NFZ przypomni esemesem lub e-mailem o wizycie, w ten sam sposób chory będzie mógł ją odwołać. Wtedy placówka sama zdecyduje, kogo zaprosi na jego miejsce.
Takie rozwiązania wprowadza przyjęty wczoraj przez rząd projekt ustawy o e-skierowaniach i listach oczekujących. Ułatwi on stosowanie elektronicznych skierowań i przewiduje zmiany związane z prowadzeniem haromonogramów przyjęć pacjentów. Nakłada na placówki medyczne nowe obowiązki związane z przekazywaniem danych na ten temat do NFZ. Dlatego właśnie pomysły resortu wywołały zgodny sprzeciw – lekarzy, szefów szpitali i przychodni, samorządów, a nawet pacjentów.
Kolejki - opinie pacjentów / Dziennik Gazeta Prawna

Monitorowanie zamiast skracania

Niezadowolenie tych ostatnich może dziwić. Chorym powinno przecież zależeć na tym, by wiedzieć, gdzie czas oczekiwania na wizytę jest najkrótszy. A żeby NFZ mógł takie informacje udostępniać, musi mieć aktualne dane z placówek. Jednak tym, na czym pacjentom zależy najbardziej, jest likwidacja kolejek.
– Wciąż za bardzo skupiamy się na tym, by coraz lepiej ewidencjonować i zarządzać kolejkami, a porzucamy zupełnie zainteresowanie tematem ich skracania. Potrzebne są działania systemowe, które poprawią dostęp do lekarzy i badań – przekonuje Ewa Borek, prezeska Fundacji My Pacjenci.
Na potrzebę systemowych zmian wskazują także szefowie placówek. – Kwestia kolejek jest rozwiązywana w zły sposób. Kładzie się np. nacisk na przesuwanie określonych świadczeń z opieki szpitalnej do ambulatoryjnej. Ale nie bierze się pod uwagę, że trzeba w związku z tym zapewnić w poradniach więcej personelu. A z tym jest kłopot nawet na oddziałach szpitalnych. Potrzebne jest inne, systemowe podejście – ocenia Mariusz Wójtowicz, prezes zarządu Szpitala Miejskiego w Zabrzu, członek zarządu Polskiej Federacji Szpitali (PFSz).

Niechciany obowiązek

Najwięcej krytyki spadło jednak na resort zdrowia za pomysł wprowadzenia nowych obowiązków sprawozdawczych. Chciał on, by dane o wolnych miejscach były pełniejsze i przesyłane do NFZ znacznie częściej niż obecnie. Na przykład, dążąc do zwiększenia aktualności informacji o pierwszym wolnym terminie, nałożono na świadczeniodawców obowiązek przekazywania danych na koniec każdego dnia roboczego. Dodatkowo będą musieli przekazywać Funduszowi harmonogram udzielania świadczeń, który zawiera informacje nie tylko dotyczące pacjentów pierwszorazowych, ale także tych, którzy realizują wizyty w ramach planu leczenia.
– Żeby to było możliwe, potrzebne są pieniądze na zatrudnienie osób, które miałyby się tym zajmować. To są dodatkowe etaty, na które musimy wyłożyć środki. A nie jest łatwo znaleźć fachowych pracowników do takich zadań – mówi Mariusz Wójtowicz.
Na ten problem lekarze zwracali uwagę już na etapie konsultacji. Porozumienie Pracodawców Ochrony Zdrowia przekonywało, że przy takim rozszerzeniu obowiązków przychodnia będzie musiała zatrudnić dodatkową osobę do prowadzenia harmonogramów i sprawozdań, jednak w projekcie nie przewidziano na to pieniędzy. Lekarze z Porozumienia Zielonogórskiego podkreślali z kolei, że dostosowanie się do nowych rozwiązań będzie wiązało się z zakupem lub modernizacją posiadanych systemów komputerowych i oprogramowania, a wbrew zapisom projektu nie można tego zrealizować bez kosztów.
To właśnie brak środków na realizację nowych obowiązków najbardziej wzburzył przedstawicieli placówek medycznych. Wskazywano jednak także, że rozszerzenie obowiązków jest nieracjonalne, a ich liczba wykluczy jednoczesne udzielanie świadczeń. Zwracano uwagę, że dane przekazywane na koniec dnia roboczego po ich opublikowaniu w informatorze o wolnych terminach będą już nieaktualne. I przypominano, że środowisko od dawna apeluje o uproszczenie zasad prowadzenia list oczekujących. Nie zgadza się także na przerzucanie na barki świadczeniodawców odpowiedzialności za to, czy pacjent stawi się na wizytę (projekt przewiduje, że świadczeniodawca ma obowiązek przekazania pacjentowi „w każdy dostępny sposób” informacji przypominającej o zbliżającym się terminie). Zdaniem lekarzy chory sam powinien tego pilnować, a w razie nieodwołania wizyty ponosić pewne konsekwencje.
Z części krytykowanych zapisów resort się wycofał (patrz: ramka). Zapowiada jednak, że nie zrezygnuje z dążenia, by dane o czasie oczekiwania na wizytę były jak najbardziej aktualne. A do tego współpraca ze strony placówek jest niezbędna.

trzy pytania

Szpitale dostaną większą elastyczność

Janusz Cieszyński, wiceminister zdrowia / Dziennik Gazeta Prawna
W ustawie o e-skierowaniach resort zaproponował zmiany dotyczące list oczekujących. Wywołały one wiele obiekcji lekarzy i dyrektorów szpitali. Jak resort się do tego odnosi?
Od pewnych wymogów odstąpiliśmy, np. od konieczności cotygodniowego sprawozdawania danych o liczbie pacjentów. Zostawiliśmy tylko codzienne przekazywanie informacji o najbliższym wolnym terminie. To funkcjonalność, której pacjenci oczekują. Kiedy NFZ uruchomił nową odsłonę portalu www.terminyleczenia.nfz.gov.pl, wskazywano, że były tam dane nie do końca aktualne. Trzeba też pamiętać, że gdy ze względów technicznych byłoby to dla podmiotu nadmierne obciążenie, dajemy możliwość wyłączenia się z realizacji tego obowiązku za zgodą dyrektora oddziału NFZ.
Dyrektorzy mówią wprost, że nie chcą zajmować się kolejkami. Twierdzą, że to NFZ za nie odpowiada, więc sam powinien je monitorować.
Ale to jeden z najistotniejszych parametrów zarządzania placówką. Każdy szef musi to monitorować i ma narzędzia, które go w tym wspomagają. Warto powiedzieć tu o ciekawym rozwiązaniu, które wprowadzamy, a które pomoże placówkom w organizowaniu pracy i da im większą elastyczność. Odchodzimy od wymogu informowania o zmianie terminu świadczenia na piśmie. Teraz dajemy możliwość korzystania ze wszystkich dostępnych form komunikacji – telefonu, SMS-a, e-maila. Ale najważniejsza zmiana dotyczy czegoś innego. Dziś, gdy pacjent informuje, że nie pojawi się na wizycie, powinniśmy na tę godzinę zaprosić kolejną osobę. To nieżyciowa regulacja i ją usuwamy. Gdyby zapraszać osobę z dnia następnego, mogłoby to wywołać więcej szkód niż korzyści, bo przecież na dzień następny mamy już jakieś plany. Dlatego wprowadzamy możliwość elastycznego wciągania na to miejsce osób z listy w przedziale od 7 do 30 dni od tej wizyty, która została odwołana. 7 dni – bo to już jest realna korzyść być przyjętym o tydzień wcześniej, a ograniczenie do 30 dni służy temu, by ta zmiana nie generowała nieprawidłowości.
Podczas konsultacji pojawiały się głosy, że to nie placówki powinny dbać o to, by pacjenci stawiali się na wizyty, ale oni sami powinni o tym pamiętać. A nawet mieliby być karani za to, że nie odwołują wizyt. Co myślicie o takim rozwiązaniu?
Postanowiliśmy, że w ramach list, które są prowadzone za pomocą aplikacji udostępnianej przez NFZ i do których my mamy dostęp w czasie rzeczywistym, będą wysyłane przez Fundusz powiadomienia SMS przypominające pacjentom o zbliżającej się wizycie. Takie powiadomienia ograniczają o 50 proc. liczbę wizyt, na których pacjent się nie pojawia. Będzie można odesłać sms, że się nie przyjdzie, a NFZ powiadomi placówkę, która będzie mogła zaprosić innego pacjenta, zgodnie z zasadami, o których wcześniej mówiłem. Taki obowiązek NFZ będzie miał już w przyszłym roku, ale warto wskazać, że niektóre oddziały wojewódzkie robią to już teraz.