Zdrowie Polaków zajmuje w kampanii wyborczej jedno z najważniejszych miejsc. Nie powinno to dziwić – w większości sondaży Polacy deklarują, że zdrowie jest najważniejsze i niczego by nie chcieli tak bardzo, jak sprawnie działającego systemu. Dlatego wszystkie partie prześcigają się w propozycjach jego naprawy.
Postulaty są albo populistyczne (leki na receptę za 5 zł), albo niepotrzebne (zmiana lokalizacji nocnej i świątecznej pomocy lekarskiej ze szpitali na podstawową opiekę zdrowotną), albo wręcz niemożliwe do spełnienia przy obecnej koniunkturze (czas oczekiwania do lekarza specjalisty 21 lub 30 dni czy zaopatrzenie w ciągu 60 min w szpitalnym oddziale ratunkowym). Jedynym plusem tego wyścigu jest pomysł zwiększenia finansowania systemu opieki zdrowotnej.
Partie (poza obecnie rządzącą, która uparła się, że epokową zmianą będzie udział 6 proc. PKB w 2024 r., i Lewicą, która idzie nawet dalej i proponuje 7,2 proc. PKB w 2024 r.) wskazują na konieczność dobicia do poziomu 6,8 proc. PKB, uznanego przez WHO za bezpieczny dla mieszkańców. Niepokoi jednak brak realnych źródeł tak znacznego podniesienia nakładów, a przede wszystkim brak wizji kompleksowego, długoletniego planu naprawczego, który mógłby w końcu doprowadzić do wymiernych zmian w systemie opieki zdrowotnej.
A to nasz największy problem – system od lat jest zaniedbywany i nikt nie chce podjąć się głębszej reformy, bo może to spowodować same problemy. Ale wydawanie kolejnych pieniędzy – nieważne, czy będzie to 6,8 proc., czy 9 proc. PKB – sprawi, że przelecą jak przez dziurawe sito.
Nie pomogą żadne fundusze, dopóki nie pójdzie za tym kompleksowa zmiana. System jest jak stara, zabałaganiona szafa. Trzeba wyrzucić z niej wszystko i ułożyć od początku. Teraz jest w niej wiele wyjątkowych ubrań, ale często poupychanych gdzieś, gdzie ich nie widać, i sporo niepotrzebnych już rzeczy. Jeśli długo się nie robi gruntownych porządków, to w końcu, mimo najlepszych chęci, będzie pobojowisko. W naszym przypadku trzeba także kupić zupełnie nową szafę, z innymi przegródkami, szufladami i wieszakami.
Problem polega na tym, że na gruntowne porządki potrzeba lat.
Nie jest to niemożliwe, ale jest bardzo trudne. Nie podołał temu jeszcze żaden minister. Po pierwsze – przez kadencyjność. Trwa ona cztery lata, a głęboka reforma to proces wieloletni. Każdy boi się, że na czas kolejnej kampanii przypadnie akurat środek trudnych zmian, który może wysadzić w kosmos wynik wyborczy reformatorskiej ekipy. Druga sprawa to tzw. układ istniejący. Kiedy coś się zmienia, ktoś musi zyskać (w tym przypadku powinien to być i pacjent, i medyk), a ktoś stracić. Zatem ci, którzy mają za dużo do stracenia, będą utrudniać.
Trzeba mieć odwagę, by jasno powiedzieć, że potrzebujemy rewolucji i mieć sprawczość, by się jej podjąć. Potrzeba siły, aby przetrwać ataki oburzonych i tracących wpływy, zyskać przychylność środowiska i zrozumienie społeczne, aby udało się to wszystko przeprowadzić. To niełatwe, ale na pewno bardzo wszystkim potrzebne.
Szeroka reforma powinna brać pod uwagę trzy główne i koherentne obszary, pod którymi kryje się wiele punktów do poukładania od nowa. Dzięki holistycznemu podejściu możliwe będzie wprowadzenie zdrowia na wyższy, bezpieczniejszy poziom. Należą do nich:
1) wyższe nakłady na publiczną ochronę zdrowia;
2) poprawa warunków pracy i płacy pracowników ochrony zdrowia;
3) uproszczenie systemu, czyli przejrzystość struktur i zmniejszenie biurokracji.
Nawet w nieodległej perspektywie pozwoliłoby to między innymi na „odblokowanie” lecznictwa ambulatoryjnego (podstawowa opieka zdrowotna i ambulatoryjna opieka specjalistyczna), urealnienie wycen procedur czy nawet zlikwidowanie limitów. Zmniejszyłoby braki kadrowe i pozwoliło zajmować się pracownikom ochrony zdrowia, których brakuje, procesem diagnostyczno-terapeutycznym, a nie czynnościami administracyjnymi.
Tymczasem ostatni rok dobitnie pokazuje, że zapewnienia polityków nie przystają do rzeczywistości: dantejskie sceny w szpitalnych oddziałach ratunkowych, niektóre – głównie z powodu braków kadrowych – zakończyły się dla pacjentów tragicznie. Tonąca psychiatria dziecięca – w następstwie niedoborów personelu zamykane są kolejne oddziały, ponad 500 pacjentów czeka na hospitalizację. Onkologia – jedni z najlepszych specjalistów na świecie, którymi dysponuje Polska, nie są w stanie leczyć pacjentów na europejskim poziomie z powodu niewystarczającego finansowania procedur oraz niezarejestrowania blisko połowy leków przeciwnowotworowych. Wskaźnik 5-letniego przeżycia z rakiem piersi, szyjki macicy czy jelita grubego znajduje się znacznie poniżej poziomu średniej europejskiej. Polki i Polacy żyją krócej niż Europejczycy, rzadziej cieszą się dobrym zdrowiem, mają więcej niezaspokojonych potrzeb zdrowotnych, więcej do leczenia dokładają z własnej kieszeni. Parametr zgonów możliwych do uniknięcia dzięki skutecznemu i terminowemu dostępowi do ochrony zdrowia pozwala wyciągnąć wniosek, że w Polsce rocznie umiera ok. 38 tys. osób, które mogłyby żyć (porównując do Szwajcarii). To wszystko sprawia, że zmiany w systemie opieki zdrowotnej są konieczne i powinny zostać wprowadzone niezwłocznie.