Brakuje rąk do pracy, testy docierają dopiero teraz, a budżety DPS-ów i ZOL-i wciąż są tak małe, że wymuszają nierzadko naginanie przepisów. Jak opiekowano się najsłabszymi w czasie epidemi.
Zgony w domach opieki społecznej i innych całodobowych placówkach opieki długoterminowej stanowią od 10 do 20 proc. wszystkich śmierci z powodu koronawirusa w Polsce. Prokuratura sprawdza w kilku miejscach, czy nie doszło do narażenia życia i zdrowia. To postępowania wobec kierownictwa placówek albo personelu. Być może części tych śmierci można było uniknąć. System nie był jednak dobrze skalibrowany od lat.

Pensjonariusz z COVID

We Francji czy w Szwecji prasa pisze o „rzezi” dokonanej na osobach starszych. W pierwszym państwie nawet jedną trzecią ofiar stanowią osoby z placówek opiekuńczych. Choć w Polsce udało się uniknąć tej skali, wiele rozwiązań oraz ich czas wprowadzania budzą wątpliwości.
– Przyjęliśmy pacjenta, u którego po kilku dniach okazało się, że jest COVID-dodatni. Trafił do szpitala zakaźnego w Łańcucie, gdzie zmarł – mówi Łukasz Chrząstek, dyrektor DPS w Stalowej Woli. Teraz Prokuratura Rejonowa w Mielcu sprawdza, czy przyjęcie osoby zarażonej wirusem SARS-CoV-2 nie spowodowało niebezpieczeństwa dla życia lub zdrowia wielu osób (art. 165 k.k.). – Zawiadomienie złożyli pocztą mieszkańcy DPS – mówi rzecznik Prokuratury Okręgowej w Tarnobrzegu Andrzej Dubiel. Dyrektor placówki przekonuje, że nie mógł działać inaczej. – Mężczyzna nie był w stanie funkcjonować sam w domu. Umieściliśmy go na kwarantannie. Trzeciego dnia okazało się, że pielęgniarka ze szpitala, w którym był, jest zakażona. Przebadano kilkadziesiąt osób, które miały z nią kontakt, w tym naszego mieszkańca. Był dodatni. Zanim został przekierowany do szpitala zakaźnego w Łańcucie, zaraził jeszcze u nas pięć osób. Trzy, łącznie z nim, zmarły. Nie miałem jednak wcześniej możliwości sprawdzić, że nowy mieszkaniec jest chory – wyjaśnia szef placówki.
Prokuratura Krajowa informuje, że takich postępowań jest więcej. Poza Stalową Wolą z urzędu wszczęły je prokuratury rejonowe w Bochni i Kaliszu oraz Warszawie. Dotyczą DPS-ów. – W placówce doszło do zarażenia COVID-19 wielu pensjonariuszy i pracowników. Przedmiotem postępowania jest sprawdzenie, czy dyrekcja podjęła prawidłowe działania w celu zapobieżenia rozprzestrzeniania się wirusa – mówi Barbara Grądzka z Prokuratury Rejonowej w Bochni.
W Czernichowie, gdzie wątpliwości wzbudziła sprawa placówki zajmującej się opieką długoterminową i rehabilitacją, przeprowadzano już siedem sekcji zwłok. Przesłuchano kilkanaście osób, bo w ostatnim czasie zmarło tam ok. 30 osób. – Działamy w oparciu o zawiadomienia: starosty powiatowego w Żywcu i sanepidu – mówi nam Agnieszka Michulec z Prokuratury Okręgowej w Bielsku-Białej. – Pytań jest wiele: m.in. czy zakażenia można było uniknąć? Pojawiają się zarzuty braków w wyposażeniu placówki, lekceważenia symptomów choroby u pensjonariuszy i próby wyciszenia sprawy.
– Nie dawali nam fartuchów, rękawiczek, nie testowano osób z objawami, jedną z koleżanek, która była na kwarantannie, ściągnięto do pracy – opowiada jedna z opiekunek DPS w Kaliszu. Ona, gdy dostała wysokiej gorączki, też nie mogła się doprosić testu. W sumie zmarło tam 30 pensjonariuszy – nie ma dokładnych danych, ilu z powodu koronawiusa. Ewakuacja chorych do szpitali, zdaniem części pracowników, została podjęta za późno. Sprawą pod koniec kwietnia zajęła się prokuratura. Śledztwo wszczęto z doniesień „dotyczących ewentualnego sprowadzenia niebezpieczeństwa dla życia i zdrowia co najmniej 181 osób”.
Prokuratura ma więc długą listę zadań, a od dyrektorów placówek słyszymy, że najprościej jest zrzucić na nich odpowiedzialność.

Zgadnij, kto jest chory

Testy to jeden z kluczowych elementów, który w zamkniętych placówkach mógłby uchronić przed „rozlewem” choroby. Początkowo jednak nie było szans na przesiewowe badania. Mogły być robione, jak u wszystkich, po spełnieniu konkretnych przesłanek (m.in. przy objawach zakażenia). Testów komercyjnych – gdyby znalazł się sponsor – też nie można było zrobić. A kiedy nawet weszły takie finansowane przez NFZ na zlecenie lekarza – Ministerstwo Zdrowia przyznaje, że nie może ich zlecić np. lekarz pracujący w ZOL. Placówki opiekuńcze, mimo swojej specyfiki, znalazły się w dziurze systemowej.
Jak mówi nam jedno z laboratoriów, zwracali się do nich kierownicy DPS. – Chcieliśmy im pomóc, ale nie mogliśmy, bo nie pozwalały na to przepisy – mówi kierownik placówki.
W jednej z rekomendacji MRPiPS mówi się o podejmowaniu, w miarę możliwości, działań mających na celu poddawanie nowych mieszkańców domów pomocy społecznej testom laboratoryjnym w kierunku wykrycia obecności SARS-CoV-2. „Zaleca się”, „w miarę możliwości” zamiast jasnego powiedzenia, kto i kiedy zleca oraz kto finansuje. – Padliśmy ofiarą ujęcia na miękko problemu. Przyjęliśmy pacjenta bez testu – mówi dyrektor Chrząstek ze Stalowej Woli. Dziś, jak przekonuje, nie przyjmie już nikogo bez badania, ale nakazu w tej sprawie wciąż nie ma. – To powinna być odgórna decyzja wydana przez resort. Tylko który? My podlegamy pod Ministerstwo Rodziny, szpitale pod MZ. Ta sytuacja to efekt bałaganu w zarządzaniu opieką długoterminową.
Z sondy przeprowadzonej przez nas w urzędach wojewódzkich wynika, że obecnie trwa masowa akcja testowania... w związku z sytuacją epidemiologiczną. Problem w tym, że dopiero na przełomie kwietnia i maja pojawiła się rekomendacja głównego inspektora sanitarnego (27 kwietnia 2020 r.) o możliwości przeprowadzenia badań w kierunku wirusa SARS-CoV-2 wszystkim pracownikom zakładów opieki długoterminowej, takich jak: zakłady opiekuńczo-lecznicze i domy pomocy społecznej. – Testowano nas już dwa razy, a ostatnio znów chciano. Jednak wcześniej w marcu i kwietniu nie było szans – mówi jeden z dyrektorów DPS w Wielkopolsce. Grażyna Śmiarowska, dyrektor Zakładu Pielęgnacyjno-Opiekuńczego w Toruniu, podkreśla, że walka o to trwała długo. – Moi lekarze nie mają prawa skierować pacjenta na badanie pod kątem COVID-19 – mówi. Dopiero kilka dni temu dostała informację, że wojewoda przebada pracowników. Jest przekonana, że to efekt jej licznych telefonów.

Sprzęt ochronny i personel

Kolejnym słabym punktem był brak środków ochronnych, zresztą podobnie jak w placówkach medycznych. I choć zarówno MZ, Ministerstwo Rodziny, jak i wojewodowie wyliczają, ile dostarczyli sprzętu, po prostu go brakowało. Opiekunka medyczna z DPS pod Warszawą mówi nam, że na 50 pensjonariuszy dostaje 50 par rękawiczek na… miesiąc. – Tak było w styczniu, tak jest i teraz. Nic się nie zmieniło – podkreśla. Ma pod opieką osoby z ranami odleżynowymi do kości. Rękawiczki się drą, a pracownicy słyszą, że nowa, lepsza partia jest w drodze. I tak od tygodni.
Brak sprzętu jest jedną z przyczyn, dla których prokuratura analizuje sytuację w DPS w Kaliszu czy Czernichowie. Problemem jest także brak kadry. DPS-y są niedofinansowane, więc jest ogromna rotacja – opiekunowie pracują w kilku placówkach naraz. Kiedy wszedł zakaz (słuszny z punktu widzenia epidemiologicznego) pracy w kilku miejscach, był problem z zapewnieniem opieki. To jednak efekt całych lat źle działającego systemu. Kłopotem jest też to, że trudno było zapewnić opiekę w systemie zmianowym (czyli część zespołu pracuje tydzień, potem wchodzi drugi zespół) czy wprowadzić obowiązek pracy tylko w jednym miejscu. – Wysokość kontraktów z NFZ nie daje szans ZOL-om na zapewnienie tych warunków, o których mówią umowy. Z kolei od DPS-ów wymaga się zapewnienia opieki medycznej, a te placówki w ogóle kontraktu z Funduszem nie mają – mówi dr Elżbieta Szwałkiewicz, prezes Koalicji na rzecz Pomocy Niesamodzielnym.
– Jesteśmy spychani na margines, bo cała uwaga skupia się na medycynie naprawczej. Od lat prosimy m.in. o ujednolicenie opieki długoterminowej bez rozbijania jej na resorty, bo to rozmywa odpowiedzialność – mówi Ewa Bombała z Ogólnopolskiego Stowarzyszenia Organizatorów, Menadżerów Pomocy Społecznej i Ochrony Zdrowia i jednocześnie dyrektor DPS w Żyrardowie. Problemem jest też kompletny bałagan – kto odpowiada za jaką placówkę: resorty zdrowia, rodziny czy może samorząd.

Jeden więcej czy mniej

To także jeden z powód, dla których dokładna liczba chorych i zmarłych w placówkach opiekuńczych jest właściwie nieznana. Teoretycznie dane z DPS ma Ministerstwo Rodziny. Te liczby jednak różnią się od zebranych z poszczególnych placówek. Informacje o ZOL powinno mieć MZ. Ale nie ma.
Z powodu zakażenia koronawirusem zmarło 64 mieszkańców DPS – przekazał nam 7 maja rzecznik resortu rodziny. Jednak zdaniem organizacji pozarządowych ta liczba jest wyższa. 21 kwietnia resort mówił o 16 zgonach. Z wyliczeń Stowarzyszenia Instytut Niezależnego Życia, które wpisywało wszystkie odnotowane lokalnie przypadki, było ich w DPS 41 – czyli ponad dwa razy więcej. Razem ze śmiercią w innych placówkach opiekuńczych, głównie w ZOL-ach – było ich wówczas 64. Z sondy przeprowadzonej przez DGP we wszystkich wojewódzkich stacjach epidemiologicznych wynika, że tego nie monitorują. Wojewodowie też nie mają precyzyjnych danych. Jednak jakieś statystyki muszą istnieć – bo resort zdrowia, odpowiadając na pytanie o liczbę osób z koronawirusem z placówek opiekuńczych, mówi, że 2,3 proc. stanowią przypadki chorych z kontaktu w DPS-ach, a 7,8 proc. w ZOL-ach.