Apteki tną zapasy medykamentów, a wielu produktów brakuje też w hurtowniach. Efekt jest taki, że pacjenci coraz częściej nie mogą kupić od ręki potrzebnych specyfików. Resort zdrowia zapowiada zmiany.
Sprzedaż leków przez apteki w grudniu 2015 r. / Dziennik Gazeta Prawna
Po nowelizacji ustawy o refundacji leków, środków spożywczych specjalnego przeznaczenia żywieniowego oraz wyrobów medycznych (t.j. Dz.U. z 2015 r. poz. 345), która obowiązuje od 2012 r., ceny leków w Polsce spadły i w efekcie pojawił się duży problem z wywozem ich za granicę. Niektórych medykamentów brakuje wręcz tygodniami. Pomóc miały kontrole i obowiązująca od zeszłego roku tzw. ustawa antywywozowa (Dz.U. z 2015 r. poz. 788). Zgodnie z tym aktem resort co miesiąc publikuje listę medykamentów zagrożonych niedoborem i objętych zakazem eksportu. Na najnowszej, ze stycznia, znajdują się 142 różne specyfiki często ratujące życie, m.in. przecizakrzepowe. W lipcu zeszłego roku, gdy listę opublikowano po raz pierwszy, było na niej 257 pozycji. Czy to oznacza poprawę? Niekoniecznie. – Nadal stale brakuje około 200 leków. Rozbieżność z listą MZ wynika z tego, że aptekarze nie mają już siły i chęci zgłaszać niedoborów, bo to nie przynosi żadnych efektów. Według naszej wiedzy eksport medykamentów niestety wzrósł – informuje Grzegorz Kucharewicz, prezes Naczelnej Rady Aptekarskiej.
Te informacje potwierdza wiceminister zdrowia Krzysztof Łanda, który wczoraj na posiedzeniu senackiej komisji zdrowia przyznał, że aptekarze mogą być znużeni zgłaszaniem niedoborów. – Przyjęte mechanizmy zadziałały, jeśli chodzi o legalny równoległy eksport leków refundowanych. Niestety zwiększyła się nielegalna wywózka – stwierdził wiceminister.
Ceny w górę
Zdaniem wiceministra Łandy jedyną drogą do zahamowania wywozu medykamentów jest zbliżenie cen urzędowych w Polsce do tych, jakie są w innych krajach. Przy czym zastrzegł, że nie może to się odbić na kieszeniach pacjentów. Tymczasem zdaniem Leszka Borkowskiego, prezesa fundacji Razem w Chorobie i byłego szefa urzędu rejestracji leków, może to być trudne. Chodzi o to, że leki połączone są przy refundacji w grupy i odpłatność pacjenta nie jest ustalana dla jednego specyfiku, lecz kilku, a nawet kilkudziesięciu podobnych.
Jego zdaniem sytuacji nie poprawią projektowane przez resort zdrowia przepisy, które mają umożliwić wojewodom kontrolowanie przychodni, jeśli pojawią się podejrzenia, że zostały one założone wyłącznie w celu wywozu leków. – Ministerstwo nie powinno wyręczać policji, prokuratury, CBŚ i CBA, bo to one powinny się zająć kwestią nielegalnego eksportu – twierdzi Borkowski.
Lista co cztery miesiące
Problemem są też topniejące zapasy leków refundowanych w aptekach. Powodem jest wprowadzona w 2012 r. regulacja marży na te specyfiki. Jak twierdzą farmaceuci, często nie pokrywa ona nawet kosztów związanych z odpowiednim przechowywaniem leków. A im jest on droższy, tym marża jest niższa. Dlatego obok marży lub zamiast niej chcieliby otrzymywać opłatę za tzw. wydanie opakowania leku refundowanego. Tak jak jest m.in. w Belgii, Danii, Niemczech, Irlandii i Anglii.
Aptekarze skarżą się też na częste zmiany listy refundacyjnej. Z tego powodu tracą oni ok. 60-70 mln zł rocznie. Resort jednak zapowiada zmiany. – Wkrótce przedstawimy nowelizację przepisów, zgodnie z którą listy leków refundowanych będą zmieniane co cztery miesiące, a nie co dwa – zapowiada Krzysztof Łanda.
Zdaniem ekspertów na tego typu zmianie zyskają także pacjenci, którzy obecnie nie są pewni, jak długo będą mogli korzystać z danego lekarstwa. – Zwłaszcza w chorobach przewlekłych zmiany medykamentów nie powinny być częste. A teraz zdarzało się, że pacjent po dwóch miesiącach musiał przestawić się na inny lek lub więcej dopłacać – mówi Borkowski.
Z kolei co do zmiany marż resort zdrowia jest ostrożny. Krzysztof Łanda podkreśla, że potrzebna byłaby bardzo szeroka ocena skutków regulacji i to dla kilku różnych modeli. Tymczasem urzędowe marże biją też w pacjentów. Powód? Nie są w stanie od ręki otrzymać przepisanego im leku, bo aptekarze nie sprowadzają ich na bieżąco, tylko czekają, aż zbiorą więcej zamówień. W efekcie dostawy do aptek nawet w dużych miastach odbywają się obecnie nawet raz na kilka dni, gdy jeszcze przed 2012 r. standardem było, że medykamenty były dowożone nawet kilka razy dziennie.