym matactwem wydają się co najmniej nieprzekonujące, jeśli nie nad wyraz przesadzone. Jest wiedza publiczną, że w wątkach dotyczących tej samej sprawy 4 lutego 2025 r. wniesiono do Sadu Okręgowego akt oskarżenia przeciwko sześciu osobom. Wniesienie aktu oskarżenia to właśnie moment, który kończy śledztwo. I skutkuje przekazaniem sprawy do Sądu Okręgowego w Warszawie z gotowym materiałem dowodowym. W tej sprawie było to 360 tomów akt. Sam akt oskarżenia liczy blisko 400 stron (dokładnie 377). Prokurator zawnioskował o ujawnienie na rozprawie 2078 dowodów wspierających tezę oskarżenia. Z kolei 21 października 2025 r. wniesiono kolejny akt oskarżenia (przeciwko Michałowi Wosiowi – posłowi na Sejm Rzeczypospolitej Polskiej, byłemu Podsekretarzowi Stanu w Ministerstwie Sprawiedliwości).
Pierwszy wyrok w sprawie nieprawidłowości w Funduszu Sprawiedliwości
Ci więcej, w ramach tej sprawy doszło już do wydania pierwszego wyroku skazującego. Piotr W. pełniąc funkcję Prezesa Zarządu TISO Sp. z o.o. miał zawrzeć ze Zgromadzeniem Najświętszego Serca Jezusowego pozorną umowę najmu gruntu. Na gruncie tym Fundacja Profeto realizowała budowę ośrodka Archipelag, wyspy wolne od przemocy. Następnie – zgodnie z ujawnionymi informacjami – miał zawrzeć aneks do tej umowy, zobowiązując się do zapłaty czynszu w łącznej kwocie 3 650 000 zł. W wykonaniu tej umowy Prezes Zarządu TISO sp. z o.o. dokonał przelewu na konto Zgromadzenia Księży Najświętszego Serca Jezusowego 3 650 000 zł. Środki te pochodziły z pieniędzy przekazanych wcześniej Fundacji Profeto przez Fundusz Sprawiedliwości. Następnie ksiądz Michał O. miał przelać te środki ponownie na rachunek Fundacji Profeto, utrudniając tym samym stwierdzenie ich pochodzenia. Sąd stwierdził, że Piotr W. jest winny tego czynu, za co został skazany. Żadna ze stron nie zapowiedziała apelacji, zatem wyrok zapewne będzie cieszył się przymiotem prawomocności.
Sygnalista w wersji pop?
Jak publicznie wiadomo, jednym z podejrzanych w śledztwie dotyczącym nieprawidłowości w Funduszu Sprawiedliwości jest Tomasz M. Pełnił on funkcję Dyrektora Departamentu Funduszu Sprawiedliwości w Ministerstwie Sprawiedliwości w latach 2020-2022. Tomasz M. już w lutym 2024 r. usłyszał zarzut popełnienia przestępstwa przekroczenia uprawnień i niedopełnienia obowiązków(art. 231 § 1 i 2 Kodeksu karnego). Miał dopuszczać do udzielania wsparcia finansowego beneficjentom programów, którzy nie spełniali warunków formalnych i merytorycznych do uzyskania dotacji z Funduszu Sprawiedliwości. Niektóre z tych podmiotów miały realizować zadania niemające związku z celami tego funduszu Czyn ten miał popełnić wspólnie i w porozumieniu z innymi osobami, w celu osiągnięcia korzyści majątkowej i osobistej. W przestrzeni publicznej podkreślano, że w okresie od lutego do maja 2024 r. Tomasz M. został przesłuchany kilkadziesiąt razy w charakterze podejrzanego. Dopiero po złożeniu przez niego bardzo obszernych wyjaśnień, wystąpił na – w mojej ocenie, delikatnie rzecz ujmując, kontrowersyjnej – konferencji prasowej. Jedna rzecz to oczywisty interes procesowy Tomasza M., by umniejszać własną rolę w procederze dotyczącym Funduszu Sprawiedliwości. Druga i istotniejsza dla wniosku o areszt tymczasowy dla Zbigniewa Ziobry to fakt, że również te dowody są już zabezpieczone.
Między innymi na podstawie tych wyjaśnień prokuratorzy w marcu 2024 r. przedstawiali zarzuty kolejnym osobom w sprawie, a także dokonali przeszukań w kilkudziesięciu miejscach. To wówczas dochodziło – wobec trzech podejrzanych – tymczasowego aresztowania.
Sygnalista w wersji VIP
Kolejnym ujawnionym dowodem jest wysłany przed wyborami 2019 r. list Jarosława Kaczyńskiego. Kierowany do ówczesnego ministra sprawiedliwości i prokuratora generalnego Zbigniewa Ziobry z prośbą „o natychmiastowe zakazanie kandydatom Solidarnej Polski korzystania z Funduszu Sprawiedliwości w kampanii wyborczej". List miał zostać znaleziony w mieszkaniu byłego wiceministra sprawiedliwości Marcina Romanowskiego, w trakcie czynności przeszukania przez funkcjonariuszy Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego. ABW 26 i 27 marca 2024 r. zatrzymała w tej sprawie pięć osób, przeszukano też mieszkania i miejsca działalności 25 osób, m.in. dwa domy b. ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry i pokój b. wiceministra sprawiedliwości Michała Wosia w hotelu poselskim. Zresztą, sama prokuratura argumentuje publicznie, że najważniejsze dowody winy Zbigniewa Ziobry to wyjaśnienia współpodejrzanych Tomasza M. i Piotra W., zeznania świadków, jak i zabezpieczona w sprawie dokumentacja. Chodzi o dokumenty dotyczące postępowań o udzielenie dotacji z Funduszu Sprawiedliwości, zapisy rozmów oraz dane z elektronicznych nośników informacji, w tym z komputerów i telefonów. Powyższa analiza prowadzi mnie do wniosku, że argument o rzekomej obawie „mataczenia” jest zdecydowanie nieprzekonujący. Michał Woś z aktem oskarżenia, Piotr W. skazany, obszerne akta sprawy zabezpieczone. Obiektywnie rzecz biorąc argumenty wskazujące na ewentualny brak tymczasowego aresztowania Zbigniewa Ziobry miały nieść ewidentne ryzyko „przetrącenia” tak szczelnie zaryglowanego łańcucha dowodów, przypominają bardziej obawę przed ucieczką maratończyka tuż przed linią mety. Takie wnioski prowadzą mnie z kolei do konieczności przeanalizowania anonsowanego już w przestrzeni publicznej argumentu obrony Zbigniewa Ziobry i innych osób.
Zemsta jako przywrócenie sprawiedliwości?
Zgodnie z tym argumentem celem wniosku o areszt tymczasowy nie jest zabezpieczenie prawidłowego toku śledztwa, czy też poszukiwanie sprawiedliwości. Przeciwnie. To niewyszukany akt politycznej „zemsty". Chciałbym zatem pochylić się nad zjawiskiem „zemsty” w szerszym kontekście.
Nie można być „cywilizowanym na dwa sposoby”. Tak twierdził zapomniany po 1945 r. profesor Feliks Koneczny. Historyk i historiozof, który badał zjawisko wielości cywilizacji na wiele dekad przed Samuelem Huntingtonem. Cywilizację definiował jako „metodę ustroju życia zbiorowego” i wyróżniał m.in. cywilizację łacińską, bizantyńską, turańską i żydowską. Twierdził on, że konflikty polityczne i dziejowe przybierają często charakter starcia dwóch różnych cywilizacji. Najmocniej rozwinął tę teorię w pracy „O wielości cywilizacji”. Wiele miejsca poświęcił właśnie zjawisku „msty”, czyli właśnie „zemsty”. Wyjaśniał, że praprzyczyną jej powstania jest nic innego jak potrzeba przywrócenia sprawiedliwości: „Powstała msta pod hasłem słuszności, ażeby sprawiedliwości działo się zadość, by przestępstwa nie uchodziły bezkarnie”. Samo pojęcie „sprawiedliwości” jest różnie rozumiane w różnych cywilizacjach. W zależności od tego, co jest uznawane za godziwe a co nie. Jednak wspólne dla wszystkich cywilizacji jest samo „poczucie” sprawiedliwości. Nigdy nie było obce żadnemu zrzeszeniu pierwotnemu ludzi. Idea jest ponadczasowa: za popełnione zło trzeba było odpokutować; oddać to, co komuś się należało. Jeśli ktoś dopuścił się przestępstwa, musiał ponieść karę. Dotyczy to każdej cywilizacji. Tyle tylko, że – jak uczy profesor Koneczny – zemsta ma dla zbiorowości również bardzo istotny ciężar negatywny. Zemsta pociąga za sobą efekt domina. Jak stwierdza: „wiadomo z doświadczenia wszystkich krajów, że zemsta wyradza się czasem w powszechny bandytyzm, w anarchię bez końca, wobec czego przepada bezpieczeństwo publiczne i trwałość stosunków”. Mściciel staje się kolejnym złoczyńcą. Co z kolei tworzy po drugiej stronie obowiązek etyczny wzięcia kolejnego „odwetu”. I tak w nieskończoność.
Areszt tymczasowy jako akt zemsty?
Przekładając te nauki na kwestię tymczasowego aresztu dla Zbigniewa Ziobry uważam, że kluczowe znaczenie ma fakt, że taka decyzja może zostać przez szerokie kręgi polskiego społeczeństwa odebrana jako akt politycznej zemsty. Nawet jeśli nim nie jest. W percepcji społecznej może być tak właśnie postrzegana. W konsekwencji, w dłuższej perspektywie, przyniesie więcej szkody dla dobra wspólnego, niż pożytku. Fundamentem zemsty – jak uczył prof. Koneczny – była solidarność rodowa. Nie solidarność państwowa, czy narodowa. Solidarność rodowa hamuje rozwój cywilizacji. Zemsta stanowiła świetną zaporę dla wymierzania sprawiedliwości w walce różnych rodów między sobą. Można powiedzieć „na zewnątrz” danego rodu. Ale nie była zdolna do wytworzenia realnego wymiaru sprawiedliwości wewnątrz zrzeszeń ludzi. Zemsta uniemożliwiała rozwój wyższego typu, cywilizacja zatrzymywała się na etapie solidarności rodowej. Z tego względu państwa „wyższego rzędu”, jak Starożytny Rzym we wczesnej fazie walczą z instytucją „zemsty”. Oczywiście, nie wszystkie. Zniesienia tej instytucji nie nastąpiło ani w starożytnych cywilizacyjach Chin, Indii, ani później w krajach muzułmańskich, czy Japonii. W Średniowiecznej Europie, za sprawą Kościoła Katolickiego, było inaczej. Trend ten utrzymał się w erze kolonizacji i „nawracania społeczności mniej lub więcej prymitywnych” poprzez misje katolickie. Stąd też chrześcijaństwo i nasza zachodnia cywilizacja „domagając się zniesienia zemsty, jako instytucji, występuje z zasadą społeczną, jako nie godzi się samemu wymierzać sobie sprawiedliwości. Trzeba tedy ustanowić coś i kogoś, który by to czynił w miejsce zemsty prywatnej. Powstaje sądownictwo publiczne, a Kościół obarcza nim władzę świecką. Zaniechanie zemsty stanowi bezwarunkowe zastrzeżenie misji katolickiej”.
Czy istnieje zatem jakaś alternatywa dla wysiłku, który organy państwowe wkładają w kwestię, moim zdaniem, drugorzędną, jaką jest areszt tymczasowy? Moim zdaniem tak. Istnieje w zasadzie jeden kluczowy moment, który w tej konkretnej sprawie, jak w żadnej innej, ma potencjał do odbudowania wspólnoty narodowej wszystkich obywateli, zamiast tożsamości polityczno-plemiennej trwającego od wielu lat „duo-polu”. Momentem tym jest rozprawa główna w toku postępowania sądowego. I tej kwestii poświęcę ostatni fragment moich rozważań.
Atrapa wymiaru sprawiedliwości. Czyli sejmowe komisje śledcze
Zbigniew Ziobro dał się szerszej publiczności poznać przeszło 20 lat temu jako członek jednej z najsłynniejszych sejmowych komisji śledczych. Tej nazwanej przez media komisją do rozwikłania „afery Rywina”. Między innymi za sprawą świetnie wówczas prezentującego się prawnika, ale i Jana Rokity, czy prof. Tomasza Nałęcza od tego momentu komisje śledcze zaczęły robić „furorę” w polskim życiu publicznym. Jako namiastka, by nie rzec dobitniej, atrapa poszukiwania sprawiedliwości. To już nie sala sądowa służyła popisom oratorów i pokazom kunsztu przesłuchiwania świadków. Rolę tę w zbiorowej wyobraźni przejęły z niewydolnych sądów polskich, te sejmowe ciała. Jednak to ich prace są od lat transmitowane na żywo i komentowane w mediach głównego nurtu. Zastępując profesjonalną edukację co do rzeczywistego funkcjonowania wymiaru sprawiedliwości. Mimo że składają się często z osób nieposiadających niezbędnego przygotowania merytorycznego i stosownych kompetencji. Członkowi tych komisji w sposób często bardzo dowolny drążą świadków na tematy nieistotne. Wygłaszają osobiste tyrady, zaś opinia publiczna konsumuje takie widowisko niczym reality show.
Tymczasem istnieje miejsce od wieków lepiej do tego rodzaju czynności przygotowane. Mam na myśli sądową salę – nomen omen – rozpraw. Rozsławione w popkulturze słowo „trial” przyjęło się tłumaczyć jako „proces sądowy”, co jednak jest nieprecyzyjne. Trial to po prostu „rozprawa”. I to właśnie ustna rozprawa jest miejscem, podczas którego strony przedstawiają żądania, dowody, przesłuchiwani są świadkowie, biegli i same strony. To właśnie na rozprawie wygłaszane są mowy końcowe i ostatecznie ogłaszany jest wyrok. Dlatego i nasza Konstytucja przewiduje, że właśnie ta centralna faza wymierzania sprawiedliwości - rozprawa – powinna z zasady odbywać się jawnie i z dostępem dla publiczności.
Zamiast sądowego „posiedzenia aresztowego” – profesjonalna rozprawa główna
Przedwojenna Polska nie znała rozciągniętych latami spraw sądowych, które dziś są normą. Przypomnę dwie sprawy z dwóch epok II RP: zabójstwo prezydenta Narutowicza przez E. Niewiadomskiego w 1922 r. Od tragicznego zdarzenia, przez intensywne śledztwo zakończone aktem oskarżenia i wydaniem wyroku minęły dwa tygodnie. Wyrok został wykonany po dwóch miesiącach. Drugi przykład: śmierć warszawskiego architekta Gierszewskiego w 1938 r. W 6 miesięcy po znalezieniu zwłok denata rozpoczęła się rozprawa główna, z wypełnioną po brzegi publicznością. Sąd od początku zaplanował rozprawę tak, aby zamknęła się w jeden miesiąc. Na pierwszy dzień wezwał wszystkich 136 świadków, od których odebrał przyrzeczenia. Rozprawa trwała dzień po dniu przez trzy tygodnie. Przesłuchano wszystkich świadków. Można? Można!
Odnoszę wrażenie, że dzisiaj w Polsce niemal wszyscy i adwokaci, i prokuratorzy, i sędziowie zapomnieli, że rozprawa w danej sprawie jest zawsze jedna. Przepisy jedynie wyjątkowo dopuszczają jej podział na wiele posiedzeń („terminów”) sądu. Każde kolejne „posiedzenie” jest jednak logiczną kontynuacją tej samej rozprawy, aż do jej zamknięcia. Praktyka polskiego wymiaru sprawiedliwości jest jednak od lat fatalna: z wyjątku uczyniono regułę. Zapomnieliśmy, że to właśnie od odpowiedniego przygotowania merytorycznego i skondensowania rozprawy w czasie zależy prawidłowość całego postępowania sądowego. Czas to zmienić. Po raz pierwszy w historii III RP, organy państwa postawiły zarzut istnienia zorganizowanej grupy przestępczej w ramach struktur władzy wykonawczej. Jest zatem zupełnie adekwatnym oczekiwanie, że tak precedensowa sprawa będzie odpowiednio przygotowana i sprawnie przeprowadzona. Postuluję zatem, aby zamiast rozwiązań tymczasowych, zamiast rozwiązań, które mogą jedynie osłabić szacunek do dobra wspólnego jakim jest państwo, jego instytucje i publiczny wymiar sprawiedliwości, przygotować wreszcie, być może po raz pierwszy w historii III RP modelową rozprawę główną. Profesjonalną. Zaplanowaną od początku ze ścisłym terminarzem. Od rana do wieczora, w zasadzie każdego dnia. Właśnie w sprawie Zbigniewa Ziobry. Rozprawę główną z dostępem dla mediów i transmitowaną dla szerszej publiczności. Gdzie prokuratorzy i obrońcy profesjonalnie stają w sporze o prawdą oraz o istotę praworządności. Gdzie świadkowie – od szeregowych pracowników aż po ministrów – stają twarzą w twarz z pytaniami. A jeden stanowczy dowód może w majestacie prawa przełamać konstytucyjne domniemanie niewinności. Czy może być lepsza okazja do przywrócenia wiary w sens i wartość prawa, niż właśnie taka sprawa? Moim zdaniem naród polski – suweren – zasługuje na taki, dobrze rozumiany „spektakl sprawiedliwości”. Z udziałem najdłużej urzędującego po 1989 r. ministra sprawiedliwości Z. Ziobro, który będzie miał wszelkie szanse rzeczowej obrony w skondensowanej w czasie rozprawie. Tylko wtedy zamkniemy epokę substytutów i wrócimy do esencji prawa jako rzeczywistego regulatora naszych politycznych waśni.