Medycy boją się krytykować swoich kolegów po fachu, nawet jeśli działają na szkodę pacjentów. Za tego typu wypowiedzi grozi im postępowanie dyscyplinarne przed sądem lekarskim.
Zakaz publicznego wyrażania niekorzystnych opinii dotyczących pracy innych lekarzy bynajmniej nie jest pozostałością po PRL. Jak na ironię został wprowadzony już w wolnej Polsce – obowiązuje medyków od 1991 r., kiedy Nadzwyczajny Krajowy Zjazd Lekarzy uchwalił Kodeks Etyki Lekarskiej (KEL). Dokument ten został przyjęty na podstawie art. 33 pkt 1 w związku z art. 4 ust. 1 pkt 2 ustawy z 17 maja 1989 r. o izbach lekarskich (Dz.U. nr 30, poz. 158). Od tego czasu ustawa została gruntownie zmieniona, dwukrotnie nowelizowany był także KEL. Tymczasem art. 52 ust. 2 KEL, który zakazuje lekarzom dyskredytowania kolegów, został tylko w niewielkim stopniu zmodyfikowany.
Zmowa milczenia
Artykuł 52 KEL stanowi, że lekarze powinni zachować szczególną ostrożność w formułowaniu opinii o działalności zawodowej innych osób wykonujących ten zawód. W szczególności nie powinni publicznie dyskredytować swoich kolegów, a uwagi o dostrzeżonych błędach w postępowaniu innego medyka powinni w pierwszej kolejności kierować do niego. Jeżeli zaś interwencja okaże się nieskuteczna albo dostrzeżony błąd powoduje poważną szkodę, mają poinformować o tym samorząd lekarski.
– Chodzi o to, aby wiedza o błędach pozostała w środowisku. W świetle tego przepisu lekarz, który miał wiedzę o ewentualnym przestępstwie swojego kolegi dotyczącym np. zdrowia lub życia pacjenta, nie powinien informować o tym organów ścigania, lecz własną korporację – oburza się Adam Sandauer, honorowy przewodniczący Stowarzyszenia Pacjentów Primum Non Nocere. – Według mnie ten przepis jest przejawem źle pojętej solidarności zawodowej – podkreśla Sandauer.
Tłumaczy, że przepis KEL pozostaje w sprzeczności z powszechnym prawem. Kodeks postępowania karnego w takiej sytuacji zaleca bowiem obywatelom powiadomienie organów ścigania.
Niestety, kontrowersyjny przepis uderza przede wszystkim w ofiary błędów lekarskich. Przez niego pacjenci mają problemy z dochodzeniem sprawiedliwości przed sądami, gdyż lekarze nawet w tego typu postępowaniach nie chcą krytykować działań swoich kolegów.
– W art. 52 ust. 2 wpisana jest zmowa milczenia. Ten przepis jest używany przez korporację do zamykania ust lekarzom. Jeśli publicznie, poza swoim środowiskiem, mówią o błędach swoich kolegów, są narażeni na sankcje – komentuje proszący o anonimowość lekarz.
Kolego, nie wychylaj się
O tym, jakie są konsekwencje krytykowania kolegów, przekonała się lekarka ze Śląska. W 2004 r. w obecności pracowników szpitala krytycznie oceniła decyzje przełożonej dotyczące diagnoz i terapii pacjentów. Efekt? Przeciwko kobiecie wszczęto postępowanie dyscyplinarne, które zakończyło się wymierzeniem przez sąd lekarski kary nagany. Lekarka wniosła skargę (nr 10247/09) do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu, w której zarzuciła Polsce naruszenie art. 10 konwencji – przyznaje ona prawo do swobody wypowiedzi i wyrażania opinii. ETCP stwierdził, że karanie naganą za krytykę decyzji diagnostycznych i terapeutycznych przełożonego jest sprzeczne z art. 10 europejskiej konwencji praw człowieka, gwarantującym wolność słowa.
Artykułem 52 ust. 2 zajmował się także Trybunał Konstytucyjny (wyrok z 23 kwietnia 2008 r., sygn. akt SK 16/07). Wniosek o jego zbadanie z konstytucją złożyła lekarka, która na łamach prasy skrytykowała zasady postępowania lekarzy naukowców wobec dzieci – wykonywali małym pacjentom bolesne punkcje wyłącznie w celach badawczych. Wobec kobiety zostało wszczęte postępowanie dyscyplinarne przez samorząd lekarski.
Trybunał po rozpatrzeniu skargi uznał, że art. 52 ust. 2 KEL jest niezgodny z konstytucją w zakresie, w jakim zakazuje zgodnych z prawdą i uzasadnionych ochroną interesu publicznego wypowiedzi publicznych na temat działalności zawodowej innego lekarza.
Zmiany nie będzie
– Należy podkreślić, że Trybunał Konstytucyjny nie nakazał zmiany przepisu, lecz jego interpretacji przez sądy lekarskie. Zgodnie z treścią wyroku dyskredytowanie oznacza publiczną wypowiedź niezgodną z prawdą lub bez związku z ochroną interesu publicznego, wyłącznie lub przede wszystkim w celu podważenia autorytetu (zaufania do) innego lekarza – podkreśla Maciej Hamankiewcz, prezes Naczelnej Rady Lekarskiej.
Tłumaczy, że kluczowe znaczenie miało ustalenie treści użytego w tym postępowaniu wyrazu „dyskredytować” oraz jego relacji do wyrazu „krytykować”. Zdaniem TK pojęcie dyskredytowanie w orzecznictwie sądów lekarskich było rozumiane jako każda publiczna krytyka lekarza przez lekarza.
– Pragnę zapewnić, że sądy lekarskie stosują się do interpretacji nakazanej przez TK – podkreśla Maciej Hamankiewicz.
Z kolei Dorota Głowacka z Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka twierdzi, że przepisy KEL są uzasadnione ze względu na szczególną specyfikę zawodu lekarza i konieczność budowania zaufania pomiędzy pacjentami a środowiskiem medycznym.
– Z drugiej strony, jak pokazują wyroki Europejskiego Trybunału Praw Człowieka, ich stosowanie może powodować nieuzasadnioną ingerencję w swobodę wypowiedzi. Oba interesy należy jednak wyważyć, biorąc pod uwagę konkretne okoliczności danej sprawy. Co do zasady lekarz nie powinien jednak ponosić negatywnych konsekwencji wyrażenia krytyki, gdy dotyczy ona nieprawidłowości, które mogą odbić się na zdrowiu pacjentów. Przy czym tego typu opinia powinna być rzetelna, merytoryczna i wygłoszona w dobrej wierze – zastrzega Głowacka.
Jednak zdaniem ekspertów art. 52 ust. 2 KEL nadal jest stosowany instrumentalnie. Przekonał się o tym minister zdrowia Bartosz Arłukowicz, który z zawodu jest lekarzem. Wszczęto przeciw niemu postępowanie o naruszenie KEL za to, że skrytykował specjalistów z Porozumienia Zielonogórskiego, którzy w ramach protestu zamknęli na kilka dni drzwi swoich gabinetów przed pacjentami. Doniesienie na ministra do okręgowego rzecznika odpowiedzialności zawodowej w Szczecinie złożył Ogólnopolski Związek Zawodowy Lekarzy. Zarzucił ministrowi, że naruszył godność zawodu przez publiczne i nagminne formułowanie negatywnych i dyskredytujących opinii o innych lekarzach. Okręgowy rzecznik odmówił wszczęcia postępowania dyscyplinarnego, ponieważ wskazywał, że Bartosz Arłukowicz występował jako minister, a nie lekarz, ponadto w swych wypowiedziach nie odnosił się do działań medycznych skarżących go lekarzy. Własne postępowanie wszczął natomiast naczelny rzecznik odpowiedzialności zawodowej.
– Lojalność zawodowa musi mieć wytyczone granice. Nie można zakazywać krytyki innego lekarza, gdy działa on na szkodę pacjenta – konkluduje Eleonora Zielińska, prawniczka z Uniwersytetu Warszawskiego.