- Surowiec, który niedawno na składach kosztował 3–4 tys. zł, teraz jest po 2,5 tys. Najważniejsze pytanie dotyczy tego, czy firmy są w stanie trwale przestawić się na inne kierunki importu niż Rosja - uważa Karol Rabenda, wiceminister aktywów państwowych.

Węgla na zimę nie zabraknie?
Nie zabraknie. Zakontraktowane wielkości są wystarczające zarówno dla energetyki, jak i ciepłownictwa czy gospodarstw domowych.
Od razu można pójść i kupić go na cały sezon grzewczy czy jednak aktualna jest rada prezesa Kaczyńskiego, żeby kupować po trochu?
W ustawie zapisaliśmy, że jednorazowo w cenie preferencyjnej będzie można kupić 1,5 t. Nie chcemy dopuścić do sytuacji, w której ci z zasobniejszym portfelem kupią węgiel na cały sezon, a ci, których na to nie stać, w pierwszym okresie zimowym nie będą mieć czym palić.
Zachęcamy gminy, by wspólnie ze spółkami węglowymi układały racjonalny harmonogram dystrybucji, aby nie składować surowca, by on przyjeżdżał partiami.
Ile mamy zakontraktowane węgla i ile realnie już go przypłynęło?
Przed decyzją premiera nasze spółki zakontraktowały na ten rok prawie 6 mln t węgla dla energetyki i ciepłownictwa. Po decyzji do dziś przypłynęło ok. 4,5 mln t. Do końca roku będzie jeszcze 3-4 mln t.
To jest oczywiście węgiel zmieszany, który trzeba jeszcze posortować przed dystrybucją do mieszkańców. Ale to nie jest jedyny surowiec, który dostarczamy Polakom. Do tego dochodzi węgiel z polskich kopalni, także dystrybuowany bezpośrednio do odbiorców indywidualnych. Chcieliśmy uniknąć sytuacji, żeby był spalany gdzieś w drobnym przemyśle. I to się udało. Za granicę ten węgiel od dawna nie wyjeżdża.
Ile samorządów weszło w system dystrybucji węgla?
Łącznie mamy ok. 2300 zgłoszeń, z czego 2200 gmin określiło już, jakie ma zapotrzebowanie. A to oznacza, że one są już w procesie podpisywania umów ze spółkami. Na dziś jest podpisanych ich około tysiąca. I tam węgiel albo już dotarł, albo jest w drodze, albo zaraz ruszy. Chcielibyśmy, by proces podpisywania umów zakończył się jak najszybciej.
Skąd gminy będące w systemie ściągają węgiel? Są przypadki, że ze Śląska trzeba jechać do Gdańska?
Zsypiska są rozlokowane dość równomiernie po całym kraju. Nie ma takiej sytuacji, że gmina musi jechać po paliwo kilkaset kilometrów dalej. Faktycznie w gdańskim porcie jest obecnie bardzo dużo węgla, co jest dość niecodziennym widokiem. Ale dysponujemy ponad 100 zsypiskami w całym kraju. Do tego dochodzą punkty należące do importerów. Dbamy, by każda gmina miała względnie niedaleko po odbiór.
W takim razie maksymalnie jak daleko gmina powinna jeździć po węgiel?
Operacyjnie staramy się, żeby odległość nie przekraczała 100 kilometrów, ale wszystko zależy od wolumenu i metody transportu. Można sobie wyobrazić, że duży transport będzie się bardziej opłacało przewieźć koleją np. z portu w Gdańsku do Stalowej Woli niż z wysypiska oddalonego o kilkadziesiąt kilometrów.
Gminy kupują węgiel za maksymalnie 1500 zł za tonę, a odsprzedają za maksymalnie 2000 zł. Zostaje im 500 zł na każdą tonę na sfinansowanie logistyki. Jest pan pewien, że na dziś nie ma w Polsce ani jednej gminy, która cokolwiek musiałaby dopłacić do tej operacji?
Nie wydaje mi się, by te koszty gdziekolwiek przekroczyły 500 zł. W miejscowościach, które znam, transport z portu gdańskiego do dalszych części województwa pomorskiego to koszt 60-100 zł za tonę. Oczywiście potem dochodzą koszty wynajęcia placu do składowania, sprzętu do ładowania czy zatrudnienia pracowników. Ale to wciąż nie przekroczy 500 zł za tonę. Przed wejściem w życie ustawy prowadziliśmy w kilku miejscowościach pilotaż i to na jego podstawie oszacowaliśmy koszty - nawet z lekką górką, bo zawsze trzeba uwzględnić sytuacje niestandardowe. To 500 zł jest całkowicie wystarczające. Mamy zresztą przykłady gmin, które dzięki kosztom poniżej tej kwoty mogą węgiel sprzedawać taniej.
Jak wygląda jakość węgla, który ściągamy z dość egzotycznych kierunków?
To węgiel ze sprawdzonych kierunków, od sprawdzonych pośredników. Ten węgiel był w Polsce od lat. W mniejszych wolumenach był ściągany od dawna. Spełnia wszystkie konieczne parametry. Między bajki proszę włożyć opowieści, że się nie pali. Zresztą w wielu miejscach ten węgiel już jest spalany i nie ma z tym żadnego problemu.
Popatrzmy systemowo: początkowo rząd próbował regulować cenę węgla poprzez współpracę z rynkiem, czyli te słynne ok. 1000 zł za tonę. Chętnych nie było, więc stworzono równoległy system dystrybucji poprzez samorządy. Czy widać presję na rynek? Czy tam spadają ceny z powodu otwarcia kanału samorządowego?
Spadają. Węgiel, który niedawno na składach kosztował 3-4 tys. zł, teraz jest po 2,5 tys. Najważniejsze pytanie dotyczy tego, czy przedsiębiorcy są w stanie trwale przestawić się na inne kierunki importu niż Rosja. Ale to pytanie na przyszły rok.
W poniedziałek wchodzi w życie rozporządzenie podnoszące minimalne zapasy węgla w elektrowniach i elektrociepłowniach. Czy wszystkie spełnią wymogi rozporządzenia?
Ta zmiana ma wzmocnić nasze bezpieczeństwo energetyczne. Chodzi o to, by przedsiębiorstwa energetyczne utrzymywały wyższe w stosunku do obecnie wymaganych norm zapasy paliw. Ma to umożliwić tym podmiotom niezakłócone funkcjonowanie, niezależne od czynników zewnętrznych, a co za tym idzie - zachowanie zdolności elektrowni i elektrociepłowni do nieprzerwanego dostarczenia energii elektrycznej czy ciepła, dodatkową stabilizację pracy Krajowego Systemu Elektroenergetycznego i ochronę przed ewentualnymi zakłóceniami w dostawach paliw. W poprzednim sezonie grzewczym zdarzały się przypadki zejścia zapasów poniżej wymaganych stanów. Chcemy więc tego unikać.
W przypadku niektórych elektrowni ten wzrost wymaganych zapasów jest nawet ponaddwukrotny. W momencie wejścia w życie rozporządzenia niektóre z nich, które obecnie mają zapasy powyżej lub nawet znacznie powyżej minimalnych poziomów, mogą przejściowo balansować na granicy stanów wyznaczanych nowym rozporządzeniem lub nawet zejść poniżej tego poziomu. Nie oznacza to jednak, że brakuje u nich paliwa. To stan przejściowy, który nie niesie żadnych zagrożeń, i myślę, że szybko zostanie wyrównany. ©℗
Rozmawiali Grzegorz Osiecki i Tomasz Żółciak