Ministerstwo jest zdeterminowane, by jeszcze w tym roku doprowadzić do rewolucyjnej zmiany. Pod uwagę są brane trzy opcje.

Pierwsza zakłada 100-procentową centralizację wszystkich szpitali w Polsce. Prawdopodobnie podlegałyby one Ministerstwu Zdrowia, ale w grę wchodzą też inne warianty: przejście szpitali pod nadzór wojewodów, Narodowego Funduszu Zdrowia lub nowej Agencji Rozwoju Szpitali, której celem ma być m.in. „wspieranie procesów restrukturyzacji szpitali”.
Druga opcja zakłada tylko częściową centralizację. Minister zdrowia nadzorowałby wszystkie placówki, oprócz tych, którymi zarządzają marszałkowie województw, pod których przeszłyby też szpitale powiatowe. Kwestią otwartą jest to, co zrobić ze szpitalami klinicznymi czy resortowymi.
Opcja numer trzy zakłada „zmianę struktury właścicielskiej wyłącznie w powiązaniu z restrukturyzacją długu szpitala”. Może się za tym kryć propozycja, o której pisaliśmy w zeszłym tygodniu. Zakłada ona, że np. wojewoda mógłby wydzierżawiać zadłużony szpital. Odpowiadałby wówczas za kadry czy sprzęt, ale mury wciąż należałyby do pierwotnego organu prowadzącego, np. władz powiatu. Wojewoda, płacąc czynsz, jednocześnie potrącałby samorządowi kwoty wynikające ze spłaty zadłużenia. Samorządowcy nie wykluczają, że może tu chodzić o przejęcie mienia komunalnego za odszkodowaniem lub po potrąceniu kwoty wynikającej z jego zadłużenia.
Nielikwidacja
Czemu ma służyć rewolucja? – Powodem jest rosnące zadłużenie szpitali oraz brak pieniędzy na zdrowie – mówią nasi rozmówcy.
Rząd motywuje to głównie chęcią prowadzenia spójnej polityki w zakresie świadczeń medycznych. Obecne wielowładztwo, zdaniem rządu, generuje „wyniszczającą konkurencję”, spory kompetencyjne i nieskoordynowaną opiekę nad pacjentem, co dodatkowo wzmogła pandemia COVID-19. Problemem jest też skala zadłużenia szpitali (ok. 15 mld zł) i „upolitycznione” zarządzanie nimi. Centralizacja ma też dać efekt skali – rząd chciałby bowiem stworzyć centrum usług, które zajmowałoby się np. wspólnymi zakupami sprzętu medycznego.
Dla decydentów kuszące byłoby powołanie nowej agencji
Większość ekspertów, niezależnie od sympatii politycznych, jest zgodna, że powinno się zmniejszyć liczbę organów założycielskich. A szczególnie wyeliminować sytuacje, gdy na jednym terenie o kontrakt z NFZ, kadrę i pacjentów szpitale konkurują ze sobą tylko dlatego, że jeden należy do marszałka, a drugi jest powiatowy.
Wiceminister zdrowia Sławomir Gadomski, który pracuje nad zmianami, przyznaje, że wszystkie scenariusze mają swoje wady i zalety. W wersji z przejęciem nadzoru przez NFZ – na wzór np. rozwiązań brytyjskich – obawy rodzi to, że placówki niepubliczne miałyby mniejsze szanse na otrzymanie kontraktów. Z kolei w scenariuszu włączającym wojewodów kłopotem jest brak doświadczenia urzędów wojewódzkich w zarządzaniu placówkami zdrowia. Jednak jak przekonuje wiceminister Gadomski, głównym celem jest racjonalizacja zarządzania. – Będziemy prowadzić intensywne konsultacje – dodaje.
Resort zdrowia jak ognia unika słowa „likwidacja”. Przyznaje jednak, że trzeba przemyśleć strukturę łóżek szpitalnych. I decydować się np. na przekształcanie profilu ich działalności. Zmiany mogą dotyczyć przede wszystkim placówek w pobliżu dużych ośrodków miejskich, gwarantujących kompleksową opiekę. W mniejszych, obecnie powiatowych ośrodkach, część łóżek mogłaby zostać przekształcona na opiekę długoterminową.
Mieszanie herbaty
Dorota Gałczyńska-Zych, dyrektor Szpitala Bielańskiego w Warszawie, podkreśla, że choć liczba organów zarządzających powinna się zmniejszyć, to należy uważać, żeby nie zabiło to konkurencji, m.in. w jakości opieki. Jej zdaniem centralizacja nie jest zła, dopóki decydent będzie miał dobrą koncepcję rozwoju. Takiej gwarancji jednak nie ma. Ponadto, jak dodaje, formalna zmiana i stworzenie jednego głównego organu założycielskiego nie wyeliminuje lokalnych sporów o szpitale. Nawet w ramach jednego ugrupowania politycznego.
Krytycznie pomysły resortu ocenia Adam Struzik, marszałek woj. mazowieckiego. – To próba mieszania herbaty, od której ma ona stać się słodsza. System jest niewydolny, bo brakuje pieniędzy na ochronę zdrowia. Praktycznie do każdego szpitala dziś trzeba dopłacać, niezależnie od tego, kto jest jego właścicielem – wskazuje.
Z ministerialnych danych wynika, że szpitale generujące największe długi to placówki resortów spraw wewnętrznych, obrony i zdrowia. Stanowią one 8 proc. ogółu szpitali w kraju, a jednocześnie generują 13 proc. zobowiązań ogółem i 11 proc. wymagalnych. Szpitale powiatowe i miast na prawach powiatu to łącznie 52 proc. wszystkich placówek, a odpowiadają za 34 proc. długów ogółem i tyle samo wymagalnych. A we wszystkich koncepcjach zmiany dotykają właśnie szpitali powiatowych.
– Szpitale powiatowe i miast na prawach powiatu w aspekcie finansowym działają o wiele lepiej niż szpitale rządowe. Centralizacja w tym aspekcie nie znajduje żadnego uzasadnienia, a zmiana właściciela czy restrukturyzacja długu nic tu nie zmieni – przekonuje jeden z naszych rozmówców, samorządowiec. I dodaje, że problemem jest sposób finansowania służby zdrowia i zbyt niska wycena świadczeń.
Resort zdrowia mówi, że wszystkie koncepcje są w grze. Wydaje się jednak, że najbardziej realistyczny (najłatwiej wprowadzić go w życie) jest model pozostawiający urzędy marszałkowskie jako szpitalnych zarządców. Choć, jak wynika z naszych rozmów, dla decydentów kuszące byłoby powołanie nowej agencji i większy wpływ na zarządzanie szpitalami. Jednym z pomysłów było wprowadzenie wyśrubowanych kryteriów dla osób, które mogłyby się ubiegać o miejsce dyrektora szpitala. Tak aby oderwać tę funkcję od układów politycznych.
Rewolucja wprowadzana na raty
Pomysły na ujednolicenie organów założycielskich wpisują się w koncepcje, o których Prawo i Sprawiedliwość mówi od dawna, choć nie są aż tak radykalne. W programie PiS z 2014 r. była mowa o likwidacji NFZ i powrocie do budżetowego finansowania ochrony zdrowia. „Wynagradzanie za przeprowadzone procedury medyczne nie przyniosło oczekiwanych efektów: zadłużenie szpitali dalej narasta, kolejki do lekarza są jeszcze dłuższe” – tak brzmiała wówczas diagnoza systemu NFZ.
Receptą na te niedomagania miał być budżetowy system ochrony zdrowia. Składka miała być wpłacana bezpośrednio do budżetu. Kluczową rolę w dystrybucji środków miał odgrywać resort zdrowia. To on miał dzielić pieniądze na poszczególne województwa. Na poziomie województwa za rozdział pieniędzy, a więc także finansowanie świadczeń i ich kontraktowanie, mieli odpowiadać wojewodowie.
Jednak po dojściu do władzy PiS zajął się kwestiami polityki społecznej i nie wdrożył tej koncepcji, choć wkrótce wróciła ona w obowiązującej do dziś Strategii Odpowiedzialnego Rozwoju. W tym przypadku o dostępie do świadczeń miała decydować nie jak dziś składka na ubezpieczenie zdrowotne, ale miało powstać uprawnienie dla obywateli czy rezydentów. „Zlikwidowany zostanie NFZ, a jego kompetencje zostaną przejęte przez ministra zdrowia oraz zależne od niego wojewódzkie urzędy zdrowia” – zapowiadano.
Wraz z likwidacją NFZ finansowanie świadczeń miało być realizowane w ramach państwowego funduszu celowego. Następcą NFZ miał zawiadywać minister zdrowia. Miała temu towarzyszyć zmiana sposobu kontraktowania świadczeń. Pomysł zakładał też utworzenie sieci szpitali, co częściowo zrealizowano. W poprzedniej kadencji PiS nie dokonał jednak zmian strukturalnych poza jedną istotną: przewidującą dojście do wydatków na zdrowie na poziomie 6 proc. PKB w 2025 r.
Jak widać, choć rządząca partia nie zrealizowała zasadniczej części zapowiedzi wdrożenie takich zmian jak sieć szpitali, ścieżka zwiększenia finansowania do 6 proc. PKB, coraz większa rola finansowania poza NFZ oraz zapowiadane teraz zmiany w zarządzaniu szpitalami wskazują, że zakładana przez PiS reforma może być realizowana na raty.
GO, KLR, TŻ
Struktura właścicielska szpitali publicznych