Dyrektorzy placówek ramię w ramię z pracownikami protestowali wczoraj przed siedzibą resortu.
To sytuacja nietypowa, by w tym samym proteście uczestniczyli szefowie i podwładni. W tym jednak przypadku, jak przekonują, mają zbieżny interes: więcej pieniędzy od Narodowego Funduszu Zdrowia. W tym samym czasie na komisji sejmowej odbyła się awantura o nakłady na zdrowie.
Sytuacja pacjentów, niedofinansowanie szpitali, wysokość wynagrodzenia kadry medycznej – to główne powody rozgoryczenia pracowników ochrony zdrowia. Szpitale powiatowe, które zainicjowały protesty przed resortem zdrowia, od dłuższego czasu sygnalizują problemy finansowe. Ministerstwo zaoferowało ok. 650 mln zł dodatkowych pieniędzy. Dyrektorzy mówią, że potrzebują co najmniej 2 mld zł. Inaczej nie przetrwają.
– Myśleliśmy, że będzie więcej pieniędzy i coś się zmieni. Tymczasem u mnie w powiatowym szpitalu, kiedy pielęgniarka chce założyć lepszy bandaż, musi prosić o zgodę – mówił podczas obrad komisji sejmowej jeden z młodych lekarzy, którzy walczyli o wyższe nakłady na zdrowie w 2017 r. (po ich proteście przyjęto ustawę, która zakłada przeznaczenie na zdrowie 6 proc. PKB).
Tego rodzaju placówki najbardziej odczuły wprowadzenie sieci szpitali i ryczałtowego finansowania. W 2017 r. 90 szpitali miało łączny dług w wysokości 43 mln zł, rok później już ok. 190 mln zł. Według ministerstwa na koniec zeszłego roku łączna wartość zobowiązań wszystkich szpitali powiatowych należących do sieci wyniosła 5,3 mld zł, w ciągu roku zwiększając się o ponad 600 mln zł.
– Nie jest to wina zarządzających, ale rozwiązań systemowych – przekonywał podczas wtorkowej manifestacji Waldemar Malinowski, prezes Ogólnopolskiego Związku Pracodawców Szpitali Powiatowych. Jak mówił, dyrektorzy i pracownicy przyszli przed Ministerstwo Zdrowia, bo ich placówki nie dysponują innymi pieniędzmi niż te, które dostają od NFZ. Dlatego gdy minister odsyła pracowników upominających się o podwyżki do ich szefów, ci mogą jedynie pukać do drzwi resortu.
Niektóre placówki wyliczają, że płace zjadają ok. 80–90 proc. środków z funduszu. Do tego dochodzi znaczne rozwarstwienie płacowe: w zeszłym roku podwyżki dostali lekarze, pielęgniarki i ratownicy. Część związanych z tym kosztów sfinansował NFZ, ale już za dyżury i pochodne musi płacić szpital.
Podwyżek wciąż nie udało się ich wynegocjować m.in. fizjoterapeutom czy diagnostom. Dochodzi zatem do sytuacji, że lekarz zarabia ok. 20 tys. zł na rękę, a fizjoterapeuta w tym samym szpitalu niespełna 2 tys. zł.
W styczniu br. grupy zawodowe, które nie zostały objęte odrębnymi porozumieniami, uzyskały obietnice podwyżki od 1 marca. Miała być sfinansowana ze zwiększonych wycen, a środki wygospodarować mieli dyrektorzy. Ci zaś od początku twierdzili, że będzie to niewykonalne, bo nie starcza im już na aktualne zobowiązania. Kiedy w marcu resort ogłosił długo oczekiwane zwiększenie wycen i dodatkowe 650 mln zł dla szpitali (z czego 350 mln zł dla powiatowych), zarządzający placówkami szybko wyliczyli, że dostaną ok. 2–3 proc. więcej. Tymczasem od początku negocjacji z resortem przekonywali, że konieczne jest co najmniej 15 proc.
Również inne szpitale mówią, że pieniądze są niewystarczające. Jeden z dyrektorów wylicza, że przy budżecie 200 mln zł dodatkowa wycena na internie i chirurgii jest symboliczna. – Na chirurgii możemy otrzymać 7 tys. zł więcej. A już przyszli do nas pracownicy, którzy żądają podwyżek, bo NFZ będzie więcej płacił za procedury w tym obszarze – mówi rozmówca DGP.
Część związkowców zapowiada kolejne protesty. Maj ogłoszony został „miesiącem bez fizjoterapeuty”, a podczas wczorajszej manifestacji Tomasz Dybek z OPZZ zachęcał, by wszystkie zawody medyczne ustanowiły maj miesiącem jednego etatu (zwykle pracują w kilku miejscach). – Wtedy wszyscy zauważą, jaki system jest dziurawy, a ministerstwo może dostrzeże, że w ochronie zdrowia pracują nie tylko lekarze i pielęgniarki – mówił.
Do protestujących wyszli wiceministrowie Sławomir Gadomski i Maciej Miłkowski. Zapewnili, że są otwarci na dialog i zapowiedzieli analizę postulatów. – Musimy spotkać się na poziomie faktów, bo już to krótkie spotkanie pokazało, że warto pokazać pewne wnioski na dużych liczbach. Rozmowy będą kontynuowane – zadeklarował Gadomski.