Jak połączyć interesy branży farmaceutycznej i potrzeby pacjentów przy ograniczonych środkach w budżecie - to jeden z problemów, który próbuje rozwiązać rząd.
Niedawno rząd przyjął dokument dotyczący polityki lekowej. Co budziło największe kontrowersje i co na ostatniej prostej zostało zmienione?
Marcin Czech:
Wielomiesięczne prace od powstania pierwszej wersji Polityki Lekowej do jej przyjęcia to była długa i pasjonująca droga. Właściwie powinienem zacząć od: „Mamy to!”. Ścierały się różne, często sprzeczne, postulaty i chęci. To 92. wersja dokumentu. Na ostatnim etapie zmieniały się głównie szczegóły. Priorytety i kierunek zmian od początku spotkały się z aprobatą.
Marcin Czech, wiceminister zdrowia / Dziennik Gazeta Prawna
Została dodana część dotycząca finansowania. Prace toczyły się do ostatniego momentu. Ministerstwo Finansów jest zawsze trudnym partnerem, co nie jest dziwne, bo ministrowie zdrowia i finansów niemal zawsze mają pewien naturalny konflikt interesów – jeden przychodzi po pieniądze, a drugi musi ich pilnować. Ponadto dodaliśmy harmonogram prac, do kiedy, jakie zmiany powinny być wprowadzone.
Co było krytykowane?
Marcin Czech:
WHO uważało, że nie trzeba wpisywać do dokumentu Polityka Lekowa takich kwestii, jak kwestie gospodarcze oraz zachęty do inwestowania. Zostawiliśmy to, uważamy, że to specyfika polskiego systemu.
Dokument dotyczy różnych uczestników rynku; pacjentów, biznesu, resortu zdrowia. Jakie ma plusy, jakie minusy?
Marcin Pieklak:
Jako prawnik oceniałbym go jako literę „i”, nad którą trzeba jeszcze postawić kropkę. I taką kropką będą akty prawne wydawane w ramach harmonogramu. To nie jest dokument o stricte legislacyjnym charakterze, lecz zaproszenie do dyskusji nad zmianami. Choć oczywiście cieszymy się, że wreszcie po latach udało się skonstruować strategię zaakceptowaną przez rząd. Dobrze, że ten dokument szczegółowo odnosi się do tego, jak poprawić przepisy. Warto pamiętać, że w zasadzie od 2012 r. nie zmieniono obecnego stanu prawnego. Skutkiem tego jest wiele problemów, które wymagają zaadresowania.
Marcin Pieklak adwokat, Domański Zakrzewski Palinka / Dziennik Gazeta Prawna
Stefan Bogusławski:
Ten dokument w wielu miejscach nie ma charakteru strategicznego, wypełnia jednak ogromną lukę w dialogu społecznym dotyczącym polityki lekowej, a nawet zdrowotnej. W Polsce nie było dotąd formalnej podstawy, aby systematycznie rozmawiać o różnych aspektach działania rynku farmaceutycznego. Teraz jest i jest to właśnie Polityka Lekowa. Dokument na pewno nie uniknie krytyki, ale pozwala nam wszystkim na racjonalną dyskusję. Zgadzam się, że w wielu obszarach jest on zbyt taktyczny i szczegółowy. Te elementy nie powinny znajdować się w polityce lekowej, lecz zostać ujęte w codziennych planach działania ministerstwa. Szczegóły o kształcie paybacku, Agencji Badań Medycznych czy pracach nad przejrzystością procesów refundacyjnych powinny być omawiane gdzie indziej. Takiego miejsca, innej platformy rozmowy jednak nie ma. Bardzo dobrze zatem, że wreszcie te ważne ustalenia gdzieś się znalazły, jest to świetna podstawa do dyskusji rozwiązań legislacyjnych. Nie pamiętam dokumentu ministerialnego, który wzbudziłby tak duży oddźwięk. Wszystkie dokumenty strategiczne lądowały dotąd na półkach i biurkach bez materialnego efektu.
Stefan Bogusławski, partner zarządzający PEX PharmaSequence / Dziennik Gazeta Prawna
Nie wiadomo, czy w tym przypadku też tak nie będzie...
Stefan Bogusławski:
Ten dokument już spełnia swoją funkcję. To nie tylko strategia i taktyka, lecz pewna diagnoza rynku leków. Pozwala na rozpoczęcie rozmowy o konkretach. Otwiera dyskusję na temat poziomu finansowania farmakoterapii w Polsce. Do tej pory dość przypadkowo określono go na maksimum 17 proc. Do dziś nie bardzo wiadomo, dlaczego akurat tyle, nie miało to wielkiego odniesienia do realnych potrzeb zdrowotnych czy aspiracji terapeutycznych lekarzy. Chciałbym podkreślić, że 16,5 proc. zapisane w dokumencie jako docelowa suma finansowania oznacza, że będzie znacznie więcej pieniędzy na leki. I to jest element strategiczny. Jeśli skutecznie nie odłożymy odpowiednio dużo pieniędzy na leki, to istnieje ryzyko, że pójdą na zasypywanie braków w finansowaniu świadczeń czy wynagrodzeń. Finansowanie świadczeń zbyt często ma charakter bieżący i polityczny, a farmakoterapia ma charakter zdecydowanie długofalowy.
Brakuje mi prognozy zapotrzebowania na leki na najbliższe 5–10 lat. Ministerstwo mówi o zjawiskach, które będą zwiększały to zapotrzebowanie, jednak nie szacuje, ile to oznacza, np. w wolumenie. Brak mi odniesienia do polityki zdrowotnej. Wiemy, że główną przyczyną zgonów w Polsce są choroby sercowo-naczyniowe, a drugą są nowotwory, ale nie mówimy, w jaki sposób polityka lekowa będzie odpowiadała na te wyzwania. Kolejna sprawa to dość zdawkowe potraktowanie dystrybucji leków. Ten krwiobieg rynku farmaceutycznego jest pod ogromnym naciskiem ekonomicznym. Dotyczy głównie rodzimych przedsiębiorstw, więc należy na nie chuchać i dmuchać. Zwracam także uwagę na timbre tego dokumentu – ciągle pojawiają się sformułowania: „rząd wprowadzi”, „rząd planuje”, jest tam zbyt mało propozycji zaangażowania innych środowisk.
Czyli jest obawa, że jednak może to być lista życzeń. Ale idąca w dobrym kierunku?
Robert Mołdach:
Dobrze, że dokument powstał, ale też nie jestem przekonany, czy aby na pewno jest strategiczny. Takie akty powinny bowiem ukazywać sytuację docelową, a tego w nim nie ma. Posługuje się terminami takimi jak „poprawa”, „ulepszenie”, „ograniczenie”. To terminy, które dotyczą taktyki i sposobu działań. Dokument nie opisuje docelowego – nawet za 5–10 lat – systemu ochrony zdrowia w zakresie dostępności do leków. A pamiętajmy, że ocena systemu zależy nie od starań rządzących, lecz od efektów, które osiągną.
Robert Mołdach, Instytut Zdrowia i Demokracji / Dziennik Gazeta Prawna
W dokumencie są przecież opisane cele i efekty, które mają przynieść poszczególne działania.
Robert Mołdach:
Celem powinno być opisanie konkretnego poziomu zdrowotności społeczeństwa, który wynika z polityki lekowej. Sformułowania takie jak „wsparcie” czy „zwiększenie” nic konkretnego nie mówią. Powinny zostać podane liczby, udziały, kwoty, role. Nawet gdy spojrzymy na mierniki, to zobaczymy poprawę wyrażoną w procentach. Wolałbym miernik mówiący o osiągnięciu konkretnego stanu. To w ogóle szeroki problem tworzenia polityk nie tylko w Polsce. Dużo łatwiej pisać dokumenty o tym, jakie działania zostaną podjęte, a trudniej taki, który stwierdza, dokąd dojdziemy. Nie chodzi o to, żeby zwiększyć o 10 proc. jakiś sposób leczenia, tylko leczyć w precyzyjnie określony sposób.
Drugą kwestią jest pytanie o to, czy ten dokument na pewno zmierza w dobrą stronę? Nie potrafiłbym obronić tezy, że ten dokument zmierza realnie do tego, aby know-how produkcji lekowej zostawał w Polsce, a powinien. Zdaję sobie sprawę, że interesy pacjentów nie zawsze są też zgodne z interesami gospodarczymi – w perspektywie krótkoterminowej. Inwestycje w polski przemysł mogą oznaczać wydłużony czas dostępu do leków. W tym dokumencie brakuje dyskusji na temat zrównoważonego rozwoju polskiego przemysłu i obecności tego międzynarodowego.
Marcin Czech:
Trudno zdefiniować stan docelowy. Przykładem mogą być prognozy demograficzne, trudno przewidzieć, jaki będzie stan demograficzny w Polsce, bo zależy od wielu nie zawsze przewidywalnych zmiennych, jak ruchy migracyjne czy rynek pracy.
Rynek leków jest bardzo regulowany. Najnowocześniejsze technologie są chronione patentem, co kompletnie wywraca rynek. Rynek jest globalny, trudno zdefiniować granice. Budowanie kapitału intelektualnego w Polsce musi być realizowane stopniowo.
Jak w takim razie branża ocenia ten dokument?
Barbara Misiewicz-Jagielak:
Przez 10 lat nie mieliśmy żadnego strategicznego dokumentu w zakresie polityki lekowej i z tego względu autorom należą się wyrazy szacunku. To ogromna praca. Należy docenić wielowymiarowość tego dokumentu. Bierze on pod uwagę zmiany demograficzne, wagę profilaktyki zdrowotnej, dostępność leków w aptekach, a także zakłada obniżenie dopłat pacjentów do leków, co jest dużym wyzwaniem. I co również ważne, po raz pierwszy zauważono rolę przemysłu farmaceutycznego, który nie tylko zapewnia bezpieczeństwo lekowe Polakom, ale znacząco zasila naszą gospodarkę. Wreszcie kwestie dotyczące zdrowia i gospodarki znalazły wspólną przestrzeń. Dostrzeżono korelację między rozwojem gospodarczym a środkami przeznaczanymi na zdrowie. Istotne są też szczegóły dotyczące RTR (Refundacyjny Tryb Rozwojowy) oraz payback. Dla producentów, którzy zdecydowali się zainwestować w nowe technologie, to kluczowa kwestia.
Barbara Misiewicz-Jagielak, dyrektor ds. relacji zewnętrznych Polpharma Group, wiceprezes Polskiego Związku Pracodawców Przemysłu Farmaceutycznego / Dziennik Gazeta Prawna
Czyli?
Barbara Misiewicz-Jagielak:
RTR w założeniach miał realizować plan premiera Mateusza Morawieckiego, aby system refundacyjny zadziałał prorozwojowo. Oznacza to, że przedsiębiorcy mający pozytywny wpływ na polską gospodarkę powinni mieć lepsze warunki niż np. producenci pozaeuropejscy lub inni, którzy w naszym kraju tylko sprzedają swoje leki i nic u nas nie inwestują.
Payback natomiast to pokrywanie przez producentów leków przekroczenia budżetu NFZ. Obecne przepisy mówią, że 50 proc. przekroczenia pokrywają firmy farmaceutyczne, a 50 proc. NFZ. W Polityce Lekowej pojawił się zapis, że producenci leków mają sfinansować 100 proc. przekroczenia. Co prawda jest zapis, że firmy posiadające instrumenty dzielenia ryzyka byłyby z tego wyłączone. Problem polega na tym, że dotyczy to tylko firm zagranicznych produkujących leki chronione patentem. Producenci leków generycznych musieliby więc sami partycypować w tych kosztach. To niesprawiedliwe. Na szczęście dla nas pojawił się zapis, że firmy posiadające centra produkcyjne w Polsce miałyby być z paybacku zwolnione.
Marcin Czech:
Starając się uwzględnić impuls gospodarczy czy prorozwojowy, zapisaliśmy w Polityce Lekowej, że firmy, które inwestują w Polsce i mają udokumentowane procesy związane z zatrudnianiem, procesami badawczo-rozwojowymi (B+R)., będą mogły liczyć na ulgi w płaceniu paybacku. Odpowiednie kryteria wskażą grupę firm, która jest dla naszej gospodarki szczególnie cenna. W dokumencie zapisaliśmy, że adekwatnie do liczby punktów firma będzie mogła być częściowo lub w pełni zwolniona z paybacku.
Barbara Misiewicz-Jagielak:
To jest krok w dobrym kierunku. Karanie nas pay backiem byłoby nieuczciwe, bo to właśnie nasze leki stymulują konkurencję na rynku i generują oszczędności. Średnie dopłaty do naszych leków są o 24 proc. niższe niż do identycznych odpowiedników zagranicznych. Tyle samo mniej dopłaca NFZ. Do 75 proc. naszych leków pacjent dopłaca nie więcej niż 10 zł, a do zagranicznych 50 proc. więcej. Nie produkujemy drogich wyrobów. Leki generyczne z założenia są tańsze, ale równie dobre. Dlatego pomysł ministerstwa wydaje się słuszny.
Marcin Pieklak:
Trudno będzie pogodzić Refundacyjny Tryb Rozwojowy, czyli dodatkowe benefity ze strony państwa dla firm farmaceutycznych, o których mówi minister Czech, z takimi ryzykami, jak stuprocentowy payback. Na tym etapie bez znajomości szczegółów planowanych zmian trudno stwierdzić, jak przełoży się to na bezpieczeństwo firm działających na rynku. Wiemy natomiast, że samo zwiększenie kwot, które będą zobowiązane zwrócić firmy działające na polskim rynku do 100 proc. kwoty przekroczenia, to ogromna zmiana.
Krzysztof Kopeć:
Naszym zdaniem payback nie powinien w ogóle dotyczyć producentów leków generycznych, bo taki lek, jak wchodzi na listę refundacyjną, musi z urzędu mieć obniżoną cenę o 25 proc. Jaka jest więc różnica między umową podziału ryzyka, która zwalnia z paybacku, a jawnym obniżeniem ceny? Poza tym konkurencja na rynku stymulowana przez leki generyczne i biologiczne biorównoważne (będące szansą krajowego biznesu farmaceutycznego) daje oszczędności w systemie wynoszące ponad 500 mln zł. W dodatku payback nie uwzględnia danych epidemiologicznych i demograficznych. Jako społeczeństwo starzejemy się, więc i sprzedaż leków będzie wzrastać, a w konsekwencji wydatki na nie. Ryzyko paybacku rośnie więc z powodu demografii, na którą producenci leków nie mają wpływu. Dlatego taki mechanizm jest po prostu nieuczciwy. Poza tym gdyby uderzał w krajowych wytwórców, byłby dewastujący dla krajowego przemysłu farmaceutycznego.
Krzysztof Kopeć, prezes Polskiego Związku Pracodawców Przemysłu Farmaceutycznego / Dziennik Gazeta Prawna
Cieszy nas, że w Polityce Lekowej znalazły się zapisy mówiące o takim wydatkowaniu pieniędzy na refundację leków, które wspierałoby również rozwój krajowego przemysłu farmaceutycznego. Kupowanie najtaniej nie jest zawsze najwyższym dobrem. Lepsze jest kupowanie najkorzystniej. Każda złotówka zainwestowana w tutejszy przemysł powoduje zwrot 78 gr do budżetu naszego kraju. Więc tak naprawdę krajowy lek kosztuje nas dużo mniej. Rozwój tego przemysłu gwarantuje nam też bezpieczeństwo lekowe kraju.
Kolejnym istotnym elementem – jeżeli myślimy o polityce lekowej – jest to, aby budżet na refundację leków wzrastał i żeby oszczędności uzyskiwane w tym obszarze nie były przeznaczane na inne cele, tylko by wydatkowano je na leki. Dlatego budżet refundacyjny miałby być stały i wynosić ok. 17 proc. budżetu NFZ. Obecnie nie ma takich sztywnych zapisów.
Irena Rej:
Ze względu na to, że reprezentuję całość przemysłu farmaceutycznego w Polsce, to moja perspektywa jest trochę szersza. Przyłączę się do gratulacji, bo ten dokument to dowód na olbrzymią pracowitość i świetne rozeznanie w tej tematyce. Martwię się jednak o dalszą realizację. Założenia są dobre, jednak jeszcze naprawdę daleka droga do wcielenia ich w życie.
Irena Rej, prezes Izby Gospodarczej Farmacja Polska / Dziennik Gazeta Prawna
Mówiąc o Polityce Lekowej, mamy głównie w zamyśle refundację. Kto przeprowadza ten proces? Otóż robi to zespół nazywany Komisją Ekonomiczną. Tu pojawiają się pierwsze schody. Czy jej obecne funkcjonowanie pozwala na rozwój? Czy rzeczywiście Komisja Ekonomiczna kieruje się kryteriami pozwalającymi na dobór leków, który będzie budował porozumienie między NFZ, pacjentami i firmami? Musimy ustalić jasne kryteria. Od lat upominamy się o stworzenie zasad działania komisji – obecnie widzimy, że głównie zależy jej na maksymalnym ścięciu cen. Tymczasem drugim bardzo ważnym punktem jest ograniczenie nielegalnego wywozu leków z Polski. Ale jak go powstrzymać, skoro ciągle spadają ceny? Konieczne jest działanie systemowe.
Dobrze, że mamy dokument, chcemy być czynnym uczestnikiem przy ustalaniu szczegółów.
Producentom często zależy na tym, żeby zachować wysokie ceny, ale dla pacjentów – nie tylko dla Ministerstwa Zdrowia – to chyba lepiej, że są niskie?
Krzysztof Kopeć:
Zależy, jak na to spojrzeć. W Polsce ceny leków należą do najniższych w UE. Trzeba więc odpowiedzieć sobie na pytanie, w którą stronę zmierzamy. Czy obniżać je niemalże do zera, czy lepiej pozwolić krajowym firmom na inwestycje i rozwój. Wydaje mi się, że odpowiedź jest oczywista. Jeśli będziemy kupować najtańsze azjatyckie produkty, doprowadzimy do upadku tej branży w Polsce. Ciągłe zbijanie cen spowoduje, że firmy albo będą zmuszone do wyjścia z rynku, albo zwolnią pracowników, a towar przywiozą z Chin. Poza tym bez rodzimej konkurencji ceny leków wzrosną, bo azjatyccy dostawcy staną się monopolistami. Stratę odczuje też gospodarka, bo rozwój tego sektora wpływa na jej innowacyjność. Dlatego w trakcie negocjacji trzeba uwzględnić te czynniki prorozwojowe.
Cały czas mówimy o tym, jak połączyć kwestię rozwoju branży farmaceutycznej z interesem pacjenta. Jak to w takim razie wygląda z perspektywy praktyka?
Agnieszka Jagiełło-Gruszfeld:
Jestem onkologiem, więc moje spojrzenie na kwestie dostępności może dotyczyć tego obszaru. Onkologia jest jednak znaczącym obszarem, bo te terapie są bardzo drogie i niestety nie zawsze przekładają się na pełną skuteczność. Nawet przy podaniu drogich leków często nie jesteśmy w stanie wyleczyć pacjenta z choroby nowotworowej. Często przedłużamy życie, ale w skali oczekiwań od tak drogich terapii można mówić o niezadowalających efektach. Z perspektywy lekarzy rezultaty mogą okazać się rewelacyjne, bo wydłużają życie o kilka lat, jednak z punktu widzenia pacjenta i płatnika to nadal za mało. Odkąd pamiętam, w Polsce zawsze były problemy z refundacją drogich terapii. Nie jestem w stanie zrozumieć tego, że kraje będące mniej rozwinięte gospodarczo mają często lepszą dostępność do takiego leczenia. To zadziwiające, zwłaszcza że mówimy dziś o boomie gospodarczym. Niestety nie przekłada się to na dostępność do drogich terapii. Wręcz przeciwnie, bo są takie, które są refundowane na Węgrzech czy w Rumunii, a u nas nie. Oczywiście czasem chorzy kupują leki na własną rękę, ale to wówczas koszt 10–12 tys. na miesiąc. A pamiętajmy, że mówimy o osobach chorych np. na raka piersi, które musiały zaprzestać aktywności zawodowej. Wydatki są zdecydowanie niewspółmierne, takich wydatków nie udźwigną też żadne fundacje. Niektóre terapie, np. w raku piersi HER2-dodatnim, mają pozytywną rekomendację Agencji Oceny Technologii Medycznej, czyli spełniają te wszystkie kryteria. Mimo tego nadal są niedostępne w szerokim zakresie. Dlatego widzę to, że interesy pacjentów są w istocie niekiedy rozbieżne z gospodarką. Choćby w zakresie ochrony patentowej. Leki, które wchodzą na rynek i będą pod ochroną patentową przez 10 czy 15 lat, są po prostu cudze, choćby nasz rodzimy przemysł dwoił się i troił. A taki czas w medycynie to przepaść.
dr n. med. Agnieszka Jagiełło-Gruszfeld, Klinika Nowotworów Piersi i Chirurgii Rekonstrukcyjnej w Centrum Onkologii / Dziennik Gazeta Prawna
Wszystko rozbija się o finansowanie. Jak to wygląda z perspektywy pacjentów?
Stanisław Maćkowiak:
Po pierwsze, jak większość moich przedmówców zgadzam się, że dobrze, iż taki dokument powstał. Daje szansę lepszej dostępności do leków w przyszłości. Nawet jeśli nie jest on strategiczny, to na pewno jest systemowy. Wiele rzeczy trzeba poprawić ze względów legislacyjnych – konieczna jest nowelizacja ustawy refundacyjnej czy prawa farmaceutycznego. Dobrze jednak, że uwzględniana będzie np. rola pacjentów w procesie refundacyjnym. Mam nadzieję, że pozostała w ostatecznej wersji, tak jak zapisy o konieczności decyzyjnej ministra. Obecnie minister nie może sam wydać decyzji co do zgody na leczenie ratunkowe RDTL, czyli często ostatniej szansy na dostęp do leków dla pacjentów czy importu docelowego, bo ma związane ręce wcześniejszymi rekomendacjami innych podmiotów. Mam nadzieję, że ten dokument będzie podstawą do dyskusji. Będzie się też można do niego odwołać później, przy okazji poprawy aktualnego stanu. Chciałbym też zaznaczyć, że często interes wytwórcy i pacjenta jest zbieżny. Kiedy wytwórca nie będzie mógł liczyć na opłacalną produkcję, to zlikwiduje działalność i pacjent po prostu straci. Trzeba więc wyważyć te racje, zwłaszcza że chodzi przecież o podział środków publicznych.
Stanisław Maćkowiak, prezes Federacji Pacjentów Polskich / Dziennik Gazeta Prawna
Irena Rej:
Tu warto zadać pytanie: kto dziś rządzi, jeśli chodzi o refundację – NFZ czy MZ? Bo z jednej strony mamy listę leków refundacyjnych, po czym gdy już się na niej znajdziemy, to wkracza NFZ ze swoimi przepisami, w efekcie znalezienie się na liście refundacyjnej może jeszcze niczego nie zagwarantować. Więc po co walczyć o opinię AOTM i inne, jak i tak nie jestem partnerem wziętym pod uwagę, bo NFZ wprowadza swoje własne udogodnienia? Okazuje się, że to płatnik ma mieć z tego korzyść, a nie pacjenci. Trudno się w tym odnaleźć.
Marcin Czech:
Będziemy dyskutować nad podziałem kompetencji. NFZ to płatnik, więc używa argumentu o racjonalizacji wydatków. My odpowiadamy tym, że to do nas należy uprawianie polityki lekowej.
Jednak kluczowe jest to, co przewinęło się w wypowiedziach rozmówców, czyli obawa o to, ile będzie przeznaczane na leki. Udało się wpisać, że to ma być stały odsetek budżetu na zdrowie. Ale przyznam, że ustalenie 16,5–17 proc. na refundację nie było proste. NFZ początkowo nie wyraził zgody na takie usztywnienie. Moim zdaniem jest niezwykle istotny impuls prorozwojowy, a także wprowadzenie przewidywalności. Uważam, że w tym kontekście lepiej myśleć długofalowo i doszliśmy do porozumienia, że w perspektywicznym podejściu i wizji gospodarczej premiera Morawieckiego – 16,5 będzie dolną granicą, górną 17 proc. Obecnie nikt nie wie, ile naprawdę wydajemy w Polsce na leki. Być może wszystkie wydatki na leki sięgają nawet 17,5 proc. Jesteśmy więźniami budżetu NFZ. Tylko którego? Planowanego, realnego czy zmienionego? Finalnego? Po drodze robionych jest tak wiele korekt, że tak naprawdę nikt nie wie, jak to wygląda. Na to nakładają się wydatki MZ, które też trudno oszacować. Dlatego w Polityce Lekowej zapisałem, żeby to było lepiej szacowane. Dzięki temu wiadomo będzie, na co nas stać – zarówno dla pacjentów, jak i przedsiębiorstw. Oczywiście korekta do 16,5 proc. nie nastąpi od razu. Nawet nie chciałbym, aby tak właśnie było. Nie chcielibyśmy też paybacku, wolelibyśmy się utrzymywać w tych podanych granicach.
Od kiedy zostanie wprowadzone 16,5 proc.?
Marcin Czech:
Mamy zamiar zrobić dwie nowelizacje ustawy refundacyjnej. Pierwszą zaczęlibyśmy jesienią. Nie będzie to prosty proces, ale chciałbym pierwsze przepisy wprowadzić jeszcze w tym roku. Trzy ustawy będą moimi priorytetami: skończenie prawa farmaceutycznego, które trochę idzie z różnych powodów małymi nowelami. Kolejne są ustawy: refundacyjna i o zawodzie farmaceuty. W tym ostatnim przypadku wraz z zespołem udało mi się wypracować konsensus ze środowiskiem, co było niezmiernie trudne i zabrało nam miesiące. Ta ustawa jest gotowa.
Więc 16,5 proc. będzie obowiązywać od pierwszej nowelizacji?
Marcin Czech:
Tak. Moją ambicją byłoby, żebym ja albo mój następca ostatecznie wdrożył to w 2019 r. Uważam, że to niezwykle ważne. Wiem, że harmonogram jest ambitny, ale taki musi być. W harmonogramie początek prac nad ustawą refundacyjną mamy wpisany już na ten rok. Prawo farmaceutyczne, o refundacji leków – IV kwartał 2018 r. II kwartał 2019 r. – prace nad ustawą.
A Refundacyjny Tryb Rozwojowy, czyli lista kryteriów, która będzie wspierać rozwój rynku farmaceutycznego w Polsce?
Marcin Czech:
RTR znajdzie się już w pierwszej ustawie, ale prace nad tym toczą się, przypominam, w Ministerstwie Przedsiębiorczości.
Wiele uwag w trakcie debaty dotyczyło prac Komisji Ekonomicznej, która negocjuje ceny leków. Czy ten organ czekają jakieś zmiany?
Marcin Czech:
Komisja Ekonomiczna to trudny temat. Tam też zachodzą zmiany, pewnie będzie tam więcej osób z departamentu polityki lekowej i farmacji. Będą to ludzie, którzy w ministerstwie decydują o refundacji, a jednocześnie są zaangażowani w dyskusję. To ciało doradcze, więc nie możemy nim ręcznie sterować. Konieczna jest rozmowa wewnątrz rządu, zapewne również aprobata premiera. W Polityce Lekowej napisałem delikatnie o certyfikacji Komisji Ekonomicznej. Myślałem o zwiększeniu kompetencji tego ciała.
Marcin Pieklak:
Czy rozważają państwo zwiększenie odpowiedzialności komisji za udział w systemie? Oczywiście, Komisja Ekonomiczna jest ciałem doradczym, jednak jej uchwała stanowi część postępowania refundacyjnego. W mojej ocenie pierwszym krokiem w tym kierunku powinno być ustalenie jasnych wymogów dotyczących szczegółowego uzasadniania przyjmowanych stanowisk.
Marcin Czech:
Zmierzam ku takiemu rozwiązaniu, aby komisja złożona z tych samych osób, które zdobyły już duże doświadczenie i będą miały szeroki pogląd. Bo proszę zauważyć, że dla mnie to też jest problematyczne. Co zrobić, gdy AOTM radzi: proszę refundować, ale po obniżeniu ceny, a Komisja Ekonomiczna rekomenduje negatywnie? Najprostszym rozwiązaniem byłoby wystawienie oceny negatywnej zamknięcie sprawy. Ale to rządzenia zza biurka, a ja tak nie chcę.
Barbara Misiewicz-Jagielak:
Komisja Ekonomiczna nie bierze pod uwagę inwestycji producenta w Polsce. A przecież kupując lek z Chin czy Indii, nie wspieramy polskiej gospodarki, tylko azjatyckie. Budżet na zdrowie jest więc ściśle skorelowany ze stanem gospodarki.
Stefan Bogusławski:
System negocjacji jest dysfunkcjonalny. To nie jest kwestia tego, że biorą w nim udział niewłaściwi ludzie, tylko tego, że jest źle zorganizowany. Nikt nie poczuwa się do osobistej odpowiedzialności za decyzje, a minister ma w tym zakresie wyłącznie formalną władzę, bo przecież sam nie jest w stanie ocenić szczegółowych rozwiązań.
Stanisław Maćkowiak:
Myślę, że w Komisji Ekonomicznej powinien znaleźć się też przedstawiciel pacjentów. Wyłącznie w roli obserwatora, żeby patrzył na ręce, to wprowadzi nową jakość.
Jaką ten dokument ma moc sprawczą? Co będzie, gdy przyjdzie nowy minister?
Marcin Czech:
Dokument sam w sobie nie ma mocy ustawowej. Jednak rząd przyjął to jako oficjalną regulację. Liczę na to, że środowisko nie pozwoli zapomnieć o tym akcie.