Coraz częściej placówki żądają, aby chorzy sami kupowali potrzebne medykamenty i środki opatrunkowe.
Szpitale oszczędzają na pacjentach. Nawet w przypadku infekcji wymagany jest samodzielny zakup leku. Do Biura Rzecznika Praw Pacjenta (BRPP) wpływają pisma od pacjentów, którzy skarżą się, że zostali zmuszeni do dostarczania własnych preparatów. W I półroczu 2014 r. poskarżyło się tyle samo osób co w całym 2013 r – 40. Eksperci twierdzą, że takich sytuacji jest dużo więcej, ale większość chorych nie zawiadamia BRPP.
W chrzanowskim szpitalu powiatowym jeden z pacjentów, przechodząc z oddziału neurologicznego na oddział rehabilitacyjny, musiał wykupić leki za kilkaset złotych i z nimi się pojawić w placówce. Chory się odwołał. Szpital zwrócił mu pieniądze. Dyrekcja przyznaje, że to był wyjątek. – Jako szpital zapewniamy pacjentowi leczenie choroby, z powodu której został przyjęty na dany oddział. Na oddziale rehabilitacyjnym ważne są sprzęty, maści, a nie leki na inne choroby. Tak interpretujemy ustawę – komentuje Maciej Kiersztejn, dyrektor ds. lecznictwa chrzanowskiej placówki.
Kiedy jednak przy ostatniej sprawie zapytali o interpretację przepisów Narodowy Fundusz Zdrowia, ten odesłał ich do treści ustawy. Teraz czekają na analizę z resortu zdrowia.
Jarosław Fiks, dyrektor generalny Biura Rzecznika Praw Pacjenta nie ma wątpliwości: – Pacjentowi, który zostaje przyjęty na dany oddział, szpital ma obowiązek bezpłatnie zapewnić leki i wyroby medyczne nie tylko w celu leczenia schorzenia będącego przyczyną hospitalizacji, ale także innych współistniejących. Tak wynika z ustawy – tłumaczy.
Zdaniem senator Heleny Hatki sprawa jest dyskusyjna. Szpital powinien zapewniać pełną opiekę medyczną, włącznie z lekami. Jednak w przypadku witamin czy dodatkowych leków niezwiązanych z przyjęciem do placówki, jednoznaczność przepisów znika. W ustawie jest zapis jedynie o leczeniu koniecznym do wykonywania świadczeń.
Maciej Kiersztejn przekonuje, że taką interpretację jak jego placówka stosuje większość szpitali w Polsce.
Z kolei Dariusz Socha, prezes zarządu firmy Zarys dostarczającej sprzęt medyczny, przyznaje, że często do takich sytuacji dochodzi na oddziałach paliatywnych, gdzie pacjenci są proszeni o przynoszenie pieluchomajtek czy innych produktów opatrunkowych.
Także na oddziałach położniczych bywa różnie: niektóre dostarczają pieluchy czy kremy do pielęgnacji noworodków, inne nie, oczekując, że rodzice na poród przyjdą z własną wyprawką.
Zdaniem dyrektora generalnego z Biura Rzecznika Praw Pacjenta jedyną dopuszczalną sytuacją, w której chory płaci za leki czy materiały higieniczne, jest ta, w której on sam wyrazi wolę sfinansowania tych produktów. Dotyczy to np. osób chorych przewlekle, zażywających preparaty konkretnej firmy. Warunkiem jest zgłoszenie tego lekarzowi prowadzącemu.
– Pacjenci nie powinni sami na własną rękę przyjmować dodatkowych leków, gdyż może to zaszkodzić ich zdrowiu. Mogą tym samym narazić również szpital na skutki wynikające z pojawienia się niepożądanych efektów takiego leczenia – podkreśla Fiks.
Jak wynika z analiz, wydatki na leki nie stanowią głównego obciążenia szpitali. – Dla placówek o podstawowym zakresie świadczeń to od 3,5 do 8 proc. wartości przychodów. W szpitalach specjalistycznych wskaźnik ten wzrasta do 15 i więcej procent – wyjaśnia Stanisław Pitucha, wiceprezes zarządu AMG Finanse, AMG Centrum Medyczne.
Są jednak placówki, których wydatki na leki są bardzo wysokie. W jednym z mazowieckich szpitali zakaźnych kosztowały one 120 mln z 180 mln całego budżetu.
Jeden z kardiologów z Małopolski przyznaje, że u niego w placówce nie tylko prosi się pacjentów o niektóre leki. Jest także ograniczany receptariusz. Preparaty regularnie zamieniane są na tańsze zamienniki. Część wypada z listy. Nasz rozmówca wyjaśnia, że ograniczony jest np. dostęp do kilku typów heparyny.
– Przy niektórych chorych jest ona potrzebna, ale wtedy trzeba pisać specjalne wnioski – opowiada lekarz. Dodaje, że podobne problemy mają również np. w przypadku niektórych typów antybiotyków. – Wtedy zamiast pisać wnioski, bierzemy to, co jest pod ręką, choć bywa to mniej skuteczne – dodaje.
Jest też druga strona medalu. Jak przyznają dyrektorzy szpitali, chorzy często przychodzą do placówki z gotową listą leków, które powinni otrzymać. Kiedy ich nie dostają, składają skargi. Zazwyczaj są one wówczas bezskuteczne.
Polska przegrywa z rakiem: leczenie wciąż słabo dostępne
Dwa miliardy wydano chaotycznie i bez sensu – NIK krytykuje wykonanie „Narodowego programu zwalczania chorób nowotworowych”, wskazując, że to niewykorzystana szansa na walkę z rakiem. I wylicza błędy: pacjenci nadal zbyt długo czekają na rozpoczęcie radioterapii, za mało kobiet zgłasza się na cytologię i mammografię, a wskaźniki wykrywania i leczenie chorób onkologicznych odbiegają od norm europejskich, zaś proponowany program jest fragmentaryczny.
Główną bolączką jest dostępność do leczenia. I choć w ostatniej dekadzie liczba urządzeń do radioterapii wzrosła z 70 do 123, to nadal w 20 proc. skontrolowanych ośrodków czas oczekiwania na taką terapię był dłuższy niż 4 tygodnie (nawet ponad 2 miesiące). Za mało jest też aparatów na jedną osobę: jeden na 320 tys. zamiast na 250 tys. Zaś do programu tomografii pozytonowej (PET), pomimo lepszego wyposażenia, kolejki nie tylko się nie skróciły, ale w niektórych ośrodkach wzrosły. Na przykład w Centrum Onkologii w Warszawie czas oczekiwania na badanie PET wzrósł dwukrotnie – z 14 do 28 dni. W Wielkopolskim Centrum Onkologii w Poznaniu czas oczekiwania z 16 dni w 2009 r. wzrósł do 23 w 2013 r.