Wartość rynku sztucznego zapłodnienia szacowana jest na 60–100 mln zł rocznie. Do tej pory działał on bez żadnych regulacji. Nowy projekt Ministerstwa Zdrowia ma to zmienić. Wybór cech dziecka będzie niemożliwy, a za handel zarodkami przewidziano do dziesięciu lat więzienia. Branża jest poważnie zaniepokojona.

Jak zapewnia resort zdrowia, Sejm zajmie się dokumentem regulującym in vitro wiosną. Natomiast już dziś będzie on po raz drugi omawiany podczas obrad Stałego Komitetu Rady Ministrów. Projekt w najnowszej wersji zakłada, że:

Przyszli rodzice nie wybiorą koloru oczu ani płci dziecka. Mogą jedynie wybrać zdrowe dziecko, bez nieuleczalnych chorób dziedzicznych. Siostra nie przekaże siostrze zarodka. Przepisy zabraniają dawstwa ze wskazaniem. Można będzie skorzystać jedynie z anonimowych zarodków. Ma to zapobiec nielegalnemu handlowi.

Dziecko będzie mogło być genetycznym pogrobowcem. Czyli możliwe będzie wykorzystanie materiału genetycznego (komórki jajowej lub nasienia) osoby, która już zmarła.

Z procedury in vitro skorzysta każdy, nie tylko małżeństwa. Ale uwaga: musi najpierw przez 12 miesięcy spróbować innych metod leczenia, o ile w grę nie będzie wchodził przypadek niepłodności bezwzględnej.

Z jednej komórki jajowej będzie mogło powstać maksymalnie osiem zarodków. To ograniczenie, które wprowadza resort, by chronić komórki.

Z jednego materiału genetycznego może się urodzić maksymalnie dziesięcioro dzieci. Innymi słowy, jeden dawca nie będzie mógł mieć więcej niż dziesięcioro genetycznych dzieci.

Dawca pozostanie anonimowy. Po osiągnięciu pełnoletności dziecko urodzone z in vitro będzie mogło poznać jedynie miejsce i rok urodzenia, a także podstawowe informacje zdrowotne swoich genetycznych rodziców. Umożliwi to rejestr dawców i zarodków.

Zarodki po śmierci rodziców lub po 50 latach przechowywania w banku będą przekazywane do dawstwa anonimowego.

Dawca nie będzie badany pod kątem psychologicznym, a jedynie medycznym.

Za zniszczenie zarodków będzie groziło do pięciu lat więzienia

Choć eksperci pozytywnie oceniają propozycje przepisów, to wskazują na kwestie, które ich zdaniem powinny zostać zmienione. Przewodniczący Związku Polskich Ośrodków Leczenia Niepłodności i Wspomaganego Rozrodu Sławomir Sobkiewicz obawia się, że nowe regulacje mogą poważnie ograniczyć anonimowe dawstwo. Zgodnie z nimi nie będzie bowiem można zarobić na oddaniu nasienia czy komórki jajowej. Obecnie panowie mogą otrzymać od 200 do 800 zł. Za pobranie komórki jajowej kliniki oferują nawet kilka tysięcy zł. Dla przykładu w placówce Invicta – 3 tys. zł, w łódzkiej klinice Salve – 4 tys. zł.
– Kobieta poddawana jest bolesnej stymulacji, badaniom ginekologicznym, genetycznym. Musi przyjść nawet kilkanaście razy, a nie może skorzystać ze zwolnienia lekarskiego. Kto to zrobi za darmo? – pyta Sobkiewicz. Ministerstwo Zdrowia tłumaczy, że wprowadzenie wynagrodzenia oznaczałoby handel, a ten jest zabroniony. Jednak pozwala na zwrot kosztów. – Czy to znaczy, że będziemy oddawać za bilet tramwajowy? Ta kwota nie może być uznaniowa – mówi Sobkiewicz. I podaje ryczałty, które są standardem w innych państwach europejskich. Ok. 70–80 euro za porcję nasienia i ok. 800 euro za komórki jajowe.
To tylko jeden z aspektów, który budzi wątpliwości klinik. Protestują także przeciwko wydawaniu koncesji na prowadzenie Centrum Leczenia Niepłodności i nakazu przedłużania go co pięć lat. Boją się, że wraz ze zmianą rządów, które będą nieprzychylnie nastawione do in vitro, będzie kłopot z uzyskaniem koncesji.
Tymczasem rynek leczenia niepłodności to łakomy kąsek. W Polsce działa 40 klinik, które specjalizują się w tych zabiegach. 30 z nich bierze udział w rządowym programie in vitro. Wartość zabiegów szacowana jest nawet na 100 mln zł każdego roku, biorąc pod uwagę jedynie procedury in vitro. Ale to tylko szacunki, nie istnieją bowiem żadne oficjalne statystyki. Eksperci wyliczają, że rocznie dochodzi do około 10 tys. procedur zapłodnienia in vitro. Jedna kosztuje od 5 do 10 tys. zł. Biorąc pod uwagę nawet samo 60–70 mln zł – a zdaniem Sobkiewicza marża klinik to ok. 10–20 proc., zyski wynoszą ok. 20 mln zł. To tylko sfera legalna. Oprócz tego jeszcze niedawno kwitł, nieuregulowany prawnie, rynek handlu zarodkami. W internecie można było kupić zarodek za 10–15 tys. zł. Teraz za to będzie grozić kara nawet 10 lat więzienia.
O tym, że jest to dochodowy rynek, świadczy sytuacja, która powstała po tragedii w Policach. W klinice doszło do błędu, na skutek którego jedna z pacjentek urodziła obce genetycznie dziecko. Klinika z uwagi na błąd musiała wycofać się z programu finansowanego przez resort zdrowia, inne szpitale zaczęły walczyć o 300 pacjentek do niej zapisanych.
Tragedia w Policach wpłynęła również na przyspieszenie prac nad projektem regulującym in vitro, które trwają od kilkunastu lat. Nowe przepisy mają zwiększyć bezpieczeństwo, wprowadzając mechanizmy monitorowania zdarzeń niepożądanych, a także kontroli.
Jak tłumaczy Anna Krawczak ze Stowarzyszenia Nasz Bocian, nie da się wykluczyć, że będzie dochodziło do błędów, ale musi to być przejrzyste. W Wielkiej Brytanii tego rodzaju statystyki są publiczne. Z raportów za lata 2010–2012 wynika, że na 60 tys. procedur doszło do 1,6 tys. różnego rodzaju błędów. – Oczywiście chodziło o zdarzenia różnej wagi. Tylko jedno dotyczyło zamiany materiału genetycznego – wylicza Anna Krawczak. Jej stowarzyszenie niepokoi jeszcze jedna rzecz: brak obowiązku badań psychologicznych dawcy materiału genetycznego. – Dzięki temu można by wykluczyć, że dawca będzie osobą niezrównoważoną psychicznie, czego badania krwi nie ujawnią – dodaje Katarzyna Goch z kliniki Invicta, która jako jedyna robi badania psychologiczne. Takie są standardy europejskie. Zdaniem resortu nie są potrzebne.