Za reklamę apteka płaci dwa razy. Najpierw wykonawcy za jej stworzenie, a następnie karę za jej umieszczenie.
Taki stan rzeczy to efekt ustawy refundacyjnej, która weszła w życie 1 stycznia 2012 r. Zabroniła ona m.in. reklamowania aptek. Problem w tym, że nadal nikt nie stworzył jasnej definicji, co w tym wypadku można uznać za promocję. W konsekwencji apteki próbują różnych metod, sądy wydają rozbieżne wyroki, a wojewódzcy inspektorzy farmaceutyczni zajmują się reagowaniem na donosy, jakie wzajemnie wysyłają na siebie przedsiębiorcy z branży, oraz wymierzaniem im kar.
Rosną liczba aptek i ich obroty / Dziennik Gazeta Prawna
Jak wynika z danych głównego inspektora farmaceutycznego, w zeszłym roku na aptekarzy nałożono 101 kar finansowych w wysokości od 50 zł do 45 tys. zł każda. Przeciwko przedsiębiorcom toczą się również setki postępowań – tylko wojewódzkie inspektoraty farmaceutyczne w zeszłym roku wydały 185 nakazów zaprzestania prowadzenia niezgodnej z prawem reklamy, a sądy wojewódzkie wydały w takich sprawach 15 decyzji.
Idea zakazu reklamy była słuszna – pacjenci mieli kupować leki, których naprawdę potrzebują. Jednym z argumentów było to, że chorzy kuszeni niskimi cenami często kupują ich za dużo. Nowe przepisy miały zapewnić im poczucie bezpieczeństwa i dać gwarancję, że farmaceuta podaje im rzetelną informację. Sęk w tym, że nie powstała ustawowa definicja reklamy.
– Prawo nie jest jednoznaczne i dochodzi do absurdalnych interpretacji przepisów – mówi prawnik Oskar Luty, partner kancelarii DFL Legal.
Na razie sądy same szukają definicji reklamy i promocji. I tak Wojewódzki Sąd Administracyjny w Warszawie powołał się w takim przypadku na „Wielki słownik wyrazów obcych” wydany przez PWN, według którego reklama to działanie mające na celu zachęcić potencjalnych klientów do zakupu konkretnych towarów. Wytłumaczenie jasne, a mimo to wiele aptek nie ustaje w próbach zdefiniowania reklamy po swojemu.
Kilka miesięcy temu Śląska Izba Aptekarska nakazała usunięcie plakatu stojącego na terenie apteki, na którym podana została wiadomość, że można prosić o tańsze odpowiedniki leków refundowanych. Powód? Na plakacie zatytułowanym „Apteka tańszych leków” informacja, iż możliwość otrzymania tańszych zamienników wynika z ustawy, była napisana o wiele mniejszą czcionką niż reszta komunikatu. A zdaniem izby wielkość liter ma istotne znaczenie.
Najwięcej zamieszania pojawia się wokół sposobu informowania o cenach. Teoretycznie jest to zakazane, ale niektóre sądy orzekły, że jest to dopuszczalne w szczególnych przypadkach, kiedy np. leki nie są widoczne na ladzie, a leżą na zapleczu. Ponadto ceny mogą być widoczne tylko na terenie samej apteki, ale już nie na jej stronie internetowej. GIF zaś stwierdził, że choć dopuszczalne jest publikowanie cennika, to nie może być w nim informacji o zmianie ceny (czyli np. promocji, przecenie etc.), a cennik nie może mieć barwnej szaty graficznej.
W zasadzie jedyne, co jest całkowicie dozwolone, to informacja o lokalizacji, czyli np. wielkie billboardy, na których pojawiają się nazwa, adres i godziny otwarcia placówki, nie są objęte ustawowym zakazem. Jeżeli jednak ktoś by dodał do tego numer telefonu i koszt połączenia, mógłby się narazić na kłopoty. – Zamieszczenie takich z pozoru prozaicznych informacji zostało uznane za niedozwoloną reklamę apteki – informuje Maciej Żelewski z kancelarii Domański i Palinka.
Taka zabawa w interpretacje prowadzi często do jeszcze bardziej kuriozalnych sytuacji. Na przykład jeden z inspektorów farmaceutycznych stwierdził, że jeżeli w jednej z galerii handlowych na parterze pojawił się duży baner z informacją; „W Jasiu najtaniej”, to choć na pierwszym piętrze znajdowała się apteka o tej nazwie, to nie jest to zakazane. A to dlatego, że na billboardzie nie ma napisu „apteka”. Nawet jeżeli wszyscy wiedzą, że to o nią chodzi.
Pomimo tych niejednoznaczności nie ma planów, by zmienić przepisy. GIF twierdzi, że nie ma takiej potrzeby, bo ostatni rok pozwolił wypracować jednolite orzecznictwo.