O tym, że unijne przepisy są często tak absurdalne, że nie widać większego sensu, by implementować je na gruncie prawa państw członkowskich, wie już chyba każdy.
Przykładów można tu wymienić co najmniej setki. Pierwsze z brzegu to np. uznanie ślimaka za rybę śródlądową, pomysł, by zakazać dzieciom poniżej ośmiu lat dmuchania balonów, konieczność posiadania zaświadczenia o umiejętności wspinania się na drzewa czy wieloletni symbol bezmyślności brukselskich urzędników – próba narzucenia promienia krzywizny banana.
Jednak krytykowanie wyłącznie Brukseli za wprowadzanie w życie głupich przepisów na linii Unia – państwo członkowskie byłoby niesprawiedliwe. Bo krajowi urzędnicy często próbują ich w tych bezsensownych decyzjach doścignąć. Przykłady z naszego podwórka można też długo wymieniać. Sztandarowy to zasady rozliczania w naszym kraju pieniędzy unijnych. Jesteśmy negatywnym przykładem w Europie, w jaki sposób można sobie skomplikować tę procedurę – wymagając setek dokumentów, utrudniając procedurę rozliczeń itd. Trudno też zgadnąć, co kierowało ustawodawcami, którzy zakazali samodzielnego tankowania na stacjach samochodów napędzanych gazem. Unijne przepisy są bardziej liberalne i np. w Niemczech czy we Francji można to czynić osobiście.
Dziś na łamach DGP piszemy o kolejnym absurdzie. Ktoś w Ministerstwie Zdrowia, przy okazji zmiany zasad końcowego egzaminu dla lekarzy, chce wprowadzić też nową jego nazwę – zamiast Lekarski Egzamin Państwowy będzie teraz Lekarski Egzamin Końcowy. Z pozoru drobna zmiana niesie ogromne konsekwencje, bo lekarze, którzy zaliczą za kilka miesięcy ten egzamin, już pod nową nazwą, nie będą mieli prawa podjąć pracy w krajach UE. W traktacie akcesyjnym i jednej z dyrektyw stoi bowiem, że może taką pracę podjąć tylko ktoś, kto zaliczył w Polsce LEP, a nie LEK. Bałagan pierwsza klasa, a co istotne, od kilku miesięcy, czyli od czasu kiedy DGP już zwracał uwagę na ten problem, w resorcie nie zrobiono nic, by odkręcić sprawę. Wygląda na to, że ktoś z ministerstwa aspiruje, by dołączyć do grona bezmyślnych brukselskich urzędników. No chyba że to jedyne działanie, na jakie resort może się zdobyć, by powstrzymać młodych lekarzy przed wyjazdem z kraju.