Resort zdrowia chce, by placówki medyczne podnosiły standardy opieki. Ich poziom ocenia publiczna instytucja wydająca certyfikaty jakości świadczeń. Tej jednak brakuje pieniędzy.
Preferowanym przez ministerstwo sposobem udowodnienia, że spełnia się wysokie wymogi dotyczące m.in. bezpieczeństwa dla pacjentów, są akredytacje wydawane przez Centrum Monitorowania Jakości, które podlega resortowi zdrowia. Pozytywna ocena zwiększa szanse na kontrakt z Narodowym Funduszem Zdrowia i lepsze warunki finansowe. A od niedawna daje także dodatkowe punkty przy ocenie zdrowotnych inwestycji starających się o unijne lub krajowe pieniądze (z końcem września ruszył nowy mechanizm, który uwzględnia akredytację). Kłopot w tym, że akredytowanych placówek nadal jest jak na lekarstwo. Pacjent, który chce wybrać podmiot, który dba o standardy i był dodatkowo zweryfikowany, ma obecnie do wyboru 215 szpitali i zaledwie jeden zakład podstawowej opieki zdrowotnej (Warszawa-Ochota). Chętnych jest o wiele więcej, ale problemem są m.in. nieelastyczne opłaty i kolejki. – Czekamy na wizytację już ponad rok – skarży się nam szef jednego ze szpitali.
Co będzie inaczej?
Resort zdrowia planuje zmiany. – Wprowadzamy bardziej zróżnicowane stawki za przeprowadzenie akredytacji, uwzględniające wielkość placówek – tłumaczy nam Piotr Warczyński, wiceminister zdrowia.
I tak zgodnie z obecnie obowiązującym rozporządzeniem w sprawie procedury oceniającej, spełnianie przez podmiot udzielający świadczeń zdrowotnych standardów akredytacyjnych oraz wysokości opłat za jej przeprowadzenie (Dz.U. z 2009 r. poz. 418 ze zm.) stawki dla całodobowych podmiotów medycznych w zależności od ich wielkości wynoszą od 7- do 15-krotności średniej płacy w sektorze przedsiębiorstw włącznie z wypłatami z zysku za I kw. poprzedniego roku (w 2016 r. wynosi ona 4053,71 zł). Po zmianach wyłączone zostaną stacjonarne placówki leczenia uzależnień i zapłacą one mniej niż szpitale (od 3,5- do 6,5-krotności średniej płacy). Niestety więcej zapłacą POZ, które teraz, niezależnie od wielkości, miały jedną stawkę – jednokrotność średniej krajowej. Po zmianach będzie aż sześć poziomów opłat, np. dla placówek mających powyżej 110 tys. zapisanych osób opłata wyniesie 6,5-krotność podstawowej stawki, a dla najmniejszych 1,5-krotność.
Zbyt płytkie zmiany
Eksperci chwalą uzależnienie ceny akredytacji od wielkości i rodzaju placówki. Jednak, zwracają uwagę, że największym problemem jest finansowanie CMJ, która jest jednostką budżetową. W efekcie, gdy przyznane jej środki się kończą, to wstrzymuje wizytację w placówkach, które są podstawą wydania akredytacji.
– Rozwiązaniem byłoby zwiększenie wydajności CMJ oraz dopuszczenie innych podmiotów akredytujących – twierdzi dr Małgorzata Gałązka-Sobotka z Uczelni Łazarskiego.
Z kolei lekarze rodzinni zwracają uwagę, że w ich przypadku opłaty rosną, a zachęty nie. – Dopóki jakość nie będzie odpowiednio doceniona przez płatnika świadczeń, dopóty procedura akredytacji nie stanie się popularna – stwierdza Jacek Krajewski, szef Porozumienia Zielonogórskiego. Choć równocześnie podkreśla, że na zmianie podejścia zyskaliby i pacjenci, i pracownicy medyczni. – Zmniejsza się ryzyko popełnienia błędu, a praca przebiega sprawniej. Z kolei pacjent czuje się bezpieczniej i pewniej – mówi o wdrożeniu akredytacji Krajewski.
Organizacje zrzeszające pacjentów twierdzą, że certyfikaty powinny bardziej odzwierciedlać potrzeby chorych. – Poza ogólną informacją, czy szpital albo poradnia ma akredytację, chcieliby wiedzieć, np. jaka jest w nich skuteczność leczenia nowotworów czy liczba niepożądanych zdarzeń medycznych – zwraca uwagę Ewa Borek, prezes Fundacji MY Pacjenci.
Etap legislacyjny
Projekt w konsultacjach społecznych