27,5 mld zł – o tyle więcej państwo chce przeznaczyć w nadchodzącej dekadzie na zdrowie. To efekt zwiększenia nakładów do 6 proc. PKB. Projekt ustawy został wczoraj skierowany do uzgodnień.
Nowe rozwiązania mają zwiększyć dostępność pacjentów do opieki medycznej i poprawić jakość leczenia.
Wiadomo na pewno, że część środków będzie przeznaczona na pensje dla lekarzy. Resort zdrowia szacuje, że jeszcze w tym roku 238 mln zł trafi do specjalistów, co pozwoli podnieść pensje do 6,7 tys. zł. Na lepsze wynagrodzenie mogą liczyć medycy, którzy po pierwsze, zarabiali mniej, a po drugie, pracują w jednym publicznym szpitalu na etacie. W późniejszych latach dla takich lekarzy w budżecie będzie niemal pół miliarda złotych.
Różnice w pensji ma pokrywać budżet, żeby szpitale nie musiały dokładać z własnych środków. Aby uniknąć patologii, w których szpital obniża pensję, żeby dopłaciło do niej państwo, resort wprowadził zasadę, że lekarz musi mieć niższą płacę rok przed wejściem nowych przepisów.
Kolejna pozycja, która pochłonie dodatkowe środki, to wynagrodzenia dla rezydentów, czyli młodych lekarzy, których specjalizacja jest finansowana z budżetu państwa. Dodatkowo Ministerstwo Zdrowia sfinansuje również dyżury, co do tej pory robiły szpitale, nie zawsze mając na to pieniądze. Na ten cel ma być co roku wydawane ok. 600 mln zł. Około 200 mln zł rocznie ma trafić do tych młodych lekarzy, którzy zgodzą się na pozostanie co najmniej przez dwa lata w Polsce po uzyskaniu specjalizacji. Dzięki temu otrzymają od 600 do 700 zł ekstra do podstawowego wynagrodzenia. Lekarze, którzy pomimo obietnicy zostania w Polsce jednak wyjadą, będą musieli otrzymane pieniądze zwrócić.
W sumie z dodatkowych 27 mld zł (na 10 lat) ok. 10 mld zł będzie związanych z wynagrodzeniami. Reszta pójdzie na leczenie. Na co zostaną przeznaczone, tego ustawa nie precyzuje.
Niektórzy eksperci przekonują, że zwiększenie nakładów niekoniecznie przełoży się na zmniejszenie kolejek czy poprawę jakości leczenia, w kolejnych bowiem latach znacząco zwiększy się liczba osób starszych, które są najbardziej kosztowne dla systemu.
Obok zmian finansowych lekarze dostaną dodatkowe uprawnienia – o które również walczyli od dłuższego czasu. Będą podobnie jak policjanci i nauczyciele traktowani jako funkcjonariusze publiczni. Powód? „Obecnie zdarzają się sytuacje, w których lekarze i lekarze dentyści atakowani są fizycznie i werbalnie, a ataki te związane są z udzielaniem przez nich świadczeń zdrowotnych. Sytuacje te, a także stres związany z możliwością ich wystąpienia mają negatywny wpływ na warunki pracy lekarzy i lekarzy dentystów oraz na jakość udzielanych przez nich świadczeń” – argumentuje resort zdrowia.
Zmiany, choć spóźnione, są raczej chwalone przez środowisko lekarzy.
– Bardzo długo się niepokoiliśmy, że tego projektu nie ma, były głosy, że jak zwykle w Polsce wszystko odbywa się na ostatnią chwilę, szczególnie w ochronie zdrowia. Ale projekt się pojawił i jest w nim wszystko to, co powinno być – to, co było tylko uzgodnione w rozmowach, a także to, co zostało zapisane w porozumieniu – mówi jeden z liderów protestu Jarosław Biliński z Porozumienia Rezydentów OZZL.
Przyjęcie porozumienia w takim kształcie zakończyło trwający kilka miesięcy protest młodych lekarzy, do którego zimą dołączyli również specjaliści. W wielu placówkach odmawiali pracy ponad ustawowe 48 godzin tygodniowo, czyli nie brali dodatkowych dyżurów. Utrudniło to funkcjonowanie szpitali.
– Spodziewaliśmy się, że w tym terminie projekt stanie na Radzie Ministrów, został zaś skierowany do uzgodnień, co nieco opóźnia całą procedurę. Ale możemy to przeboleć. Zatem mała żółta kartka za zwłokę i czekanie do ostatniego dnia, ale generalnie jesteśmy zadowoleni i mamy nadzieję, że dalej będzie to szło sprawnie – dodaje.
Nowe rozwiązania mają wejść w życie już w lipcu tego roku. Część z nich wzbudza pewne kontrowersje wśród zarządzających szpitalami.
Jak tłumaczą dyrektorzy placówek, Ministerstwo Zdrowia, wprowadzając centralne regulacje dotyczące wynagrodzeń, ingeruje w wewnętrzną politykę zarządzania personelem.
– U nas mamy lekarzy, którzy prawie nic nie robią, a są tacy, którzy pracują za kilku. To my byśmy chcieli decydować, ile będą zarabiać – mówi DGP jeden z dyrektorów szpitali.