Pochodne amfetaminy, środki przeczyszczające oraz substancje farmakologiczne – w paramedykamentach można znaleźć mnóstwo niedozwolonych substancji. Tymczasem my, jak na ironię, spożywamy ich coraz więcej.
Sprzedaż suplementów stale rośnie / Dziennik Gazeta Prawna
Prof. Małgorzata Kozłowska-Wojciechowska Instytut Żywności i Żywienia / Dziennik Gazeta Prawna
Główny Inspektorat Sanitarny prowadzi jedną z największych jednorazowych kontroli w swojej historii. Na jego zlecenie Narodowy Instytut Leków przebada 140 próbek dostępnych na rynku suplementów diety. Taka akcja to efekt fatalnych wyników wyrywkowych kontroli.
– Jeśli zostaną ujawnione nieprawidłowości, zostaną nałożone kary, możemy też skierować sprawy do prokuratury – zapowiada Jan Bondar, rzecznik GIS.
Sześć procent suplementów sprawdzonych przez inspektorów sanitarnych w 2013 r. okazało się niezgodnymi z normami. Największym problemem było to, że wykryto w nich aktywne substancje farmaceutyczne (dodawane na skutek pomyłki albo nawet celowo), co może stanowić zagrożenie dla zdrowia, a nawet życia konsumentów. Znaleziono tam np. sildenafil, tadalafil, sibutraminę oraz ich analogi (np. dimetylosildenafil), które nie zostały dopuszczone do leków ani tym bardziej do suplementów diety. Ich działanie nigdy nie zostało zbadane lub też zostały zakazane.
– Niektóre z dostępnych w kraju suplementów diety to nic innego jak sfałszowane leki – tłumaczy prof. Zbigniew Fijałek, dyrektor Narodowego Instytutu Leków. Największe zagrożenie stanowią produkty na odchudzanie i potencję. Do produkcji pierwszych wykorzystuje się sibutraminę, będącą pochodną amfetaminy. – Jest to substancja psychotropowa powodująca blokadę ośrodka głodu w mózgu. Jej działanie jest tak szkodliwe, że środek został cztery lata temu wycofany z lecznictwa z powodu poważnych działań niepożądanych, zwiększających ryzyko zawałów i udarów mózgu. Jest więc niedozwolona w lekach, a tym bardziej w suplementach diety – wyjaśnia dyrektor.
Bywa też, że tego rodzaju produkty mają w swoim składzie substancje silnie przeczyszczające lub spotykane w lekach przeciwcukrzycowych mających na celu przyspieszenie metabolizmu glukozy. W środkach na potencję wykorzystywane są natomiast te same substancje, co w viagrze. A to niedozwolone w suplementach, które nie mogą zawierać żadnych elementów leczniczych, a jedynie uzupełniać niedobory.
Tymczasem rynek sprzedaży suplementów rośnie. Tylko w tym półroczu Polacy wydali na nie 1,4 mld zł, o 236 mln zł więcej niż w tym samym okresie dwa lata temu. Kupując jednocześnie o niemal 12 mln opakowań więcej. Jak tłumaczy Michał Pilkiewicz z IMS Health, firmy nadzorującej wartość rynku leków, to także efekt tego, że pojawia się na nim coraz więcej produktów. Powodem jest to, że firmom o wiele łatwiej zarejestrować suplement niż lek OTC, nie wspominając o leku na receptę, który musi przejść bardzo dokładne kontrole. Suplement to środek spożywczy, więc podlega mniejszym restrykcjom.
Eksperci podkreślają, że Polska nie jest jedynym krajem w Unii Europejskiej, który boryka się z tym problemem. W latach 2013–2014 przebadanych zostało na terenie Wspólnoty 570 próbek pobranych z środków na potencję sprzedawanych w 20 krajach. Aż 49 proc. z nich zawierało niedeklarowane w składzie substancje. Z kolei dwa lata temu kontroli poddano leki na odchudzanie dostępne w sklepach i w internecie w 23 europejskich krajach. Z 370 próbek niemal 48 proc. również zawierało niedeklarowane substancje.
Szacuje się, że w Europie suplementy diety na odchudzanie spowodowały śmierć co najmniej 15 osób. Jak to wygląda w Polsce, nie wiadomo, bowiem nikt nie bada związku zgonów z ewentualnym przyjmowaniem suplementów.
Również produkty, które nie zawierają szkodliwych substancji, ale tylko uzupełnienie minerałów, mogą powodować niepożądane efekty zdrowotne. – W reklamach słyszałam, że mogę się czuć zmęczona z powodu braku potasu. Wymienione objawy zgadzały się z moim samopoczuciem, więc kupiłam preparat i było coraz gorzej – opowiada Anna. Lekarz zdiagnozował u niej bardzo niebezpieczny... nadmiar potasu.
Aż 30 proc. dzieci do 3. roku życia otrzymywało witaminy i minerały w tabletkach – wynika z badań Ogólnopolskiego Systemu Ochrony Zdrowia. Tymczasem według analiz Instytutu Matki i Dziecka niedobory w organizmach dziecięcych dotyczą jedynie witaminy D i wapnia, a tylko sporadycznie żelaza lub magnezu. Innych substancji, do których zażywania zachęcają producenci suplementów, jest albo w normie, albo wręcz w nadmiarze.
Szkodzą, zamiast pomagać
Duńczyk Goran Bjelakovic przeanalizował stan zdrowia 230 tys. osób używających przeciwutleniaczy (likwidują wolne rodniki), m.in. wit. A, E, C, beta-karotenu i selenu. Wykrył, że wręcz zwiększają one śmiertelność. Niszczą naturalną odporność organizmu, co powoduje wzrost ryzyka wcześniejszej śmierci nawet o 16 proc. Inne badania wykazały, iż preparaty wielowitaminowe mogą zwiększać ryzyko zachorowania na raka prostaty, płuc oraz na czerniaka. A suplementy zawierające wapń podnoszą niebezpieczeństwo zawału.
Problemem jest dawka. Np. w preparacie zawierającym beta-karoten może on stanowić odpowiednik nawet 6 kg marchwi. Co oznacza, że do organizmu dostaje się dawka składników, na które ten nie jest gotowy.
OPINIA
Polacy są niewrażliwi na apele ekspertów i spożywają coraz więcej suplementów diety. To może mieć dramatyczne konsekwencje zdrowotne. Problemem są reklamy, dla których nie ma ograniczeń: dotyczą niby żywności, bo taka jest klasyfikacja suplementów. Tymczasem zawierają nieprawdziwe informacje, poczynając od tego, że pojawia się sugestia, iż chodzi o środki lecznicze. Suplementy zaś mogą jedynie uzupełniać niedobory w organizmie, nie mogą zawierać substancji leczących. Czy te mające wspomóc np. potencję są skuteczne? To tak, jakby zachęcać do zjedzenie talerza ostryg i dawać nadzieję, że znikną problemy z erekcją.
Ludzie nie wiedzą, jakich substancji im brakuje w organizmie. A tak naprawdę, jeżeli ktoś odżywia się prawidłowo, nie powinien mieć żadnych niedoborów. I każdy suplement może być szkodliwy.