Samozatrudnienie – na takiej formie współpracy działa duża część pracowników pogotowia. W czasie epidemii dotkliwiej odczuwają jej słabe strony – choćby groszowe zasiłki w okresie kwarantanny.
– Gdy zespół ratowników medycznych miał kontakt z osobą podejrzaną o zakażenie koronawirusem, na czas wyjaśnienia sytuacji jest wyłączany. Przepisy zabezpieczają ratowników na umowach o pracę. Jednak ci, którzy są na samozatrudnieniu, a tych jest ok. 40 proc., gdy nie pracują, nie zarabiają – mówi Piotr Dymon, przewodniczący Ogólnopolskiego Związku Ratowników Medycznych. I przekonuje, że ta sytuacja wymaga natychmiastowej zmiany.
Skalę problemu ujawniają doniesienia mediów, które co kilka dni informują, że gdzieś karetki stoją, bo zespoły utknęły na kwarantannie. W ostatni weekend zwracano uwagę na dramatyczną sytuację w warszawskim pogotowiu, gdzie wyłączonych z pracy zostało kilka załóg. Jeszcze wczoraj, jak się nieoficjalnie dowiedzieliśmy, nie jeździły stacja Bemowo i Marywilska, wcześniej „uziemione” były również m.in. zespoły Mokotowa i Ursynowa. Sytuacja się powoli normuje, ale pracownicy pogotowia podkreślają, że wszystko uzależnione jest od decyzji sanepidu – inspektorzy blokują ludzi na wszelki wypadek, jednak po zebraniu wywiadu część od razu dopuszczają do dalszej pracy, część jest izolowana. Dzięki temu grafiki jakoś się jeszcze spinają.
– W Polsce jest ok. 25 tys. ratowników, a w systemie Państwowego Ratownictwa Medycznego czynnie uczestniczy ok. 14 tys. osób – wskazuje Piotr Dymon. Dziś, jak szacuje, do pełnego zabezpieczenia zespołów wyjazdowych brakuje ok. 5 tys. ludzi. Do tego przynajmniej 400 dyspozytorów. – Gdyby każdy pracował tylko na jednym etacie i nie było osób wyrabiających setki godzin na samozatrudnieniu, system by padł z powodu braków kadrowych – dodaje Marcin Borowski, pracownik ratownictwa medycznego ze Szczecina.
Tym bardziej więc zespół jadący do pacjenta powinien zawsze być maksymalnie zabezpieczony. A z tym wciąż bywa różnie. – Jedni są w pełnych kombinezonach, czasem jednak zdarzają się wyjazdy w przyłbicach i płaszczach przeciwdeszczowych czy maskach do nurkowania – słyszymy.
Nigdy nie ma pewności, czy wyjazd nie skończy się przymusowym postojowym. A przestoje w pracy to często efekt, delikatnie mówiąc, niefrasobliwości pacjentów. – Dziś karane są pielęgniarki za niestawienie się na wezwanie do pracy. Karani są obywatele, jeśli złamią zasadę kwarantanny. A co z pacjentami, którzy okłamują dyspozytorów? – zastanawia się Borowski. I przypomina, że mamy art. 66 Kodeksu wykroczeń, który mówi, że kto wprowadza w błąd m.in. organ ochrony zdrowia, podlega karze aresztu, ograniczenia wolności albo grzywny do 1,5 tys. zł. – Jeśli to wprowadzenie w błąd wiązałoby się z odsunięciem od pracy, to może przydałoby się proste rozwiązanie: pacjent pokrywa straty ratownika w trybie kary administracyjnej z rygorem natychmiastowej wykonalności – proponuje.

Trwa ładowanie wpisu

Póki co przedstawiciele środowiska wysłali do Ministerstwa Zdrowia pismo, w którym domagają się ubezpieczenia na życie i zdrowie wszystkich ratowników medycznych narażonych na kontakt z koronawirusem, bez względu na miejsce zatrudnienia i rodzaj umowy (choćby na wzór ubezpieczenia, jakim resort objął pracowników medycznych w szpitalach jednoimiennych). A także zabezpieczenia finansowego dla nich w przypadku odosobnienia, izolacji lub kwarantanny. Ratownicy chcą również ujednolicenia zasad zatrudniania i wynagradzania w całym kraju.
Resort nie odniósł się jeszcze do tych postulatów. Przypomniał natomiast, że na mocy specustawy pracownikom ochrony zdrowia, którzy w związku z wykonywaną pracą muszą poddać się kwarantannie albo iść na zwolnienie, przysługuje zasiłek w wysokości 100 proc. wynagrodzenia – a nie 80 proc. Kończą się też prace nad rozporządzeniem, które zobowiąże osoby leczące pacjentów z koronawirusem do pracy w jednym miejscu, jednocześnie wprowadzając dla nich finansowe rekompensaty (więcej piszemy o nim na str. B11). To wszystko jednak nie rozwiązuje problemów ratowników zatrudnionych na kontraktach w pogotowiu.
– Zostali oni pozostawieni samym sobie, pomimo tego, że pracują na równi z lekarzami czy pozostałym personelem medycznym na pierwszej linii frontu w walce z COVID-19. Nie zostały przewidziane dla nich żadne zmiany w przepisach prawnych – przyznaje Karolina Podsiadły-Gęsikowska, adwokat z kancelarii adwokacko-radcowskiej Podsiadły-Gęsikowska, Powierża Sp.p.
Wskazuje, że ratownik na kontrakcie, który został skierowany na kwarantannę, otrzymuje groszowy zasiłek chorobowy uzależniony od wysokości opłaconej składki. – Nie sądzę, aby zapisy umów przewidywały jakiekolwiek wynagrodzenie w sytuacji przebywania na kwarantannie. Nie ma takiej praktyki – dodaje prawniczka. Choć jej zdaniem powinny się w nich znaleźć – jest przecież duże ryzyko, że ratownik wielokrotnie będzie przebywał na kwarantannie.
– Od lat alarmowaliśmy władze, że zezwalanie na samozatrudnienie w ratownictwie to krótkowzroczność. Idą na to głównie młodzi ludzie, bo to oznacza dla nich więcej pieniędzy na rękę, ale nie daje żadnego zabezpieczenia w sytuacjach nagłych. Takich, z którymi mamy dziś do czynienia – mówi Ireneusz Szafraniec z Polskiego Towarzystwa Ratowników Medycznych.
Ratownicy przekonują, że zaproponowane przez nich rozwiązania mają szanse uzdrowić sytuację.
– Objęcie ich polisą ubezpieczeniową na wzór medyków ze szpitali jednoimiennych jest zasadne – ocenia dr Arleta Nerka z Katedry Prawa Cywilnego i Prawa Pracy Akademii Leona Koźmińskiego. W ofercie ubezpieczycieli są dziś polisy odnoszące się do sytuacji, gdy ratownik jest źródłem zakażenia. Tu jednak chodzi o taki produkt ubezpieczeniowy, który mówiłby o zakażeniu w warunkach wykonywania pracy. – Co do zabezpieczenia finansowego, w samozatrudnieniu strony umawiają się w umowie co do zasad współpracy. Wiele zależy więc od tego, co uda się wynegocjować. Dziś nie ma co liczyć na renegocjacje umów. Stąd zabezpieczenie mogłoby znaleźć swoje źródło jedynie w przepisie interwencyjnym, którego koszty spoczęłyby na państwie. Na przykład w formie świadczenia postojowego na wzór tego odnoszącego się do przedsiębiorców. Lub w ustawie o zwalczaniu zakażeń i chorób zakaźnych w formie ochrony socjalnej, gdy pracownik medyczny pada ofiarą sytuacji epidemiologicznej. To byłby zapis obowiązujący czasowo, z uwzględnieniem okoliczności nadzwyczajnych.
Również Karolina Podsiadły-Gęsikowska powątpiewa, że bez odgórnych regulacji uda się coś wynegocjować z pracodawcą. – Już teraz spotykamy się z przypadkami, że dotychczas ustalane wynagrodzenia są obniżane przez pracodawców – dodaje. Jej zdaniem dobrym rozwiązaniem mógłby być obowiązek ubezpieczenia przez zleceniodawców ratowników na kontrakcie od zdarzeń związanych z COVID-19.
Dopóki jednak wszystko zależy od dobrej woli pracodawcy, ratownicy wolą nie kusić losu. – Na wszelki wypadek nie robimy testów. Jeśli samopoczucie jest dobre i dwa razy dziennie kontrolowana jest temperatura, nie ma sensu się stresować – mówią.
Środowisko chce, by objąć je polisą ubezpieczeniową, tak jak medyków