Tylko 10 proc. osób, które wyjechały za granicę na operację usunięcia zaćmy za pieniądze z NFZ, czekało wcześniej w kolejce do zabiegu w Polsce. Reszta została zwerbowana jako nowi klienci.
Jak leczymy zaćmę za granicą / Dziennik Gazeta Prawna
Jedna z czeskich klinik otworzyła nową placówkę w Cieszynie, kilometr od granicy z Polską. Ten kilometr ma znaczenie. Choć zakład jest prywatny, to za wizytę (przynajmniej w dużej części) płaci Narodowy Fundusz Zdrowia. To efekt działającej od trzech lat dyrektywy transgranicznej nakazującej zwracać pieniądze pacjentom za zabieg wykonany za granicą tyle, ile płaci za niego ubezpieczyciel w danym kraju. Ponieważ w Czechach koszt prywatnego zabiegu to 2–3 tys. zł, pacjenci chętnie z niego korzystają. NFZ zwraca od 2,1 do 2,3 tys. zł. Kilkaset złotych trzeba dopłacić. Ale nie trzeba czekać. Zabiegi są wykonywane niemal z dnia na dzień. W Polsce czas oczekiwana przekracza rok, w niektórych miejscach nawet dwa lata. Ponadto pacjent może dopłacić do lepszej soczewki – w Polsce przy zabiegach refundowanych przez fundusz nie ma takiej możliwości.
Cieszyńska klinika od wejścia w życie dyrektywy przyjęła 7 tys. polskich pacjentów. W zeszłym roku – jak wynika z informacji DGP – z opcji operacji za granicą skorzystało 15,7 tys. pacjentów z Polski. Głównie w Czechach.
Biznes stał się na tyle intratny, że rok temu klinikę okulistyczną założyła firma, która do tej pory trudniła się transportem pacjentów do czeskich klinik. Placówka jest zlokalizowana w Ostrawie, 10 km od naszej granicy. Jak mówił w wywiadzie prezes OneDayClinic Waldemar Gawrol, miesięcznie przyjmowanych jest kilkuset pacjentów.
Kliniki nie tylko leczą, ale także współpracują z pośrednikami, którzy gwarantują transport, tłumacza, nocleg, a także załatwiają formalności z NFZ. – Dostajemy czasem w jednej kopercie kilkanaście wniosków do rozliczenia od jednej firmy – przyznaje Joanna Mierzwińska, rzeczniczka dolnośląskiego oddziału NFZ.
– Na początku przygotowaliśmy punkt informacyjny o czeskiej klinice nawet w jednym z centrów handlowych we Wrocławiu. Potem przerzuciliśmy się na reklamy w prasie i internecie – mówi przedstawicielka firmy, która nawiązała współpracę z czeską kliniką Visus z Náchoda (7 km od granicy). Pomaga im przy współpracy z polskimi pacjentami. Wcześniej zajmowała się kooperacją czesko-polską w innej branży.
Są też i takie firmy, które kredytują zabiegi później odzyskują część kosztów przypadającą na fundusz. Chociaż pacjent płaci za obsługę, to całość kosztuje go taniej niż prywatny zabieg w Polsce.
Część ekspertów uważa, że na pierwszym miejscu stawiany jest biznes na zaćmie. Względy medyczne liczą się mniej. Zdaniem prof. Marka Rękasa, konsultanta krajowego w dziedzinie okulistyki, może dochodzić do przypadków, w których zabiegi są wykonywane mimo braku wyraźnych wskazań.
Z danych NFZ wynika, że na Śląsku z ponad 6 tys. zabiegów wykonanych za granicą w 2017 r. tylko 739 było u pacjentów, którzy czekali wcześniej w polskiej kolejce. Reszta to nowo zdiagnozowane przypadki. Na Dolnym Śląsku z 2,5 tys. pacjentów, którzy pojechali za granicę na zabieg, w kolejce czekało 330 osób. Według prof. Rękasa dane wskazują, że część pacjentów może być zbyt szybko operowana.
Same firmy odrzucają zarzuty. W klinice w Náchodzie (która działała już przed wprowadzaniem dyrektywy) zdarzało się, że odsyłano pacjentów. Przekonywano ich, że mogą jeszcze poczekać, bo dobrze widzą.
Ewa Nieć, doradca zarządu ds. współpracy międzynarodowej w NeoVize w czeskim Cieszynie, przekonuje, że nie ma problemu zbyt wczesnego rozpoznania. Wręcz odwrotnie: do placówek trafiają chorzy, u których zaćma jest tak zaawansowana, że operacja jest bardzo skomplikowana. I grozi większymi powikłaniami. Są też pacjenci, którym odmówiono skierowania na zabieg, mimo że mają problemy z widzeniem.
Zaćma obecnie to jeden z głównych powodów, dla których chorzy korzystają z dyrektywy transgranicznej. Z danych NFZ wynika, że w ub.r. ponad 90 proc. wniosków o zwrot kosztów za leczenie transgraniczne stanowiły przypadki zaćmy. Wydano na ten cel 33,6 mln zł z 36,2 mln zł, które były przeznaczone na całe leczenie transgraniczne.
Prof. Marek Rękas i NFZ chcieliby wprowadzić ograniczenia w dostępie do zabiegów usunięcia zaćmy. Miałyby być refundowane jedynie w przypadku osób, których ubytek widzenia wynosi co najmniej 40 proc. To miałoby skrócić kolejki nawet o jedną piątą. Ograniczono by też wydatki na leczenie za granicą.
Dziś w przypadku zabiegów, które nie są kosztochłonne, pacjenci mogą sami wyjechać i po fakcie starać się o zwrot pieniędzy. Jeżeli terapia wymaga dużych nakładów – zgodę musi wcześniej wydać Fundusz. Jak wynika z danych przekazanych przez NFZ, w zeszłym roku wpłynęło 30 wniosków o leczenie w innym kraju. – Większość wymagała uzupełnienia. Wydano jedną decyzję pozytywną – dotyczyła przeprowadzenia świadczenia z zakresu neurochirurgii w ośrodku belgijskim – mówi Sylwia Wądrzyk, rzeczniczka NFZ.
W Czechach koszt zabiegu to 2–3 tys. zł. NFZ zwraca od 2,1 do 2,3 tys. zł.