W przyszłym roku możemy dysponować skutecznym preparatem na koronawirusa.
W tej chwili na najbardziej zaawansowanym etapie badań klinicznych (czyli z udziałem tysięcy ochotników) znajduje się siedem szczepionek. To zwiększa szanse, że któraś z nich okaże się skuteczna i pozwoli położyć kres pandemii. W idealnym scenariuszu do użytku trafi jednak więcej preparatów. – Mamy nadzieję, że w efekcie będziemy dysponowali nie jedną, ale kilkoma skutecznymi szczepionkami, które pozwolą uchronić ludzi przed infekcją – mówił na początku sierpnia Tedros Adhanom, dyrektor generalny Światowej Organizacji Zdrowia (WHO).
Prawdopodobieństwo takiego scenariusza zwiększa fakt, że owa siódemka (tak naprawdę należałoby do niej doliczyć również szczepionkę z Rosji) nie wyczerpuje listy opracowywanych preparatów. W kolejce czekają bowiem następne, prace nad nimi również postępują w błyskawicznym tempie. One także cieszą się wsparciem rządów oraz inwestorów prywatnych, co zwiększa szanse ich wejścia na rynek, a krajom, z których pochodzą, przy okazji daje pewną dozę niezależności od zagranicznych szczepionek.
Przykładem takiego państwa są Indie. Tu prace trwają nie nad jednym, lecz nad dwoma preparatami. – Chcę zapewnić wszystkich: talent naszych naukowców nie ustępuje talentowi naszych „riszi” i „munich” [mędrców – przyp. red.] i wszyscy bardzo ciężko pracują w swoich laboratoriach – mówił w Dzień Niepodległości Indii, który przypada na 15 sierpnia premier Narendra Modi.
Szczepionki są dziełem prac badaczy z firm Zydus Cadila oraz Bharat Biotech; obydwa znajdują się w drugiej fazie testów klinicznych. Szef tej drugiej – Krishna Ella – zapewniał w niedawnym wywiadzie, że jeśli wszystko pójdzie dobrze, ich preparat będzie dostępny na początku przyszłego roku. – Zapotrzebowanie na szczepionkę przeciw COVID-19 jest ogromne i żadna firma nie będzie w stanie pokryć go samodzielnie. My jesteśmy w stanie produkować 300 mln sztuk rocznie – mówił prezes dziennikowi „The New Indian Express”.
Indie w ogóle są czarnym koniem szczepionkowego wyścigu. To kraj z największymi mocami produkcyjnymi jeśli idzie o szczepionki. Tylko jedna firma – Indyjski Instytut Serum (SII) – jest w stanie wytwarzać 1,5 mld sztuk rocznie preparatów praktycznie każdego typu, a do tego jest w trakcie rozbudowy swoich mocy wytwórczych o kolejne 0,5 mld. Wiadomo już, że przynajmniej część szczepionek, jaka trafi na globalny rynek, będzie pochodziła właśnie z SII, które będzie wytwarzać jeden z preparatów z pierwszego rzutu (szczepionkę Oksfordu i firmy AstraZeneca).
W poniedziałek rozpoczęła się także druga faza badań klinicznych szczepionki firmy Novavax, w której weźmie udział prawie 3 tys. ochotników z Republiki Południowej Afryki, w tym 240 osób z wirusem HIV. Także ten preparat cieszy się wsparciem rządowym – administracja Donalda Trumpa wysupłała 1,6 mld dol. na jego dalsze badania oraz rozbudowę mocy wytwórczych, które mają pozwolić na dostarczenie 100 mln sztuk dla Stanów Zjednoczonych. Oprócz tego w drugiej fazie znajduje się również inna szczepionka wspierana przez rząd USA produkcji firmy Johnson & Johnson. Koncern otrzymał na swoje prace 456 mln dol. i obietnicę kolejnego miliarda, jeśli dostarczy 100 mln sztuk szczepionki.
Z wyścigu nie chcą wypaść również Niemcy. To między innymi rząd federalny zdecydował się za 300 mln euro kupić 23 proc. udziałów w firmie CureVac – przedsiębiorstwu, któremu parę miesięcy temu przeniesienie do Stanów Zjednoczonych proponował Donald Trump. Szczepionka CureVacu znajduje się obecnie na pierwszym etapie badań klinicznych (z udziałem niecałych 200 osób), ale firma zarejestrowała już drugi etap. Rynkowe szanse specyfiku CureVacu zwiększa również to, że udziały w firmie objął koncern farmaceutyczny GSK, a nawet katarski fundusz inwestycyjny.
Oprócz Niemiec nad własną szczepionką pracują także Włosi. 24 sierpnia rozpocznie się pierwsza faza testów klinicznych preparatu opracowanego przez firmę ReiThera oraz Narodowy Instytut Chorób Zakaźnych im. Lazzaro Spallanzaniego w Rzymie. Szczepionkę otrzyma 90 ochotników, których wybrano spośród 3 tys. chętnych. – Jestem niezwykle szczęśliwy, że zgłosiło się aż tylu chętnych – cieszył się na Facebooku Nicola Zingaretti, prezydent regionu Lacjum, który wyłożył pieniądze na opracowanie preparatu. Jeśli jednak włoski rząd chce doprowadzić preparat do końca badań i wprowadzić go na rynek, to powyższe przykłady pokazują, że będzie musiał wysupłać znacznie więcej niż parę milionów euro, które zainwestował okalający stolicę kraju region.