Do roszczenia o wypłatę części świadczenia wykupu trzeba stosować 10-letni termin przedawnienia, a nie trzyletni. Bo „uefki” mają więcej wspólnego z inżynierią finansową niż klasycznym ubezpieczeniem.
Stwierdził tak Sąd Najwyższy w wydanym wczoraj postanowieniu. Tym samym istotnie wzmocnił pozycję konsumentów. Sektor ubezpieczeniowy zaś musi liczyć się z zalewem pozwów.

Charakter umowy

Sprawa na pozór dotyczyła skomplikowanej kwestii technicznej, czyli terminu przedawnienia. W sądach powszechnych od kilku lat rozstrzygane jest to, czy do ubezpieczenia z ubezpieczeniowym funduszem kapitałowym zastosowanie znajduje ogólny 10-letni termin przedawnienia, czy szczególny trzyletni. Sądy orzekają bardzo różnie, gdyż różnią się w ocenie tego, czym w ogóle „uefki” są. Jeśli bowiem uznać taką polisę za typową umowę ubezpieczenia, należy zgodnie z art. 819 par. 1 kodeksu cywilnego zastosować trzyletni termin („Roszczenia z umowy ubezpieczenia przedawniają się z upływem lat trzech”). Jeśli jednak uznać, że clou uefki jest część inwestycyjna, wówczas będziemy mieli do czynienia z umową nienazwaną o mieszanym charakterze. A wtedy, zgodnie z art. 118 k.c., stosować należy termin 10-letni (a od 9 lipca 2018 r., czyli dla nowych ubezpieczeń, termin sześcioletni).
ikona lupy />
UFK a polisolokata / DGP
Analogicznymi sprawami Sąd Najwyższy już się zajmował. W trzech jednobrzmiących uchwałach (sygn. akt III CZP 13/18, III CZP 20/18 i III CZP 22/18) stwierdził, że polisa z ufk nie jest typową umową ubezpieczenia, a zatem obowiązuje standardowy termin przedawnienia.
– Taka umowa ma charakter mieszany. Nie zmienia tego fakt, że została ona uregulowana w ustawie o działalności ubezpieczeniowej i reasekuracji. Liczy się jej jurydyczny charakter, czyli to, że w dużej mierze służy ona inwestowaniu środków – wyjaśniał sędzia Roman Trzaskowski.
Szybko okazało się jednak, że trzy uchwały SN to za mało. Przedstawiciele ubezpieczycieli zaczęli je krytykować, kręcić nosem, że choć orzeczenia trzy, to skład sądu jeden. Wodą na młyn były kolejne wyroki sądów powszechnych, w których te stwierdzały, że skoro mamy do czynienia z umową ubezpieczenia, to termin przedawnienia jest trzyletni. Część judykatury zdawała się nie dostrzegać orzeczeń SN.
Sprawa trafiła więc wczoraj po raz kolejny na wokandę Sądu Najwyższego. Reprezentująca towarzystwo ubezpieczeniowe adwokat Beata Kopczyńska przekonywała, że najważniejsza jest wola ustawodawcy. Ten zaś w ustawie o działalności ubezpieczeniowej i reasekuracyjnej wskazuje jasno, że ubezpieczenie z ufk nadal pozostaje ubezpieczeniem. Prawniczka spostrzegła, że ustawa jest z 2015 r., więc ustawodawca już doskonale zdawał sobie sprawę z wątpliwości zarówno w doktrynie, jak i orzecznictwie. Skoro więc mimo to zdecydował się wskazać „uefki” jako umowy ubezpieczenia – należy zakładać, że zrobił to nie bez powodu.

Inwestycja w system

Argumenty pełnomocniczki ubezpieczyciela jednak nie przekonały Sądu Najwyższego. Sędziowie w wydanym postanowieniu uznali, że nie ma powodu, by wydawać nową uchwałę, skoro w pełni podzielają argumentację zawartą w poprzednich. Sędzia Grzegorz Misiurek w ustnych motywach uzasadnienia podkreślił, że SN wnikliwie przeanalizował wszystkie rodzaje wykładni. I choć zrozumiałe dla sędziów jest to, że sprawa budzi kontrowersje, to zarazem konkluzja musi być jednoznaczna. Treść przepisów ustawy ubezpieczeniowej nie może zaś przesądzać o charakterze umowy z u.f.k. Ta bowiem najczęściej zawiera elementy nietypowe, a zatem – w ocenie SN – ma charakter mieszany. Istotne jest choćby to, jak umowy traktowali klienci. Większość zaś zawierała je w celach inwestycyjnych, a nie ubezpieczeniowych.
Sędzia Grzegorz Misiurek podkreślił, że warto zwrócić uwagę na wykładnię systemową. Ustawodawca co do zasady uważa, że przy umowach o charakterze inwestycyjnym termin przedawnienia powinien być możliwie długi. Nie ma zatem powodu, aby go skracać do spraw „uefek”, które – jak zresztą pokazała praktyka – dotykały finansów obywateli jak mało które instrumenty.
Postanowienie SN to prezent dla osób, które miały „uefki” w przeszłości, zlikwidowały polisy, a ubezpieczyciel zatrzymał większość pieniędzy. Najprawdopodobniej na dłuższym terminie przedawnienia skorzystać może nawet kilkaset tysięcy osób. Jak bowiem kilkukrotnie wskazywaliśmy na łamach DGP, ludzie często nie oddawali szybko spraw do sądów, gdyż wierzyli, że uda się je rozstrzygnąć polubownie. Część ubezpieczycieli zwodziła konsumentów obietnicami, których realizacja się przeciągała – najprawdopodobniej licząc na upływ trzyletniego terminu. Niektórzy posiadacze „uefek” wierzyli też w zaangażowanie organów państwa. Niestety aktywny okazał się jedynie Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów. Do jego sugestii, że należałoby zwrócić pieniądze obywatelom, zastosowała się jednak tylko część zakładów ubezpieczeń.
10-letni termin przedawnienia ma zastosowanie do roszczeń klientów związanych z rozwiązaniem umowy przed 9 lipca 2018 r. Do roszczeń osób, które dopiero planują rozwiązać umowę i uznają warunki zakończenia współpracy z ubezpieczycielem za niekorzystne, zastosowanie będą mieć już przepisy o terminie sześcioletnim.

ORZECZNICTWO

Postanowienie Sądu Najwyższego z 30 stycznia 2019 r., sygn. akt III CZP 70/18.