W zeszłym roku zmarło o 67 tys. osób więcej niż w roku 2019. Na umieralność wpływ mają też starzenie się społeczeństwa i choroby przewlekłe

W zeszłym roku zmarło 67 tys. osób więcej niż w roku 2019 – wynika z najnowszej analizy resortu zdrowia. Za 70 proc. tej „nadwyżki” odpowiada COVID-19

Ministerstwo Zdrowia (MZ) postanowiło wyjaśnić zagadkę dramatycznego wzrostu umieralności w zeszłym roku. Główna hipoteza jest taka, że więcej osób zmarło z powodu koronawirusa, niż wynika to z oficjalnych danych. To efekt m.in. pocovidowych powikłań oraz niezdiagnozowania na czas wszystkich przypadków.

Nadwyżkę zgonów w porównaniu do 2019 r. resort szacuje na 67 tys. Ale opierając się na demograficznych prognozach Eurostatu, przyjmuje, że ponad 5 tys. z nich to rezultat starzenia się społeczeństwa. Pozostałe 62 tys. to zgony bezpośrednio lub pośrednio będące efektem epidemii.

43 proc. z tej nadwyżki to przypadki śmiertelne zaraportowane jako spowodowane przez SARS-CoV-2. Ale w analizach wzięto też pod uwagę zgony, które nie zostały w ten sposób zakwalifikowane, ale dotyczyły osób, które wcześniej otrzymały pozytywny wynik testu. I takich przypadków było 27 proc. – Mogą to być zgony związane z powikłaniami po zakażeniu wirusem lub zgony wśród pacjentów, którzy ulegli zakażeniu w szpitalu, będąc już w stanie krytycznym – wynika z opracowania MZ.

Jak przyznaje w rozmowie z DGP minister zdrowia Adam Niedzielski, 70 proc. to minimum, bo nie można wykluczyć, że również w pozostałych 30 proc. widać żniwo COVID-u. – Ograniczenie dostępności do służby zdrowia odpowiedzialne było za zdecydowanie mniejszą liczbę zgonów, niż pierwotnie sądziliśmy – zastrzega jednak w rozmowie z DGP Niedzielski. Sama struktura wiekowa zmarłych jest zasadniczo zgodna z tym, co wiemy o efektach COVID-19. Ponad 45 proc. nadwyżkowych zgonów to osoby powyżej 80. roku życia. 49 proc. to seniorzy poniżej 80. roku życia. Pozostałe 6 proc. to osoby w wieku 60 lat lub niższym.

Jednocześnie Adam Niedzielski mówi, że resort prowadzi rozległe badanie pilotażowe pokazujące, ile osób w populacji miało kontakt z COVID-19. Pierwsze dane na podstawie przebadania krwi 1200 osób wskazują, że wykryto przeciwciała SARS-CoV-2 u 20 proc. medyków, a w przypadku reszty społeczeństwa u 12–15 proc

Nadwyżkę zgonów w porównaniu do 2019 r. resort szacuje na 67 tys. Ale opierając się na demograficznych prognozach Eurostatu, przyjmuje, że ponad 5 tys. z nich to rezultat starzenia się społeczeństwa. Pozostałe 62 tys. to zgony bezpośrednio lub pośrednio będące efektem epidemii.

43 proc. z tej nadwyżki to przypadki śmiertelne zaraportowane jako spowodowane przez SARS-CoV-2. Ale w analizach wzięto też pod uwagę zgony, które nie zostały w ten sposób zakwalifikowane, ale dotyczyły osób, które wcześniej otrzymały pozytywny wynik testu. I takich przypadków było 27 proc. – Mogą to być zgony związane z powikłaniami po zakażeniu wirusem lub zgony wśród pacjentów, którzy ulegli zakażeniu w szpitalu, będąc już w stanie krytycznym – wynika z opracowania MZ.

Jak przyznaje w rozmowie z DGP minister zdrowia Adam Niedzielski, 70 proc. to minimum, bo nie można wykluczyć, że również w pozostałych 30 proc. widać żniwo COVID-u. – Ograniczenie dostępności do służby zdrowia odpowiedzialne było za zdecydowanie mniejszą liczbę zgonów, niż pierwotnie sądziliśmy – zastrzega jednak w rozmowie z DGP Niedzielski. Sama struktura wiekowa zmarłych jest zasadniczo zgodna z tym, co wiemy o efektach COVID-19. Ponad 45 proc. nadwyżkowych zgonów to osoby powyżej 80. roku życia. 49 proc. to seniorzy poniżej 80. roku życia. Pozostałe 6 proc. to osoby w wieku 60 lat lub niższym.

Jednocześnie Adam Niedzielski mówi, że resort prowadzi rozległe badanie pilotażowe pokazujące, ile osób w populacji miało kontakt z COVID-19. Pierwsze dane na podstawie przebadania krwi 1200 osób wskazują, że wykryto przeciwciała SARS-CoV-2 u 20 proc. medyków, a w przypadku reszty społeczeństwa u 12–15 proc.

Ministerstwo Zdrowia (MZ) sprawdza, ile osób wśród zmarłych przebyło koronawirusa. Jak się okazało, to nawet 27 proc. przypadków z nadwyżki zeszłorocznych zgonów. Chodzi o zmarłych, których oficjalnie nie zakwalifikowano jako covidowych, ale wcześniej stwierdzono u nich pozytywny wynik testu. W takich przypadkach do śmierci dochodziło np. w ciągu miesiąca od przebycia choroby. Resort zdrowia mówi o „zgonach późnych”.
– Już wcześniej zauważyliśmy, że śmierć z powodu COVID może być przesunięta w czasie. Pacjent przeżył, wychodzi ze szpitala, a potem, po kilku tygodniach, umiera np. na serce czy z powodu niewydolności dróg oddechowych – mówi jeden z naszych rozmówców z Instytutu Kardiologii, który prowadzi Krajowy Rejestr Pacjentów z COVID-19. Te obserwacje potwierdziły analizy Ministerstwa Zdrowia – prześledzono losy wszystkich zmarłych i według numeru PESEL można było stwierdzić, czy ktoś wcześniej przechodził koronawirusa i kiedy.
Zasadniczo główną przyczyną wzrostu liczby zgonów jest, rzecz jasna, pandemia SARS-CoV-2, której szczyt zakażeń w Polsce przypadł na jesień 2020 r. Opierając się na danych z systemu PESEL, resort wyliczył, że w zeszłym roku zmarło 485 tys. osób, tj. o 67 tys. więcej niż w 2019. Resort zdrowia jednak bierze pod uwagę konieczność skorygowania tej liczby o 5 tys. w dół, w związku z wyliczeniami Eurostatu (a zgodnie z nimi 5 tys. dodatkowych zgonów w 2020 r. w Polsce to efekt starzenia się społeczeństwa, a nie zakażenia COVID). Wówczas nadwyżka zgonów wynosi 62 tys.
Jak przyznaje dr Bogdan Wojtyniak, zastępca dyrektora Narodowego Instytutu Zdrowia Publicznego – Państwowego Zakładu Higieny: – Dokładną liczbę zgonów z powodu COVID-19 oraz pozostałych przyczyn poznamy dopiero wtedy, gdy GUS opublikuje oficjalne, zweryfikowane przez lekarzy koderów dane o przyczynach zgonów Polaków w 2020 r. GUS dokłada starań, by nastąpiło to jeszcze w tym roku – tłumaczy ekspert.
Z informacji MZ wynika, że zgony zakwalifikowane jako bezpośrednie następstwo COVID-19 wyjaśniają ponad 43 proc. nadwyżki. Ale w analizie dodatkowo dokonano podziału na zgony, które sanepid zaraportował jako spowodowane COVID-19 oraz takie, które nie zostały uwzględnione w ten sposób w statystykach, ale były zgonami wśród osób z pozytywnym wynikiem. Chodzi np. o osoby, które miały dużo wcześniej pozytywny wynik testu i zmarły dopiero po jakimś czasie (np. po miesiącu od wyniku testu). Po uwzględnieniu takich osób okazuje się, że COVID odpowiada za przynajmniej 70 proc. nadwyżki zgonów. To o tyle istotne, że im bliżej końca 2020 r., tym większy w nadwyżce zgonów był udział osób, które umierały powyżej 30 dni od daty uzyskania pozytywnego wyniku testu. Tego rodzaju „zgony późne” mogą być spowodowane wystąpieniem powikłań po szczycie pandemii, który obserwowany był w listopadzie. – Częściowo wzrost może być tłumaczony naturalnymi zgonami, niezwiązanymi z przebyciem choroby – dodaje MZ w opracowaniu.
Ale również z danych PZH wynika, że liczba zgonów z powodu COVID-19 będzie większa, niż to wynika z dotychczasowych danych. – Z analiz amerykańskich wynika, że COVID znajduje się w pierwszej czwórce głównych zabójców Polaków w 2020 r. po chorobie niedokrwiennej serca, udarach i raku płuca. Poznanie dokładnej liczby zgonów z powodu innych przyczyn pozwoli na ocenę, czy i w jakim stopniu pandemia przyczyniła się do ich wzrostu – mówi Wojtyniak. Dodaje, że obok pacjentów z chorobami przewlekłymi ucierpiały także osoby starsze. – Różnice są także bardzo widoczne w podziale na wiek. Blisko 90 proc. nadwyżki zgonów przypada na osoby w wieku 65 lat i starsze. Ta grupa ucierpiała najbardziej pod względem zdrowia w wyniku pandemii. Mężczyźni ucierpieli bardziej niż kobiety – około 56 proc. nadwyżki zgonów przypada na nich – mówi Wojtyniak. Podobne szacunki są w raporcie resortu zdrowia. „94 proc. nadwyżki zgonów generowane jest przez te w najstarszych grupach społeczeństwa – wśród ludzi powyżej 60. roku życia” – czytamy w „Informacji o zgonach w Polsce w 2020 r.”.
Resort sprawdził, jakie choroby współistniejące miały osoby, które zmarły. Dane były zaskakujące: najwyższy relatywny wzrost odnotowano wśród cierpiących na choroby układu krążenia (16,7 proc.), natomiast najniższy wśród osób z nowotworami (4,7 proc). Na drugim miejscu jest cukrzyca, zaraz za nimi znalazły się choroby neurologiczne. W pierwszej dziesiątce są także choroby psychiatryczne – tutaj zanotowano przyrost aż o 13 proc.
Zdaniem jednego z autorów modeli epidemii dr. Franciszka Rakowskiego z ICM UW relatywnie mała liczba zgonów w listopadzie i grudniu powiązana bezpośrednio z koronawirusem wynika z faktycznego przeciążenia systemu. Wiele osób w grudniu nie dostało się do szpitala. Część nie chciała się tam zgłaszać. Umarły w domu i nikt nie odnotował ich śmierci jako tej z powodu koronawirusa. Naukowiec zwraca uwagę na jeszcze jeden fakt. Ówczesne modele epidemii przewidywały wzrost zachorowań taki jak faktycznie miał miejsce, natomiast liczba hospitalizacji w rzeczywistości okazała się dużo niższa niż wynikało z prognoz. Według modelu ICM efektem jesiennego piku zachorowań powinno być przebicie poziomu 30 tysięcy osób hospitalizowanych na COVID, tymczasem było to około 10 tys. mniej. To, zdaniem autora modelu epidemii, pokazuje ówczesne przeciążenie systemu, czego efektem jest zaniżone raportowanie zgonów powiązanych z COVID. ©℗