Pensje najgorzej zarabiających pracowników medycznych mają rosnąć już od połowy przyszłego roku, czyli o rok wcześniej, niż oferował jeszcze niedawno resort zdrowia.
Płace w służbie zdrowia - propozycję rządu i oczekiwania medyków / Dziennik Gazeta Prawna
Przez pięć lat placówki medyczne będą musiały stopniowo dostosowywać płace swoich pracowników do ustawowego minimum. Wczoraj projekt w tym zakresie przedstawił partnerom społecznym minister zdrowia Konstanty Radziwiłł. To już kolejne podejście do uregulowania wynagrodzeń w ochronie zdrowia.
Roczne przyspieszenie
Zgodnie z projektem ustawy o sposobie ustalania najniższego wynagrodzenia zasadniczego pracowników wykonujących zawody medyczne zatrudnionych w podmiotach leczniczych różnica między wynagrodzeniami poszczególnych pracowników a docelowym ustawowym minimum zacznie być niwelowana już od połowy 2017 r., a nie od lipca 2018 r., jak jeszcze niedawno proponował resort zdrowia. Przy czym w pierwszej turze podwyżek wynagrodzenia pracowników medycznych muszą wzrosnąć co najmniej o 10 proc. kwoty stanowiącej różnicę pomiędzy pensją minimalną dla danej kategorii specjalistów a otrzymywaną. Dopiero w kolejnych latach stawka ta będzie musiała być podwyższana nie mniej niż o 20 proc. (patrz infografika).
Rząd zadbał też o płace rejestratorek, techników i innych pozamedycznych pracowników szpitali, poradni czy laboratoriów. Niestety, w odróżnieniu np. od lekarzy czy farmaceutów, nie uwzględniono ich w tabeli zawartej w ustawie. Jednak – jak podkreśla minister Radziwiłł – zarobki tej grupy mają być co roku elementem porozumień, jakie placówki ochrony zdrowia będą musiały zawrzeć z przedstawicielami załogi w zakresie wdrażania minimalnych wynagrodzeń.
Poza placówkami zdrowotnymi ustawa obejmie także zatrudnionych w inspekcji sanitarnej biorących bezpośredni udział m.in. w sprawowaniu nadzoru i działalności przeciwepidemicznej.
Co ciekawe, choć grupą najgłośniej walczącą o podwyżki są lekarze rezydenci, przedstawiony projekt ich nie obejmie. Minister obiecuje jednak, że ustalając wysokość ich wynagrodzenia w rozporządzeniu, będzie brać pod uwagę ustawowe minimum dla medyków bez specjalizacji. Na nowej regulacji w ogóle nie zyskają zaś lekarze stażyści.
Gdyby płace minimalne dla wszystkich grup zawodowych weszły od razu w życie, koszt zmian wyniósłby 6,7 mld zł rocznie. Stopniowe wdrożenie ustawy sprawi, że placówki medyczne w ciągu pięciu lat będą musiały wydać w sumie 11,7 mld zł.
Związkowcy: za i przeciw
Przedstawiciele pracowników chwalą projekt, ale liczą na więcej pieniędzy. Choć wiedzą, że minister zdrowia ma związane ręce.
– To dobry kierunek. Na tę ustawę czekaliśmy od lat. Jednak z współczynnikami płac się nie zgadzamy – podkreśla Lucyna Dargiewicz, przewodnicząca Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Pielęgniarek i Położnych.
Chciałaby też, by resort zajął się bardziej szczegółowym wartościowaniem stanowisk, m.in. uwzględniającym staż pracy.
Co ważne, ministerstwo wpisało w projekt, że podwyżki przyznane pielęgniarkom przez poprzedni rząd (1600 zł w cztery lata) będą uwzględniane we wzroście płac tej grupy zawodowej. Dzięki temu uprawnienia z dwóch ustaw nie będą się dublowały.
Także Maria Ochman, szefowa zdrowotnej sekcji Solidarności, chwali projekt. – Pomoże najniżej uposażonym pracownikom służby zdrowia i to jest bezdyskusyjne – stwierdza Ochman. Ale chciałaby, by stawki były wyższe. – Być może w konsultacjach uda się jeszcze znaleźć dodatkowe środki – wyjaśnia. Liczy też, że placówki kandydujące do sieci szpitali, jaką rząd chce stworzyć, będą musiały spełniać dodatkowe warunki w zakresie płac i norm zatrudnienia, np. liczby pielęgniarek na oddział.
Z kolei lekarze mają gotowy obywatelski projekt ustawy w sprawie warunków zatrudnienia w ochronie zdrowia dla różnych zawodów medycznych. Jest on znacznie hojniejszy, a na dodatek chcą wdrożenia płac minimalnych w zaledwie trzy lata. Rezydenci już szykują się do zbierania pod nim podpisów. Zgodnie z obywatelskim projektem np. lekarz ze specjalizacją zarabiać ma dwie średnie krajowe, a według rządowego I stopień specjalizacji uprawniać będzie do 1,17 przeciętnego wynagrodzenia.
Pytany o te różnice Konstanty Radziwiłł przyznał, że sam jako minister ma około trzech średnich krajowych, a jego zastępcy koło dwóch.
– Zagwarantowanie na tym poziomie minimalnych wynagrodzeń wszystkim lekarzom to oryginalny pomysł. Lekarze powinni zarabiać godnie, ale musimy zachować umiar – stwierdza minister.
Dla pielęgniarek różnice między obydwoma projektami są jeszcze większe. Te z najniższym wykształceniem w rządowej propozycji zarabiać mają minimum 0,64 proc. średniej, a w obywatelskim prawie 2,5 razy tyle. – Rozumiem, że aspiracje są bardzo wysokie i w Europie Zachodniej zarobki są znacznie wyższe, ale żyjemy tu i teraz, w Polsce. Mamy ograniczony budżet, który musimy sprawiedliwie dzielić – podkreśla Radziwiłł.
Kasy brak
Finansowanie podwyżek nawet w zaproponowanej przez ministra wysokości może być trudne. Pieniądze na nie mają wyłożyć placówki medyczne. Teoretycznie z wyższych kontraktów od Narodowego Funduszu Zdrowia. Ten jednak i tak z trudem sobie radzi z wypłacaniem środków na podwyżki dla samych pielęgniarek, jakie dał im poprzedni rząd. Cała nadzieja w tym, że przyszłoroczny wzrost płacy minimalnej i emerytur wygeneruje wyższe wpływy do NFZ. Bo na budżet państwa Radziwiłł liczyć nie może, mimo, że w kwestię płac w zdrowiu zaangażowała się ostatnio premier Beata Szydło. Dodatkowe nakłady planowane są nie wcześniej niż w 2018 r.
– Bez tego dyrektorzy szpitali nie będą mieli z czego zapłacić wyższych płac w przyszłym roku. Dlatego nalegamy na spotkanie z premier – wyjaśnia Jarosław Biliński, wiceszef Porozumienia Rezydentów Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Lekarzy. Widzą to też pracodawcy.
– Minister jest w podbramkowej sytuacji. Mamy poczucie, że nie ma wsparcia w rządzie i szans na dodatkowe pieniądze, które są niezbędne – mówi Dobrawa Biadun, ekspertka Lewiatana.
Bez nich podwyżki spadną na placówki zdrowotne, a te już teraz często są zadłużone. Chyba że NFZ da im więcej pieniędzy, kosztem liczby kupowanych dla pacjentów świadczeń.