Polskiemu państwu nie brakuje doświadczenia w tym, jak budować fikcyjne poczucie równości. Jest całkiem pokaźne, bo zdobywane przez lata pozostawania w systemie słusznie potępianym. Ale jest coś frustrującego w tym, że po 26 latach życia w wolnym kraju aparat administracyjny uparcie każe swoim obywatelom wierzyć, że równo znaczy sprawiedliwie. Nie chodzi o pensje, mieszkania, żłobki i edukację. Nie chodzi też o napychanie żołądków. Ale o dostęp do leczenia.



W swoim bezwładzie państwo/urzędnik jak mantrę powtarzają, że każdy ma prawo do świadczeń zdrowotnych na takich samych zasadach. Czyli jakich? Jak dopytać tych samych urzędników, to okazuje się, że może i zasady są, ale na pewno niewiele mające wspólnego z równością. Więcej w tym obłudy i fikcji właśnie niż faktycznej troski o zdrowie Polaków. Bo akurat w kwestii zdrowia równość oznacza bylejakość, brak pieniędzy i udawanie, że coś się robi. Przykład działania pozorowanego? Proszę bardzo: od lipca samorządy zyskały prawo do kupowania z własnych pieniędzy świadczeń zdrowotnych. Mogą to robić w momencie, kiedy w ich regionie, np. na leczenie zaćmy albo innej deficytowej procedury, skończą się środki z NFZ. To, że w tym roku żaden z powiatów nie zdecyduje się na takie działanie, nie dziwi. Przecież mogą to robić od połowy lipca (wtedy uchwalono odpowiednie przepisy), a swoje tegoroczne budżety i wydatki ustalały pod koniec ubiegłego roku. Mimo że już teraz wiedzą, iż mogą w taki sposób wspierać lokalne szpitale i przychodnie, dalej nie są tym zainteresowane. W przyszłorocznych budżetach wiele z nich także nie ma zapisanych pieniędzy na kupowanie świadczeń, jak wyczerpią się kontrakty z NFZ. Jednym słowem: państwo zadziałało (dało samorządom nowe uprawnienie), ale tylko na papierze (bo jego realizacja jest mało realna). Postawa lokalnych włodarzy nie dziwi. Mają bowiem stać się aktorami w przedstawieniu pt. „Gra pozorów”. W imię wyrównywania szans w dostępie do leczenia rządzący wpychają ich w rolę, która do nich nie należy, czyli finansujących procedury medyczne. To bowiem zadanie państwa i NFZ (dopóki nie zostanie zlikwidowany). Przerzucanie odpowiedzialności w imię równości ma niewiele wspólnego z jej realizacją. Zwłaszcza że jeżeli już jakieś samorządy zdecydują się na finansowanie procedur medycznych z własnych środków, to w pierwszej kolejności zrobią to te najbogatsze, te, które na to stać. I gdzie tu sprawiedliwość –zapytają pacjenci. Jeszcze żaden rząd na tak postawione pytanie nie odpowiedział.