Przybywa zakażonych pacjentów. W 2015 r. zarejestrowano 4,4 tys. takich przypadków, aż o 1,5 tys. więcej niż rok wcześniej. Jeden z powodów: lekarze nie chcą myć rąk. Zdaniem ekspertów oficjalne statystyki sanepidu to czubek góry lodowej, bowiem pełna liczba zakażeń w Polsce pozostaje ciągle niedoszacowana. Może dotyczyć nawet 8–10 proc. wszystkich pacjentów, czyli około 700 tys. osób.
Jak podejrzewa prof. Paweł Grzesiowski, przewodniczący Stowarzyszenia Higieny Lecznictwa, z tego powodu umiera około 70 tys. pacjentów rocznie. Tak jak w latach ubiegłych najczęściej występującymi zakażeniami są żołądkowo-jelitowe, wywołane rotawirusami czy norowirusami. Część z nich można leczyć, jednak wiele z nich jest lekoodporna. – Zakażenia to jeden z głównych powodów, obok ortopedii, zgłoszeń pacjentów do naszych komisji – opowiada jeden z pracowników komisji ds. orzekania zdarzeń medycznych, rozpatrujących, czy w szpitalu doszło do błędu medycznego.
Prawniczka Agnieszka Frączek zajmująca się m.in. błędami medycznymi przyznaje, że zgłasza się do niej bardzo wiele osób, które wyszły ze szpitala z zakażeniem. Ostatnio prowadziła sprawę, w której pacjent otrzymał 120 tys. zł odszkodowania za zakażenie gronkowcem. W efekcie zaniedbań stracił nogę. Jednak przyznaje, że nie zawsze podejmuje się prowadzenia takich spraw. – Gwarancja wygranej nie jest pewna, a przy przegranej koszty procesowe obciążają pacjenta – zwraca uwagę prawniczka.
Radca prawny Jolanta Budzowska, specjalizująca się w sprawach dotyczących uszkodzeń ciała lub rozstroju zdrowia, również potwierdza, że takich przypadków jest dużo. – Są trudne, bowiem to skarżący musi udowodnić zaniedbania szpitala. Dlatego najczęściej są prowadzone te sprawy, w których albo nie przeprowadzono odpowiedniej diagnostyki i zbyt późno wykryto zakażenie, albo podano nieodpowiedni antybiotyk, bez uprzedniego sprawdzania, na jaki jest wrażliwa dana bakteria. To sprawy, które łatwiej udowodnić – tłumaczy Jolanta Budzowska. Jeśli winę szpitala uda się wykazać, bywa, że odszkodowania są dość wysokie: ponad milion złotych zadośćuczynienia otrzymały łącznie trzy pacjentki zakażone przez salową paciorkowcem ropotwórczym w krakowskiej placówce.
Eksperci nie mają wątpliwości, że problem jest złożony i choć możliwość zakażenia się w placówce jest wpisana w ryzyko pobytu w szpitalu, to jednak nieprawidłowości ze strony zarządzających placówkami medycznymi są duże. – Ostatnio zgłosiło się kilku pacjentów zakażonych gronkowcem, złożyli wnioski do komisji ds. zdarzeń medycznych. Szpital po fakcie nie przeprowadził analizy i nie wyciągnął wniosków, co należy zmienić w działaniu, by uniknąć błędów w przyszłości – mówi prof. Andrzej Gładysz, przewodniczący Grupy Ekspertów ds. Zwalczania Zakażeń Związanych z Opieką Zdrowotną (ZZOZ).
Główny powód błędów to bagatelizowanie sprawy, bieżące oszczędności lub tempo pracy. – Nie są prowadzone szkolenia pracowników. Nikt nie kontroluje zewnętrznych firm sprzątających, ale także oszczędza się na sprzęcie, np. do wkłuć – wylicza prof. Gładysz. – Słabo wypadamy również pod względem diagnostyki mikrobiologicznej. Jeśli chodzi o badania, to wykonujemy ich pięć razy mniej niż w krajach zachodnich. Mamy natomiast wysokie zużycie antybiotyków, co sprzyja zakażeniom szpitalnym – dodaje Paweł Grzesiowski.
Czasem chodzi także o zwykły brak higieny. Z badań WHO wynika, że dzięki lepszej dezynfekcji rąk można by zmniejszyć liczbę zakażeń nawet o połowę. – Kiedy wprowadziliśmy program WHO dotyczący higieny rąk, niektórzy lekarze przekonywali, że rotawirus przenosi się przez powietrze, że i tak zostaje na przedmiotach, więc nieustanne mycie rąk to strata czasu. Opór był spory – mówiła prof. Teresa Jackowska, lekarz ze Szpitala Bielańskiego w Warszawie.
Kłopot jest jeszcze jeden: polskie szpitale mieszczą się w starych budynkach, często mają również nie najnowsze wyposażenie. W wielu krajach UE sale jedno- czy dwuosobowe z łazienką to standard. W Polsce chorzy ciągle są stłoczeni w salach wieloosobowych, a łazienka jest, ale na korytarzu. To także sprzyja zakażeniom.
Pracownicy szpitali uważają, że bój z zakażeniami to walka z wiatrakami. – Zakażenia były, są i będą. Nie uda się ich w 100 proc. wyeliminować. Trzeba by było codziennie badać każdego przyjmowanego chorego oraz osoby odwiedzające pacjentów. To one są często przyczyną zakażeń. Można tylko nauczyć się szybko na nie reagować. W to jednak trzeba zaangażować cały personel – komentuje pracownik szpitala w Ciechanowie, który ostatnio borykał się z epidemią salmonelli.
Ministerstwo Zdrowia w lipcu powołało specjalny zespół, który ma opracować rozwiązania poprawiające bezpieczeństwo. Jednym z pomysłów jest powiązanie wysokości kontraktów na leczenie ze standardem ich wykonania.
– Należałoby również wprowadzić centralny rejestr, w którym szpitale mogłyby się porównywać między sobą. To mogłoby je zmotywować do poprawy – uważa prof. Gładysz. Kolejnym impulsem mogłyby być oszczędności: z wyliczeń ZZOZ wynikało, że wydatki na leczenie powikłań sięgają od 2 do 3 mln zł. Kolejne pieniądze muszą wygospodarować na odszkodowania. Zakażenia stanowią jedną trzecią wszystkich roszczeń kierowanych przeciwko szpitalom.
Rekordowa liczba chorych na krztusiec. Tylu przypadków nie było od co najmniej dekady
W 2015 r. na krztusiec zachorowało 4,9 tys. osób, ponad dwa razy więcej niż w 2014 r. (2,1 tys.).
– Przyczyny tego zjawiska są różne. Po pierwsze niepełne szczepienia dzieci w wieku 6 i 12 lat z powodu braku szczepionek, ale także dla dzieci w 1–2 roku życia – tłumaczy jeden z lekarzy. To zwiększyło liczbę osób podatnych na chorobę.
Eksperci przyznają, że wzrost chorych na krztusiec nie jest problemem, z którym mierzy się tylko Polska, ale cały świat. Obserwuje się zachorowania u dzieci nieszczepionych, nie w pełni zaszczepionych oraz u młodzieży i dorosłych. To skutek przede wszystkim tego, że odporność poszczepienna wygasa po 5–8 latach. Potwierdza to Ministerstwo Zdrowia.
– Coraz powszechniej stosowana w Polsce – ze względu na mniejszą liczbę odczynów poszczepiennych – szczepionka acelularna daje krótszą ochronę niż szczepionka pełnokomórkowa. W przypadku wszystkich chorób zakaźnych, na które można chorować wielokrotnie, występuje więc zjawisko okresowych wzrostów zachorowania związanego ze zwiększeniem się puli osób podatnych na nie – przyznaje Milena Kruszewska, rzeczniczka MZ.
Do takiej „górki” doszło ostatnio w 2012 r. Wówczas zdiagnozowano nieco ponad 4,6 tys. przypadków krztuśca, czyli mniej niż w 2015 r.
– Najważniejsze jest zabezpieczenie najmłodszych dzieci, u których choroba może mieć bardzo ciężki przebieg – mówi Elżbieta Kuras, rzecznik prasowy Wojewódzkiej Stacji Sanitarno-Epidemiologicznej w Krakowie. U nich przebieg choroby ma postać napadowego kaszlu i może grozić śmiercią.
Resort zdrowia tłumaczy, że w celu przeciwdziałania takim problemom w programie szczepień na ten rok wprowadził dodatkowe szczepienie dla 14-latków. Jednak takie działania mogą dać obniżenie liczby zachorowań tylko w grupie młodzieży, a ich wpływ na zachorowalność wśród dorosłych może być jedynie pośredni – poprzez wyhamowanie transmisji bakterii w populacji.