Szczepionka na SARS-2-CoV, jeśli w ogóle powstanie, to nieprędko. A niewykluczone, że będzie gotowa dopiero, gdy epidemia już wygaśnie
Magazyn DGP 28 lutego 2020 / Dziennik Gazeta Prawna
Środa była pierwszym dniem, kiedy liczba potwierdzonych przypadków poza Chinami była większa niż w Państwie Środka. Nie wiadomo, czy z powodu epidemii nie zostanie przesunięty termin igrzysk olimpijskich, zaplanowanych na przełom lipca i sierpnia. SARS-2-CoV nagle stał się problemem w krajach takich jak Korea Południowa, Iran czy – bliżej Europy – Włochy. I chociaż w państwach UE już wcześniej notowano pojedyncze ogniska wirusa (fabryka części motoryzacyjnych w Bawarii czy ośrodek wypoczynkowy w Alpach Francuskich), to wraz z pojawieniem się go w Lombardii nastąpiła pełna mobilizacja służb na Starym Kontynencie.
Władze prześcigają się w zapewnieniach, ile łóżek w specjalnych izolatkach z własnymi toaletami mają do dyspozycji szpitale, a ile jest na oddziałach zakaźnych; ile jest odpowiednio przygotowanych karetek; czy poczyniono zapasy sprzętu ochronnego, w tym maseczek i kombinezonów, a także środków higienicznych. W globalnej wojnie ludowej maruderem nie chce zostać nauka, więc co chwila pojawiają się doniesienia o przełomach w pracach nad szczepionką na SARS-2-CoV. Media przekazują je dalej, bo wszyscy czekają na dobre informacje dotyczące skutecznych form leczenia i zapobiegania infekcji.
Niestety, problem polega na tym, że kawaleria pod postacią szczepionki nie nadjedzie szybko. Nawet jeśli naukowcom już się udało opracować obiecujące metody chroniące przez zakażeniem SARS-2-CoV, to do szczepionki – rozumianej jako wyrób medyczny, który jest dostępny na rynku, bo przeszedł krzyżową drogę badań potwierdzających jego skuteczność oraz bezpieczeństwo dla ludzi – jeszcze daleka droga. Szczepionki powstają bowiem latami; prace nad preparatem zapewniającym odporność na wirusa Eboli, dopuszczonym pod koniec ub. r. w Unii Europejskiej, trwały od połowy lat 90. Ta dziedzina nauki jest też usłana niepowodzeniami. Szczepionek przeciw wielu zarazkom (HIV, pierwotniakom powodującym malarię czy bakteriom odpowiedzialnym za boreliozę) nie udało się opracować pomimo dekad starań i zainwestowanych miliardów.
– Bzdury – podsumowuje krótko doniesienia o możliwości błyskawicznego opracowania szczepionki dr hab. n. med. Ernest Kuchar, kierownik Kliniki Pediatrii z Oddziałem Obserwacyjnym Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego i prezes Polskiego Towarzystwa Wakcynologii. – Zrobienie szczepionki to nie jest gotowanie zupy; szybkie opracowanie takich preparatów jest po prostu nierealne – mówi lekarz. Innymi słowy: płonne nadzieje.

Przełom, kurs akcji w górę

Nie przeszkadza to jednak firmom biotechnologicznym owe płonne nadzieje podsycać. Jedną z nich jest Moderna Therapeutics zlokalizowana w miasteczku Cambridge w amerykańskim stanie Massachusetts. Przedstawiciele firmy chwalą się, że „udało im się już dostarczyć pierwszą partię” szczepionki na SARS-2-CoV, którą opracowali w zaledwie 42 dni od uzyskania sekwencji kodu genetycznego wirusa przez chińskich naukowców w połowie stycznia. Nie chodzi oczywiście o to, by umniejszać umiejętności ekspertów zatrudnionych przez firmę czy wagę osiągnięcia – tym bardziej że Moderna dokonała tego we współpracy z jedną z agencji badawczych w ramach Departamentu Zdrowia USA, a konkretnie Narodowym Instytutem Badań nad Alergią i Chorobami Zakaźnymi (NIAID – National Institute of Allergy and Infectious Diseases). Trudno jednak nie dopatrywać się w całej sytuacji pewnego zbiegu okoliczności: komunikat o sukcesie spółki wydano dwa dni przed publikacją jej wyników finansowych za 2019 r. Moderna zakończyła go stratą 514 mln dol.
– Szczepionki to ryzykowny biznes, dlatego firmy farmaceutyczne wcale się do niego nie palą – mówi dr hab. Kuchar, wskazując także na ryzyko związane z wypłatą odszkodowań. W połowie lat 80. wzrosło ono na tyle, że kilka koncernów porzuciło tę działalność
Nie jest to zresztą jedyna firmą, która w tym tygodniu ogłosiła przełom w pracach nad szczepionką. Inną jest Novavax z miasteczka Gaithersburg w stanie Maryland, której przedstawiciele także pochwalili się sukcesem na drodze do wynalezienia preparatu chroniącego przed koronawirusem. Palma pierwszeństwa w dobrych nowinach należy jednak do Inovio Pharmaceuticals z Plymouth Meeting w stanie Pensylwania. O potencjalnej szczepionce firma ta mówiła już w połowie lutego. Dokonaniami chwalili się także naukowcy akademiccy, w tym Robin Shattock z Imperial College London, który na początku tego miesiąca również donosił o przełomie w pracach nad preparatem zapewniającym odporność na koronawirusa. Własne działania prowadzi też wspomniany już NIAID, którego szef – Anthony Fauci – cieszył się niedawno, że w przypadku SARS-2-CoV prace idą szybciej niż kiedykolwiek wcześniej.
Tempo to jest możliwe, bo zarówno spece z NIAID, jak i naukowcy z akademii lub eksperci pracujący dla firm biotechnologicznych zastosowali nowe, obiecujące podejście. Kiedy mówimy o szczepionce, mamy na myśli osłabioną wersję wirusa. Chodzi o to, żeby naszemu organizmowi „dać fory” i w ten sposób przygotować go na spotkanie z naturalnym, nieosłabionym kuzynem. Nikt jednak nie powiedział, że do budowy odporności trzeba wstrzyknąć komuś wirusa. Wystarczy, jeśli wystawimy układ odpornościowy na jeden z elementów zarazka, który ten wykorzysta do identyfikacji intruza. W tym sensie do wzbudzenia reakcji immunologicznej nie potrzebujemy zobaczyć wroga w pełnej krasie, tak samo jak do odpalenia rakiet obrony przeciwlotniczej nie jest potrzebne wizualne potwierdzenie, a jedynie plamka na radarze.
W ten sposób działa szczepionka przeciw Eboli, gdzie fragment tego strasznego wirusa przeszczepiono na powierzchnię innego, nieszkodliwego. To podejście także wymaga dłubania przy jednym zarazku, aby dodać mu cechy innego. W przypadku koronawirusa naukowcy chcą jeszcze bardziej skrócić sobie drogę, podając naszemu organizmowi wzór do produkcji wirusowego białka (pod postacią RNA – kuzyna lepiej znanego DNA). Produkcja odbędzie się w naszych komórkach, co natychmiast wywoła reakcję odpornościową.
Wspomniany już szef NIAID Anthony Fauci mówił w połowie miesiąca na antenie programu „60 Minutes”, że to nowatorskie podejście pozwoli skrócić czas opracowywania szczepionki do mniej więcej roku, półtora. – To byłby rekord. Szybciej po prostu się nie da. Jeśli mimo to ktoś by chciał, będzie szedł na skróty – przestrzegał dyrektor.

Pośpiech wykluczony

Skróty, o których mówił Fauci, są oczywiście związane z bezpieczeństwem szczepionki jako wyrobu medycznego. O ile naukowcy cieszą się, że udało się przyspieszyć etap opracowywania preparatu (trzeba jednak wziąć pod uwagę, że zarówno NIAID, jak i chociażby Moderna miały już wcześniej doświadczenie w badaniach nad koronawirusami wywołującymi SARS i MERS), o tyle nie ma sposobu na to, żeby skrócić fazę badań nad jego skutecznością i bezpieczeństwem dla ludzi (czyli badań klinicznych).
– Przecież podając szczepionkę zdrowym ludziom – a na tym polegają powszechne szczepienia – nie chcemy im zaszkodzić. W związku z czym wymogi dotyczące bezpieczeństwa są tu dużo bardziej wygórowane niż w przypadku zwykłych leków – tłumaczy dr hab. Kuchar. Jak podkreśla, najważniejsze na tym etapie jest wykrycie i dokładne opisanie towarzyszących szczepionce działań niepożądanych. – Im są one rzadsze, tym większej grupy ochotników w badaniach klinicznych potrzebujemy, aby je wykryć. A jeśli niechciany efekt występuje dopiero po jakimś czasie? Obserwacje muszą trwać przynajmniej kilka miesięcy – zaznacza lekarz.
W tym sensie droga od laboratorium do gabinetu zabiegowego szczepionki jest wieloetapowa, a po drodze nie ma skrótów. Pierwszym krokiem po opracowaniu preparatu jest przetestowanie go na zwierzętach, co też nie zawsze jest możliwe – nie każdy zarazek działa w podobny sposób u każdego gatunku. To był na przykład jeden z problemów podczas prac nad szczepionką przeciw wirusowi RSV. Z kolei właśnie etap badań na zwierzętach utwierdził badaczy w skuteczność szczepionki na wirusa Ebola.
Następne w kolejności są badania kliniczne na ludziach podzielone na cztery etapy: pierwszy – na bardzo małej grupie; drugi – także na małej, który ma na celu dopracowanie sposobu dawkowania; trzeci - na dużej grupie ludzi. Ten trzeci pełni funkcję ostatecznego sprawdzianu. W tej fazie odpadły np. szczepionki na RSV i HIV. Czwarty etap to monitoring celem wychwycenia pojawiających się później kłopotów, jeśli miałyby wystąpić.
Wirus SARS nigdy już nie powrócił. A wraz z tym wygasło zainteresowanie komercjalizacją szczepionki na ten zarazek. Nie wiadomo też, czy SARS-2-CoV jest tylko jednorazowym, choć dokuczliwym gościem, czy raczej zostanie z nami na dłużej – jak grypa
To wszystko sprawia, że prace nad szczepionkami są bardzo drogie, a biznes farmaceutyczny wcale się nie pali, żeby się tym zajmować. Sytuacja jest podobna do tzw. chorób sierocych, czyli schorzeń, które występują niezwykle rzadko (np. cierpi na nie jedna osoba na milion urodzeń, co oznacza, że na całym świecie jest 7 tys. pacjentów). Firmy po prostu nie widzą sposobu na odzyskanie zainwestowanych w badania nad szczepionkami pieniędzy (sytuacja ostatnio zmieniła się nieco w przypadku terapii na rzadkie schorzenia, ale tylko dlatego, że dopuszczane do użytku leki są bardzo drogie). Dlatego tak długo zajęło m.in. wprowadzenie do obrotu szczepionki na Ebolę: chociaż zakażenie wirusem może mieć straszliwy przebieg, to rocznie zapadało na niego kilkadziesiąt osób, co czyniło inwestycję absolutnie nieopłacalną.
Kalkulacja zmieniła się dopiero po wybuchu epidemii wirusa w Afryce Zachodniej w 2014 r. I chociaż liczba przypadków także miała się wówczas nijak choćby do sezonowej grypy, to obawiano się, że tym razem zarazek wymknie się spod kontroli. Ostatecznie produkcji podjęła się firma Merck, która musiała odkupić patent na szczepionkę od innego podmiotu (na drodze do wypuszczenia preparatu mogą też stanąć kwestie związane z prawami własności intelektualnej). Koncern jednak nie zadecydował jednak o dokończeniu prac nad uruchomieniem produkcji szczepionki całkowicie z własnych środków - od kilku lat otrzymuje na to granty od Urzędu ds. Zaawansowanych Badań Biomedycznych i Rozwoju (BARDA – Biomedical Advanced Research and Development Authority – inna agencja badawcza podległa pod Departament Zdrowia USA). Do końca przyszłego roku kwota ta wyniesie 175 mln dol.

Wakcynobiznes nie kusi

Nawet Fauci przyznał, że następnym krokiem po opracowaniu szczepionki będzie znalezienie spółki, która zechce wdrożyć ją do produkcji: „Kiedy ma się już w rękach preparat, który działa, trzeba przekonać firmy, żeby zaryzykowały setki milionów dolarów na jej produkcję”. – Nikt przecież w biznesie nie trzyma wolnych mocy przerobowych, a fabryka szczepionek nie powstanie w ciągu tygodnia – wtóruje koledze z USA dr hab. Kuchar. Lekarz wskazuje również, że problemy z mocami produkcyjnymi nie są wydumaną kwestią, bo obecnie występują problemy z dostępnością preparatów produkowanych od lat. – Brakuje szczepionki przeciwko krztuścowi. Brakuje szczepionek na wirusowe zapalenie wątroby typu A. Merck nie nadąża z produkcją preparatu przeciw HPV – mówi wakcynolog.
Ekspert dodaje również, że nawet jeśli szczepionka na koronawirusa zostałaby opracowana, wdrożona do produkcji, a potem okazałaby bezpieczna, to nie ma pewności, że natychmiast dotarłaby do Polski. Czego przykładem była choćby epidemia świńskiej grypy z końca 2009 r., kiedy polski rząd (a konkretnie minister zdrowia Ewa Kopacz) stanął przed dylematem, czy przeznaczyć pieniądze na zakup szczepionek – a tak naprawdę na miejsce w kolejce produkcyjnej, bo branża była gotowa wytworzyć wystarczającą liczbę szczepionek, ale tylko mając gwarancję zbytu (ostatecznie Polska nie zdecydowała się wyłożyć pieniędzy).
Fauci przyznaje, że szczepionka prawdopodobnie nie pomoże nikomu podczas tej epidemii. Otwarte pozostaje jednak pytanie, czy będzie potrzebna później. Wirus SARS nigdy już nie powrócił (co więcej, nawet nie udało się go znaleźć u zwierząt dokładnie w tej formie, w której występował u ludzi). A wraz z tym wygasło zainteresowanie komercjalizacją szczepionki na ten zarazek. Nie wiadomo też, czy SARS-2-CoV jest tylko jednorazowym, choć dokuczliwym gościem, czy raczej zostanie z nami na dłużej – jak grypa. Co więcej, nawet wtedy tęgie głowy będą musiały sobie zadać pytanie, czy szczepić będzie trzeba wszystkich (jeśli preparat będzie wywoływał jeden zgon na milion, to w samych Chinach szczepionka zabije porównywalną liczbę ludzi, co wirus – przynajmniej według obecnej wiedzy dotyczącej śmiertelności zarazka).
Firma Inovo, która jako pierwsza pochwaliła się sukcesem w opracowywaniu szczepionki, prowadziła badania za grant w wysokości kilku milionów dolarów, przyznany przez Koalicję na rzecz Innowacji w Przygotowaniu się do Epidemii (CEPI - Coalition for Epidemic Preparedness Innovations) – ponadrządową organizację z kwaterą główna w Norwegii. Inna organizacja z siedzibą w Szwajcarii po prostu zamawia u firm produkujących szczepionki duże partie, aby w ten sposób zabezpieczyć się na wypadek epidemii oraz podtrzymać ciągłość produkcji.
- Szczepionki to ryzykowny biznes, dlatego firmy farmaceutyczne wcale się do niego nie palą – mówi dr hab. Kuchar, wskazując także na ryzyko związane z wypłatą odszkodowań. W połowie lat 80. wzrosło one na tyle, że kilka koncernów w ogóle zdecydowało się porzucić tę działalność. Aby zatrzymać odpływ firm, Kongres Stanów Zjednoczonych postanowił jako zachętę do kontynuowania produkcji preparatów zdjąć z nich ciężar odszkodowań za efekty uboczne. W ten sposób powstał Program Odszkodowań za Szkody Wywołane przez Szczepienia (VICP - Vaccine Injury Compensation Program). Do tej pory w ramach programu wypłacono prawie 4 mld dol. rekompensat
w 7 tys. sprawach (dla porównania miedzy 2006 a 2018 r. w USA podano 3,4 mld szczepionek, a problem wystąpił w 4,5 tys. przypadków; to oznacza mniej więcej jeden przypadek na milion wszystkich typów szczepionek razem).
Mimo to podstawowym ryzykiem związanym ze szczepionkami na koronawirusa jest fakt, że mogą się okazać nieskuteczne. Ta dziedzina nauki, w przeciwieństwie do lotów kosmicznych nie poddaje się politycznym deklaracjom. Bill Clinton w 1997 r. obiecał, że rząd amerykański dołoży wszelkich starań, aby w ciągu 10 lat opracować skuteczny preparat przeciwko wirusowi HIV. Tak się jednak nie stało. Co gorsza, nawet dziś, kiedy znacznie lepiej rozumiemy samego wirusa, nie jesteśmy znacząco bliżej opracowania szczepionki. HIV, przez wzgląd na miejsce, jakie zajął w zbiorowej wyobraźni, stał się wyjątkowo surowym nauczycielem pokory. Ostatnia lekcja została nam udzielona na początku lutego tego roku, już podczas epidemii SARS-2-CoV.
Naukowcy przerwali wówczas trzeci etap badań klinicznych nad najbardziej obiecującą szczepionką, jaką dysponowali. Odbywały się one w Republice Południowej Afryki – jednym z krajów wyjątkowo dotkniętych przez HIV i AIDS. W testach wzięło udział 5,4 tys. osób niezakażonych wirusem w wieku od 18 do 35 lat. Standardowo część badanych otrzymała eksperymentalną szczepionkę w sześciu dawkach rozłożonych na 18 miesięcy, podczas gdy reszta otrzymała placebo. Jak się okazało, przez ten czas u 129 zaszczepionych osób stwierdzono infekcję wirusem HIV. W grupie kontrolnej ten wskaźnik wynosił 123. Ponieważ podanie szczepionki dawało ten sam efekt co jej nie podanie, badania przerwano.
Doskonale rozumie to wspomniana już firma Novamax, którą praktycznie do upadku doprowadziło fiasko szczepionki na wirusa RSV (którego fachowa nazwa brzmi: „syncytialny wirus oddechowy”; syncytialny, bo kiedy namnaża się w sąsiednich komórkach to zmusza jego do tego, żeby się ze sobą zlały – takie twory nazywamy właśnie „syncytiami”, a bardziej po polsku „zespólniami”). Preparat oblał egzamin podczas dwóch badań fazy trzeciej, czyli na dużych, różnorodnych grupach ludzi.
W walce z SARS-2-CoV nie pozostaje nam więc nic innego, jak w razie zagrożenia po prostu zostać w domu. A władzom liczyć, że uda im się ograniczyć transmisję zarazka. Ponieważ nie mamy skutecznych leków na wirusy, to na razie te są górą (koroną).