Premier zlecił trzem spółkom zakupy środków ochrony i testów za ponad 800 mln zł. Firmy mogą nie dostać pełnego zwrotu pieniędzy.
Początek koronawirusa w Europie to wyścig w kupowaniu maseczek, testów czy kombinezonów ochronnych. Towar był deficytowy. Dlatego rząd realizował zakupy różnymi kanałami. Zlecenie dostały m.in. spółki Skarbu Państwa: KGHM, Lotos i Agencja Rozwoju Przemysłu (ARP). Z informacji DGP wynika, że Kancelaria Prezesa Rady Ministrów (KPRM) podpisała z nimi umowy, w których określono limit wydatków – w sumie na 825 mln zł. – Podstawą do działań spółek były najpierw polecenia premiera, potem decyzja administracyjna, a następnie podpisane umowy – mówi nam szef KPRM minister Michał Dworczyk.
Udało nam się ustalić, że limit, jaki przypadał na miedziowego giganta, to 369 mln zł, Lotos mógł dokonać zakupów za 56 mln zł, a ARP za 400 mln zł. – Dwie ostatnie spółki wykorzystały niemal całą sumę, a KGHM wydał ponad 200 mln zł – twierdzi nasz informator z kręgów rządowych. Nie znamy jednak szczegółowej struktury zakupów. Wiadomo już, że część sprzętu ochronnego – maseczek nie spełnia wymogów i jest niezgodna z wytycznymi premiera. Nieufnie do chińskiego sprzętu zaczęto podchodzić, gdy Ministerstwo Zdrowia otrzymało pierwsze badania towaru zakupionego m.in. przez KGHM.
– 29 kwietnia pobraliśmy z Agencji Rezerw Materiałowych (ARM) maseczki od KGHM. 30 kwietnia wieczorem dostaliśmy wyniki badań. Okazało się, że maseczki nie spełniają norm – mówił w wywiadzie dla DGP wiceminister zdrowia Janusz Cieszyński. Wstrzymano wydawanie towaru, który leży na razie w magazynach.
Badania przeprowadził Centralny Instytut Ochrony Pracy (CIOP). Ale kancelaria premiera zdecydowała też, że będą dodatkowe testy w zewnętrznym laboratorium. Na razie więc KPRM nie zwróciła spółkom ani złotówki. Jeśli towar nie spełni wymogów, to 100-proc. zwrotu kosztów nie będzie. – Jeżeli okaże się, że spełniają normy maseczek chirurgicznych, to zapłacimy za nie tyle, ile byśmy płacili za taki rodzaj maseczek. Na razie badamy jeszcze raz parametry środków ochrony. Bowiem czym innym jest niespełnienie certyfikatu UE, a czym innym to, czy maseczka może być bezpiecznie wykorzystana w czasie epidemii w inny sposób. Na przykład, jeśli spełnia mniej wyśrubowane normy medyczne, ale chroni przed wirusem, to i tak będzie można z nich korzystać – zapewnia Dworczyk. Urzędnicy KPRM sugerują, że spółki same powinny zwrócić się do kontrahentów, którzy sprzedali im niepełnowartościowy towar, o zwrot pieniędzy. W ostateczności może się okazać, że spółki zostaną z częścią sprzętu. – Może górnicy będą mieli najdroższe maseczki świata – ironizuje jeden z urzędników.
Z naszych informacji wynika, że do połowy maja przez spółki, resort zdrowia czy ARM zakupiono łącznie 147 mln maseczek medycznych i 35 mln FFP2, które można używać w kontakcie z zakażonymi. Do tego sprowadzono 8,5 mln środków ochrony oczu, 6,8 mln kombinezonów, 2,5 mln osłon na obuwie, 100 mln par rękawic oraz 1346 respiratorów. Realizacja dostaw trwa, część z nich trafi do kraju w lipcu.
„Gazeta Wyborcza” opisała, że norm – zgodnych z zamówieniem – nie spełnia część maseczek od KGHM. W DGP informowaliśmy, że potwierdziły to badania CIOP, podobnie jak to, że zakupy WOŚP, Komisji Europejskiej czy resortu zdrowia też okazały się nietrafione. Nie wiadomo, ile jest dokładnie towaru nietrzymającego norm i jakiej jest wartości. Miedziowa spółka nie odpowiedziała na nasze pytania o to, co kupiła, ile sprzętu jest obecnie badane i w ilu przypadkach potwierdzono, że nadaje się do użycia przez medyków stykających się z COVID-19.
Lotos w ogóle nie kupował maseczek. – W ramach czterech transportów środków ochrony indywidualnej na zlecenie KPRM łącznie zakupiliśmy pół miliona kombinezonów, 300 tys. przyłbic i 100 tys. par nakładek na buty. Ze względu na tajemnicę handlową nie możemy ujawnić szczegółów dotyczących zapisów w umowach – informuje DGP Adam Kasprzyk, rzecznik prasowy grupy Lotos.
ARP od połowy marca kupuje różne rodzaje środków ochrony osobistej na podstawie zamówień Ministerstwa Zdrowia. – Kupujemy maseczki ochronne, przyłbice, gogle, okulary, kombinezony, fartuchy, rękawiczki, osłony na obuwie – mówi DGP rzecznik spółki Miłosz Marczuk. Zapewnia, że sprowadzone środki ochrony osobistej są weryfikowane na podstawie dokumentacji przez CIOP czy Urząd Rejestracji Produktów Leczniczych, Wyrobów Medycznych i Produktów Biobójczych. Jak mówi, jedynie ok. 2 proc. z dotychczas sprowadzonych maseczek nie spełnia części parametrów. – Nie oznacza to braku możliwości ich wykorzystania w warunkach wymagających niższych parametrów np. poza personelem medycznym szpitali. ARP wyjaśni wszelkie wątpliwości dotyczące tej partii – tłumaczy Marczuk.
Wyniki badań zleconych przez kancelarię premiera będą znane w tym tygodniu. Dopiero wtedy zapadną decyzje, jak będą wyglądały rozliczenia ze spółkami.

Światowy chaos zakupowy

W weryfikacji kupowanego towaru nie pomagał chaos, jaki zapanował w marcu, gdy sprzęt ochronny był dobrem deficytowym na całym świecie. Kraje zaś podkupowały sobie dostawy. – Na przykład w Chinach zablokowano transport już kupionych respiratorów. Okazało się, że ktoś podbił cenę i trzeba było dopłacić, by przyleciały do Polski – mówi jeden z urzędników KPRM. Zdarzały się oszustwa, nabywano sprzęt z chińskimi certyfikatami, które nie odpowiadały ściśle europejskim normom. – Była świadomość, że z niektórymi zakupami mogą być problemy, ale jednocześnie była realna potrzeba zaopatrzenia służb medycznych oraz olbrzymia presja wynikająca z zażartej konkurencji między państwami i brakami na rynku. Podobne do polskich doświadczeń znajdujemy w całej Europie i to my jako jedni z pierwszych zaalarmowaliśmy o tych problemach KE. Potrzebowaliśmy 20 mln maseczek medycznych miesięcznie i w sytuacji, jaka była na międzynarodowym rynku środków ochrony w marcu czy kwietniu, transakcje obarczone były ryzykiem. Walczymy o zdrowie Polaków, dlatego decyzje trzeba było podejmować szybko – tłumaczy Michał Dworczyk.
Do tego doszły wewnętrzne tarcia w rządzie. Jak mówią nasi rozmówcy z kręgów władzy, na posiedzeniach rządowego zespołu zarządzania kryzysowego ciągle padało pytanie: „Kiedy będą maseczki? Dlaczego ich nie ma?”. – Ciśnienie było ogromne – mówi jedna z osób, która brała w nich udział.
Ostatecznie zapadła decyzja – niech kupują wszyscy. W normalnych czasach odpowiedzialna za to byłaby ARM. Ta działała dość skrupulatnie, zgodnie z zasadami, ale zdaniem urzędników zbyt wolno. W efekcie do zakupów zabrały się również MZ i spółki. Pojawił się pomysł, by stworzyć zespół ekspertów – doświadczonych kupców ze spółek, którzy przygotują zamówienia. Wszystko miało być pod ARP. Potem zaczęły się przepychanki, że agencja podlega premierowi, a resztę nadzoruje wicepremier i minister aktywów państwowych Jacek Sasin. W efekcie pojawiła się konkurencja zamiast współpracy. Przybywające dostawy stały się elementem promocji polityków i szefów spółek, czego najsłynniejszym przykładem był przylot An-225.
Zdaniem naszych rozmówców, którzy śledzą maseczkowe afery od strony biznesowej, problem polegał na tym, że do zakupów wzięły się osoby, które nie mają doświadczenia na rynku sprzętu medycznego ani w biznesie robionym w Chinach. Na tamtejszym rynku po wybuchu epidemii łatwo można było paść ofiarą oszustwa. – Doszło do tego, że firmy kupowały maseczki od producentów butów. Bo wiele zakładów chińskich przerzuciło się dopiero w tym roku na sprzęt medyczny – mówi nasz rozmówca, który rynek chiński zna dość dobrze. Jego zdaniem pośpiech okazał się złym doradcą.

Cena za jakość

Biznesmen, który od lat sprowadza z Chin maseczki czy kombinezony, uważa, że doświadczony kupiec powinien być nieufny wobec zapewnień chińskiego producenta. Pokazał nam, jak wygląda maseczka FFP2 zgodna z normami. Porównaliśmy ją z tymi, które sprowadził KGHM. – Maseczka powinna mieć certyfikat firmy, która bada normę i bierze za to odpowiedzialność. Taką firmę można zweryfikować. Dodatkowo na sprzęcie powinien być nadruk zawierający m.in. informację o tym, jaki ma filtr. To, co kupił KGHM, na pierwszy rzut oka wygląda identycznie, ale brakuje podstawowych informacji i lampka ostrzegawcza powinna się komuś zapalić – mówi nasz rozmówca.
Jeśli towar ma odpowiednie certyfikaty, a nie trzyma norm, pośrednik powinien zwrócić pieniądze i ruszyć po odszkodowanie do firmy, która wydała certyfikat. Prawnicy zwracają uwagę na potencjalne kłopoty z odzyskaniem pieniędzy od Chińczyków. Bo problem może leżeć po stronie kupującego, który nie sprawdził, co tak naprawdę wziął.
Ambasada chińska w Polsce śledzi doniesienia mediów na temat trefnych maseczek, ale przyznaje, że żadna nasza agenda rządowa nie skontaktowała się z nią w tej sprawie. – Jeśli takie problemy są, ambasada udzieli potrzebnej pomocy i udogodnień, aby we właściwy sposób rozwiązać te kwestie. Jednocześnie uważamy, że problemy te powinny zostać rozwiązane przez strony transakcji w sposób konstruktywny, zgodny z zawartą umową i odpowiadający przyjętym zasadom handlowym – czytamy w odpowiedzi na pytania DGP.
Na rynku chińskim po wybuchu epidemii łatwo było paść ofiarą oszustwa