Resort zdrowia zamierza rozszerzyć ustawę o minimalnych wynagrodzeniach na kolejne grupy zawodowe. Ewentualny wzrost pensji szefowie placówek powinni sfinansować ze wzrostu kontraktów, ale już teraz martwią się, czy wystarczy pieniędzy na zaspokojenie rosnących oczekiwań
Minimalne wynagrodzenia pracowników medycznych / Dziennik Gazeta Prawna
Propozycja nowelizacji ustawy z 8 czerwca 2017 r. o sposobie ustalania najniższego wynagrodzenia zasadniczego pracowników wykonujących zawody medyczne zatrudnionych w podmiotach leczniczych (Dz.U. z 2017 r. poz. 1473), którą resort zdrowia przedstawił partnerom społecznym, nie satysfakcjonuje nikogo. Wprawdzie uwzględniono postulat związkowców o rozszerzenie jej zakresu podmiotowego, ale tylko jeśli chodzi o pracowników działalności podstawowej (np. salowe i rejestratorki). To oznacza, że personel administracyjny czy techniczny nie będzie objęty jej zapisami.

W projekcie nie podniesiono wskaźników, również kwota bazowa została na niezmienionym poziomie, czyli 3900 zł brutto (minimalną płacę oblicza się, mnożąc ją przez współczynnik przyporządkowany danej grupie). Tymczasem, niezależnie od zapisów ustawy, kolejne podwyżki wywalczyli rezydenci. To budzi frustrację pozostałych pracowników medycznych, a dyrektorom szpitali spędza sen z powiek, bo choć wynagrodzenia młodych lekarzy finansuje minister, to podwyżki dla nich pośrednio wpływają na ich budżety.

Dyrektorskie cuda
W uzasadnieniu projektu nowelizacji zapisano, że nie będzie ona skutkowała w tym roku przekazaniem podmiotom leczniczym dodatkowych pieniędzy z budżetu czy Narodowego Funduszu Zdrowia. Koszty podwyżek powinny zostać sfinansowane ze środków „uzyskanych w ramach wzrastających przychodów i odpowiednio kosztów NFZ”.
– Dlatego jednym z naszych postulatów w związku z projektem jest wskazanie źródeł finansowania, bo w tym momencie to jest podbieranie pieniędzy, które są w jednym worku, m.in. na świadczenia. Skończyły się czasy, kiedy fundusz wynagrodzeń był odrębną pozycją w budżecie. Dziś jak się weźmie na jedno, to brakuje na drugie – mówi Urszula Michalska z OPZZ, z zespołu Rady Dialogu Społecznego, który pracuje nad projektem.
Jarosław Fedorowski, prezes Polskiej Federacji Szpitali, zwraca uwagę, że placówki medyczne nie mają innych pieniędzy na wynagrodzenia niż te wynikające z kontraktów z NFZ. Wyzwania związane z płacą minimalną to dla nich kolejny wysiłek finansowy. – Można powiedzieć, że dyrektorzy będą dokonywać cudów, żeby sobie z tym poradzić. Musimy apelować o podwyższenie finansowania – mówi.
Jest szansa, że apele te zostaną wysłuchane, przynajmniej tak wynika z deklaracji szefa NFZ Andrzeja Jacyny. Warunkiem jest, by środki ze wzrostu nakładów na ochronę zdrowia, który zakłada porozumienie z rezydentami, były jak najszybciej dostępne. – Inaczej będzie trudno skonsumować to porozumienie i proponowane dzisiaj zmiany w ustawie, ponieważ one wprost będą prowadziły do wzrostu zadłużenia placówek – uważa szef funduszu. Jak dodaje, ze wstępnych wyliczeń wynika, że jest szansa na dodatkowe pieniądze – łącznie byłaby to kwota zbliżona do 5 mld zł, które pojawiły się w drugiej połowie 2017 r.
– To jest duży wzrost i jestem pewien, że pokrywa on ewentualne ruchy płacowe związane z ustawą – ocenia Andrzej Jacyna i przypomina, że w zeszłym roku, w związku z wejściem w życie przepisów o minimalnych wynagrodzeniach podwyższono wycenę świadczeń. – Takie działania trzeba podjąć i w tym roku. Świadczeniodawca – czy przez wzrost ceny jednostkowej, czy liczby wykonywanych świadczeń – otrzymuje większy budżet do dyspozycji. I z tego budżetu może realizować też podwyżki – podkreśla szef NFZ.
Bez znaczonych pieniędzy
Takie rozwiązanie odpowiada dyrektorom, choć wątpią, czy wzrost będzie wystarczający. Jednak wolą sami rozdzielać nawet ograniczone środki, niż otrzymywać pieniądze dla konkretnych grup zawodowych. Tak było np. w przypadku podwyżek dla pielęgniarek. Wywołało to duże kontrowersje w środowisku, dlatego przy porozumieniu z ratownikami już się na to nie zdecydowano. W efekcie część z nich wciąż podwyżek nie otrzymała, bo dyrektorzy czekają na podstawę prawną do wypłat.
Dlatego związkowcy wolą, by pieniądze na pensje szły odrębnym strumieniem. Ale zdaniem szefów placówek takie rozwiązania ograniczają autonomię zarządzania. – To nie sprzyja efektywnemu wykorzystaniu środków. Wolelibyśmy operować nimi wewnątrz, stosownie do potrzeb – mówi Marek Wójcik, ekspert Związku Miast Polskich.
Podobnie uważa Jarosław Fedorowski. – Kształtowanie wynagrodzeń w zależności od kwalifikacji, stażu pracy, zaangażowania i innych elementów jest jednym z podstawowych narzędzi zarządczych i nie należy go odbierać poprzez sztywne ustalanie stawek – ocenia. Zastrzega jednak, że nie dotyczy to wynagrodzeń minimalnych.
Sytuację komplikuje umowa z rezydentami. Nie tylko dlatego, że oczekiwania płacowe pozostałych pracowników medycznych rosną, ale i dlatego, że ma się nijak do zapisów ustawowych.
– Porozumienie z rezydentami, plus ustawa, do tego podwyżki dla pielęgniarek i ratowników – trzeba to spróbować opanować, bo wygląda jak wyrywanie sobie kołdry – ocenia Marek Wójcik. – Na pewno nie damy sobie z tym rady. Chcemy płacić więcej, ale nie mamy z czego – dodaje.
Podkreśla, że samorządy chciałyby uczestniczyć w rozmowach dotyczących płac. – Nie możemy być jedynie odbiorcą tego, co wymyśli minister ze związkami zawodowymi. Chcielibyśmy, by włączono nas w rozmowy na ten temat – mówi.