Dzieci w szarej strefie. Wydaje się niemożliwe, a jednak. Okazuje się, że rodzice nie tylko nie zgłaszają swoich pociech do ubezpieczenia zdrowotnego, to jeszcze mają pretensje do lekarzy, że ci w czasie wizyty żądają od nich dokumentów, które to potwierdzą. Tylko czyja to wina? Opiekunów, którzy nie dopełniają swoich obowiązków, czy jednak medyków – bo się czepiają.
Wzajemne pretensje to efekt zagmatwanych przepisów. W ustawie zdrowotnej jest bowiem mowa o tym, że dzieci do 18. roku życia mają zapewnione prawo do nieodpłatnego leczenia. Więc większość z nas uważa, że sprawa jest załatwiona. Tyle że to nie zwalnia z obowiązku zgłoszenia malucha do ubezpieczenia, jeżeli rodzice pracują. Czym innym jest bowiem prawo, a czym innym konieczność jego udokumentowania. Chodzi bowiem o pieniądze – za leczenie dzieci zgłoszonych przez rodziców do ubezpieczenia płaci NFZ, za te bez papierka – budżet.
Rząd zapewnia, że wszystkie sporne sprawy związane z tym, kto jest ubezpieczony, a kto nie, załatwi udostępnienie lekarzom danych z Centralnego Wykazu Ubezpieczonych NFZ. Skoro jednak już teraz wiadomo, że brakuje w nim danych 1,3 mln dzieci (czyli kilku dobrych roczników), to skąd pewność, że za chwilę, nie okaże się, że są w nim również inne puste plamy. A co z 800 tys. osób, które fundusz umieszcza w wykazie w rubryce „nieubezpieczeni”?
Za projekt, który trafił do konsultacji, odpowiada minister Michał Boni. I jak można się spodziewać, wpłynie do niego wiele uwag. Zgłoszenie takich nie wyklucza np. generalny inspektor ochrony danych osobowych. Zegar natomiast tyka, bo nowa ustawa, jak zapowiedział rząd, ma zacząć obowiązywać już od września. Pytanie tylko, czy do tego czasu uda się wpisać do wykazu NFZ wszystkich tych, których tam brakuje. Trzymam kciuki i liczę na to, że po 9 latach od powstania funduszu dowiemy się w końcu, kto jest ubezpieczony i ma prawo do nieodpłatnego leczenia. Bez dodatkowej papirologii.