Spektrum naszego myślenia i działania ogranicza to, czego nie widzimy. A ponieważ nie wiemy, że czegoś nie zauważyliśmy, wydaje się, że niewiele możemy zrobić – tak pisze Hermann Scherer w książce „Myślenie jest głupie”. Ten cytat jak ulał pasuje do sytuacji resortu zdrowia.
Minister zdrowia jakby nie zauważa mediów i wydaje się, że ster władzy już jakiś czas temu przekazał swojemu zastępcy. To on firmuje swoją twarzą pomysły resortu na reformę systemu lecznictwa. Tyle że te do najświeższych nie należą. Bo o projekcie dodatkowych ubezpieczeń zdrowotnych, ograniczaniu koszyka gwarantowanych świadczeń zdrowotnych, zmianach w NFZ opinia publiczna słyszy od lat. Jak na razie na zapowiedziach się kończy. Może się okazać, że i tym razem zapędy reformatorskie zostaną storpedowane. Po raz kolejny rolę opozycji przejmą lekarze. Ci co prawda od lat deklarują, że są gotowi do zmian. Więcej – alarmują, że system lecznictwa, jak ten pacjent na intensywnej terapii, natychmiast potrzebuje kroplówki. Ale na większość pomysłów resortu ich odpowiedź jest jedna: nie! I podobnie rzecz się ma z propozycją ograniczenia wykazu procedur finansowanych przez NFZ. Jeżeli zapytać, czy są za zmianą, to twierdzą, że tak. Ale jak doprecyzować, czy z ich dziedziny można wyłuskać jakieś świadczenie z koszyka, szybko odpowiadają, że to niemożliwe. W ten sposób środowisko lekarskie okupuje się na swoich z góry upatrzonych pozycjach od lat. I tu czapki z głów, bo nie można mu odmówić konsekwencji w tym działaniu.
Jest też druga strona medalu. Podobnie jak resort zdrowia lekarze również znaleźli się w martwym punkcie. Tylko jeszcze tego nie zauważyli.