Otwiera się nowe pole konfliktu lekarzy rodzinnych z Ministerstwem Zdrowia. W zamian za nowe obowiązki chcą uregulowania czasu ich porady.
Jaka pomoc u lekarza rodzinnego / Dziennik Gazeta Prawna
Od nowego roku lekarze rodzinni dostali podwyżkę stawki kapitacyjnej, czyli honorarium, które otrzymują za każdego zapisanego do nich pacjenta. Wzrosła ona z 96 do około 140 zł rocznie. Ministerstwo Zdrowia oczekuje więc, że zwiększą się także ich obowiązki. Oprócz udzielania porad, przepisywania recept, skierowań czy zaświadczeń, mają edukować pacjentów oraz współdziałać przy realizacji programów zdrowotnych opracowanych przez samorządy. Medycy stawiają warunki: im więcej zadań, tym dłuższy czas porady.

Za dużo pracy

Resort zdrowia przewidział dla nich nowe obowiązki w projekcie rozporządzenia w sprawie zakresu zadań lekarza, pielęgniarki i położnej podstawowej opieki zdrowotnej. Nie został on jeszcze przekazany do szerokich konsultacji, ale DGP poznał jego założenia. Zgodnie z nim medyk rodzinny powinien przeprowadzić podczas wizyty m.in. wywiad w celu rozpoznania u pacjenta chorób onkologicznych, gruźlicy oraz próchnicy. Jeśli chory jest uzależniony od tytoniu, lekarz będzie miał obowiązek poinformować go o szkodliwości palenia, ustalić optymalną kurację antynikotynową, a następnie podczas kolejnych wizyt monitorować jego walkę z nałogiem. – Wykonanie wszystkich tych czynności w trakcie jednej wizyty pacjenta jest nierealne – twierdzi Marek Twardowski, lekarz rodzinny, były wiceminister zdrowia.
Zgodnie z projektem lekarze powinni także współpracować z innymi świadczeniodawcami, pomocą społeczną (przy przeciwdziałaniu przemocy), a także organizacjami działającymi na rzecz zdrowia. Mają także współdziałać ze wszystkimi instytucjami, które na danym obszarze będą realizować zadania wynikające z ustawy o zdrowiu publicznym (jej projekt jest właśnie konsultowany). Będą mieli np. obowiązek współpracować z samorządami, które opracują program zdrowotny dla swoich mieszkańców lub chcą prowadzić edukację zdrowotną w szkołach.
– Łatwo jest umieścić taki zapis, kiedy pisze się rozporządzenie zza biurka. Trudniej jest to wykonać, gdy przed gabinetem czeka kilkudziesięciu pacjentów. Nie mamy kadr, które mogłyby np. wesprzeć szkoły w organizacji pogadanek dla uczniów o zdrowym stylu życia – podkreśla Jacek Krajewski, lekarz rodzinny, prezes Porozumienia Zielonogórskiego.
Lekarze wskazują, że na zrealizowanie zadań zaproponowanych w rozporządzeniu potrzebny jest czas.
– Kiedy lekarz POZ ma to zrobić, skoro ma tyle obowiązków biurokratycznych, a nakłada się na niego jeszcze nowe zadania medyczne? – pyta Jacek Krajewski.

15 minut dla chorego

Dlatego medycy pierwszego kontaktu chcą uregulowania w przepisach czasu wizyty.
Obecnie nie wskazują one, ile powinna trwać porada. Lekarz ma poświęcić pacjentowi tyle czasu, ile on potrzebuje. Średnio jest to 7 minut. Po zmianie prawa wizyta miałaby trwać 15 minut, czyli tyle, ile porada w placówkach ambulatoryjnej opieki specjalistycznej. Pomysł zgłosili Ministerstwu Zdrowia podczas roboczego spotkania zespołu ds. POZ, powołanego po styczniowych negocjacjach z Porozumieniem Zielonogórskim. Resort zdrowia nie udzielił im na razie żadnej odpowiedzi.
– Obecnie jest rozważana zasadność wprowadzenia tego rozwiązania – mówi DGP Krzysztof Bąk, rzecznik prasowy resortu zdrowia.
Uregulowanie czasu porady lekarskiej w POZ będzie oznaczało, że lekarz pierwszego kontaktu będzie mógł przyjąć dziennie 30 osób. Obecnie, gdy nie obowiązują sztywne limity, pacjentów jest znacznie więcej.
– Przyjmuję zwykle około 40 osób dziennie, ale w okresie wzmożonych zachorowań jest ich nawet 60 do 80. Oczywiście nikogo nie odsyłamy – zapewnia Eugeniusz Michałek, lekarz rodzinny z Porozumienia Pracodawców Ochrony Zdrowia.
Po uregulowaniu czasu wizyty sytuacja może się jednak zmienić, a pacjenci mogą być zapisywani na kolejne dni.
– Czyli będą się tworzyć kolejki do lekarza rodzinnego, których w przychodniach podstawowej opieki zdrowotnej do tej pory nie było – podkreśla Ewa Borek, prezes Fundacji My Pacjenci. Jej zdaniem problem z natłokiem zadań należy rozwiązać inaczej. Lekarzy rodzinnych w wypełnianiu niektórych obowiązków, np. zbieraniu wywiadu, prowadzeniu dokumentacji medycznej czy wypisywaniu recept, powinny wyręczać pielęgniarki, a ponadto powinni ich wspierać np. psycholodzy, dietetycy czy rehabilitanci.
– Jednak lekarze musieliby chcieć się podzielić z nimi swoimi pieniędzmi. Powinni też być inaczej opłacani. Dopóki działa mechanizm stawki kapitacyjnej, nie mają motywacji do tego, aby przyjmować jak najwięcej pacjentów i jak najlepiej się nimi zająć – komentuje Ewa Borek.