Toczące się od niemal dwóch lat śledztwo potrwa jeszcze długo. I to mimo tego, że o priorytetowe zajęcie się sprawą wnioskował Zbigniew Ziobro.
Od 6 października 2017 r. do 19 grudnia 2017 r. na terenie województwa lubuskiego kilkuset osobom, w tym głównie dzieciom, podano szczepionki, które zgodnie z prawem trzeba było zutylizować. Chodziło o preparaty m.in. przeciwko wirusowemu zapaleniu wątroby typu B, meningokokom, pneumokokom, tężcowi, gruźlicy, wściekliźnie, ospie wietrznej. Wskutek przerw w dostawie prądu spowodowanych orkanem medykamenty nie były odpowiednio schłodzone. Mimo że państwowi urzędnicy nakazali zniszczenie produktów, w kilku szpitalach i przychodniach wstrzykiwano je nadal. Uznano, że szkoda, aby tak drogocenne leki się zmarnowały.
Sprawę w lutym 2018 r. ujawnił DGP („Setki pacjentów dostały wadliwą szczepionkę”, DGP z 5 lutego 2019 r.).
– Jestem w szoku. Okrutny brak wyobraźni tych, którzy tak robili – przyznawał ówczesny rzecznik głównego inspektora farmaceutycznego Paweł Trzciński.
Minister sprawiedliwości – prokurator generalny Zbigniew Ziobro wskazał zaś w rozmowie z DGP, że nie można lekceważyć żadnego sygnału o zagrożeniu dla ludzkiego zdrowia czy życia.
– Tym bardziej że na niebezpieczeństwo mogły być narażone noworodki. Dlatego tę sprawę musi drobiazgowo wyjaśnić prokuratura – zapewniał 22 miesiące temu Ziobro. Zlecił wszczęcie śledztwa w sprawie podawania dzieciom szczepionek przeznaczonych do utylizacji. Sprawą zająć się miała specjalna grupa śledczych z Prokuratury Regionalnej w Szczecinie. Możliwy zarzut: narażenie ludzi na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia albo ciężki uszczerbek na zdrowiu.
Jak udało nam się ustalić, prace toczą się niespiesznie. Kilka dni temu Komenda Wojewódzka Policji w Gorzowie Wielkopolskim, działająca na zlecenie prokuratury, wydała postanowienie o zasięgnięciu opinii biegłych lekarzy z Uniwersytetu Medycznego w Poznaniu. Mają oni stwierdzić, czy podanie produktów z decyzją o utylizacji mogło narazić pacjentów na niebezpieczeństwo utraty zdrowia lub życia.
Oznacza to, że sprawa potrwa jeszcze co najmniej kilka miesięcy, nim śledczy zdecydują, czy umorzyć postępowanie, czy kogokolwiek oskarżyć.
Marcin Lorenc, rzecznik prasowy w Prokuraturze Regionalnej w Szczecinie, zapewnia nas, że nie można mówić o zwłoce.
– W toku śledztwa przesłuchano dotychczas 788 pacjentów, którym podano szczepionki, lub ich przedstawicieli ustawowych – informuje. I dodaje, że na razie nie sposób wskazać planowanej daty zakończenia postępowania. Trzeba zaczekać na opinie biegłych.
– To źle, że ta sprawa trwa tak długo. Gdy nie ma ostatecznej decyzji, pojawia się wśród ludzi wiele niedomówień. Tym bardziej że sprawa szczepień jest tematem zapalnym i drażliwym – uważa Marek Tomków, wiceprezes Naczelnej Rady Aptekarskiej. Jego zdaniem to, że prokuratura tak długo prowadzi postępowanie, nie sprzyja wyszczepialności, która w Polsce jest bardzo niska. Ruchy antyszczepionkowe bowiem do dziś używają przykładu sprzed niemal dwóch lat i wspominają, że organy państwa zamiotły sprawę pod dywan. O czym ma świadczyć właśnie to, że ani nikt nie został oskarżony, ani prokuratura nie powiedziała z otwartą przyłbicą, że podanie szczepionek nikomu nie zagrażało.
Po publikacji DGP z 2017 r. Ministerstwo Zdrowia, główny inspektor sanitarny oraz główny inspektor farmaceutyczny zapowiedzieli wprowadzenie zmian do systemu, aby podobne sytuacje już się nie wydarzyły. Zlecono analizę, w ilu punktach szczepień są elektroniczne rejestratory temperatury, które zwiększają bezpieczeństwo przechowywania medykamentów. Okazało się, że w prawie 5 tys. punktów (44 proc. wszystkich) ich nie było. A w ponad jednej czwartej placówek odczyty z tradycyjnego termometru są przeprowadzane jedynie w godzinach pracy personelu. Jeśli więc punkt szczepień nie działa w weekendy, przez dwa i pół dnia nikt nie kontroluje tego, czy chłodziarka ze szczepionkami działa.
Trwa właśnie wymiana termometrów i lodówek. O zmianach systemowych jednak już nikt nie mówi.
– Doświadczenie z podobnych spraw uczy, że jak działania nie zostaną podjęte natychmiast, to nie zostaną podjęte w ogóle. A szkoda, bo większa kontrola nad szczepieniami dokonywanymi w placówkach podstawowej opieki zdrowotnej mogłaby przynieść korzyści – mówi Marek Tomków.