Przybywa miast i powiatów, które chcą mieć koronera. Ale chętnych na to stanowisko brak. Lekarzy nie przekonuje nawet 700 zł za wyjazd.
Projekt, który miał wprowadzić instytucję koronera, od roku leży w szufladzie resortu zdrowia. I jak wynika z informacji DGP, w tej kadencji już nikt się nim nie zajmie. Dzisiejsze regulacje pochodzą z lat 60. i są przestarzałe.
Od stycznia Warszawa chce płacić za specjalistę, który zajmie się wystawieniem karty zgonu. Zgodnie z przepisami śmierć stwierdza szpital albo lekarz rodzinny, który opiekował się zmarłym. Problem zaczyna się, gdy nie wiadomo, kto sprawował opiekę medyczną. W Warszawie jest takich przypadków około 110 miesięcznie. – W tylu sytuacjach funkcjonariusze policji nie mogli ustalić lekarza zobowiązanego do stwierdzenia zgonu oraz wystawienia karty – tłumaczy Magdalena Łań z wydziału prasowego miasta Warszawy.
Na razie trwa dyskusja dotycząca finansowania. Kiedy Okręgowa Izba Lekarska zrobiła mały sondaż, jakie byłyby oczekiwania, lekarze mówili o kilkuset złotych za wyjazd. – Są samorządy, w których ta suma sięga 700 zł – mówi Łukasz Jankowski, szef warszawskiego samorządu lekarskiego.
Poznań wylicza, że w latach 2017–2018 na realizację zadania zaplanowano w budżecie po 70 tys. zł rocznie. W 2018 r. kwotę musiano zwiększyć do 100 tys. zł, ponieważ okazało się, że zarezerwowane środki są niewystarczające z uwagi na znacznie większą liczbę przypadków. Częstochowa w 2018 r. wydała 22,4 tys. zł na realizację tej umowy. Pomimo to nie ma chętnych.
Nic dziwnego, bo to trudna praca, często w niebezpiecznych rejonach. Często chodzi też o osoby, które zmarły jakiś czas temu. Nie wszyscy są w stanie temu podołać.
Samorządy przyznają, że problemy istnieją. – Kilka miesięcy trwało poszukiwanie osoby, która zgodziłaby się świadczyć w naszym starostwie taką usługę. Ostatecznie się udało, jednak niebawem musimy rozpisać przetarg na 2019 r. – mówi Jarosław Pawlik, naczelnik w gliwickim Starostwie Powiatowym.
– Nie mamy koronera, ale mamy umowę, że od końca lutego tego roku, od poniedziałku do piątku w godzinach od 8 do 18, do stwierdzania zgonów osób nieubezpieczonych czy niezadeklarowanych będą na wezwanie policji przyjeżdżali lekarze ze szpitala miejskiego – opowiada Krystyna Rumieniuch, naczelnik wydziału spraw społecznych i zdrowia z urzędu miasta w Tychach. I dodaje, że umowa jest ważna do końca roku.
Urzędnicy przyznają, że sytuacja się skomplikowała, gdy zmieniły się przepisy o świadczeniu usług medycznych w porze nocnej i świątecznej. – Mieliśmy problem z orzekaniem zgonu po godzinie 18. Do tego czasu zaświadczenie wystawia lekarz, który leczył zmarłego. Potem zajmuje się tym koroner, który wzywany jest przez komendę policji, Straż Miejską lub Centrum Zarządzania Kryzysowego – dodaje Violetta Karwalska, dyrektor wydziału zdrowia i spraw społecznych w UM Słupsk.
Problem wyznaczenia osoby upoważnionej do stwierdzenia zgonu jest powszechny w wielu gminach. Wiele miast jednak nic z tym nie robi. Przykładem jest Gdynia, gdzie jak dotąd nie została wszczęta procedura mająca na celu wyłonienie osoby wyznaczonej do stwierdzania zgonu i jego przyczyny. – Rozważamy za to możliwość wprowadzenia rozwiązań tymczasowych. Na razie jednak przyjmujemy, że zgodnie z dotychczasową praktyką obowiązek stwierdzania zgonów należy do lekarza podstawowej opieki zdrowotnej, w tym do lekarza nocnej i świątecznej opieki zdrowotnej – uważa Agata Grzegorczyk, rzecznik urzędu miasta w Gdyni.
Eksperci podkreślają jednak, że rozwiązania tego rodzaju nie wszędzie są możliwe, a współpraca z POZ czy szpitalami nie zawsze się sprawdza. – Gdy nie było koronera, policjanci, którzy przyjechali do zwłok, musieli czekać nawet kilka godzin na lekarza, który stwierdzi zgon. Teraz dzieje się to niezwłocznie po zawiadomieniu – tłumaczy Jarosław Pawlik.
Lekarze, którzy są kierowani do tego rodzaju zadań z POZ, jadą do pacjenta dopiero, gdy skończą swoją pracę w placówce. – Sąsiad popełnił samobójstwo. Ciało znaleziono po kilku dniach. Policja od razu poradziła nam, żebyśmy wezwali karetkę, bo zanim znajdą, kto był lekarzem rodzinnym, minie kilkanaście godzin – opowiada mieszkanka Warszawy. Zamówili karetkę, mówiąc, że mężczyzna się… przewrócił.