Nie wiem. Po prostu nie wiem. Zresztą nikt tego nie wie. Nikt nie wie, ile węgiel będzie kosztował za 5 czy za 10 lat. Oczywiście możemy prognozować. Mniej lub bardziej dokładnie. Możemy analizować, czy chińska gospodarka będzie przyspieszała, czy zapotrzebowanie na surowce będzie rosło. Możemy zastanawiać się, co ewentualna zmiana na tronie królewskim w Arabii Saudyjskiej zrobi dla rynku ropy naftowej. Możemy prognozować. Ale nie wiemy.
Wiele banków inwestycyjnych zdążyło stracić fortunę (najczęściej nie swoją, ale należącą do klientów) na graniu na wzrosty lub spadki cen surowców. Taka ich rola i na straty oparte na złej prognozie firmy inwestycyjne mogą sobie pozwolić. Na takie straty nie mogą pozwolić sobie polskie górnictwo i jego właściciel, czyli my, obywatele. Koszt błędnej prognozy jest nie tylko finansowy, ale i społeczny.
Jako właściciele zawiedliśmy – polskie państwo nie wykorzystało dobrych czasów, czasów drogiego węgla, na to, żeby górnictwo przygotować na czasy węgla taniego.
Rachunkowość jest niekiedy brutalnie prosta – jeżeli cena głównego produktu firmy, jej podstawowego źródła przychodów spada, to spaść muszą koszty. Jeżeli jednym z najważniejszych składników kosztów w polskich kopalniach jest fundusz płac, to powinien istnieć mechanizm, który pozwalałby ten fundusz zmieniać. W czasach dobrej koniunktury zwiększać zatrudnienie i wynagrodzenia. W czasach gorszej te koszty zmniejszać. Reagować na rzeczywiste, a nie prognozowane czy wymarzone ceny węgla. Bo czy węgiel będzie drogi, tego nie wiemy. Po prostu nie wiemy.