Coraz więcej osób jest zarażonych żółtaczką pokarmową. Najlepszym sposobem na jej uniknięcie jest szczepienie. Problem w tym, że na rynku brakuje preparatów
– Szczepionki na żółtaczkę pokarmową już się skończyły - mówią w prywatnej klinice Damiana. Braki sygnalizują też inne warszawskie przychodnie. - To
nie są odosobnione przypadki. To już problem całej Polski - informuje Paweł Grzesiowski, ekspert w dziedzinie szczepień z Centrum Medycyny
Zapobiegawczej i Rehabilitacji. Z kolei Enel-Med zapewnia, że posiada jeszcze zapasy.

Problem ze szczepionkami potwierdzają przedstawiciele regionalnych sanepidów.
– W niektórych powiatach jest problem z nabyciem szczepionki. W samym Szczecinie są jeszcze dostępne – informuje Małgorzata Kapłan, rzecznik zachodniopomorskiego sanepidu. Niedobory widoczne były już latem. – Sprawdziliśmy wszystkie hurtownie w Polsce i wszędzie był problem – dodaje Urszula Skraburska, zastępca państwowego powiatowego inspektora sanitarnego w Ostrowie Wielkopolskim. – Braki miały być uzupełnione. Nadal nie zostało to zrobione. Mamy informacje, że szczepionki trafią do sprzedaży najwcześniej w styczniu – zdradza Urszula Skraburska.
To samo mówi w rozmowie z DGP Jerzy Kasprzak, państwowy wojewódzki inspektor sanitarny w Bydgoszczy.
Obecnie w Polsce tylko GSK i Sanofi produkują szczepionki. Obie firmy przyznają, że są kłopoty z ich dostępnością. – Dorzuciliśmy na polski rynek kilka tysięcy dawek przed miesiącem. Całość wyprzedała się w zaledwie kilka dni – słyszymy w firmie GSK, która deklaruje, że robi wszystko, by kolejna dawka preparatów trafiła do sprzedaży w pierwszym kwartale 2018 r.

Trwa ładowanie wpisu

To oznacza, że opóźnienie nie jest wykluczone. Szczególnie że cykl produkcyjny trwa minimum rok. Szczepionka musi przejść około 500 testów, zanim trafi do dystrybucji.
A producenci zaopatrują nie tylko Polskę, bo mowa o jednej z obecnie najczęściej występujących na świecie chorób zakaźnych. Szacuje się, że na wirusowe zapalenie wątroby typu A (WZW A) zapada rocznie ok. 1,2–1,4 mln osób, jednak rzeczywista liczba przypadków może być nawet 3–10 razy większa.
W USA do połowy listopada zmarło 41 osób, w samym Michigan już 20. Obawy rosną w związku z tym, że wykryto chorobę m.in. u pracownika McDonalda (choroba jest nazywana chorobą brudnych rąk i przenosi się m.in. przez pożywienie).
W Los Angeles zainicjowano akcję „przenośnych” łazienek dla bezdomnych, by uniknąć rozprzestrzeniania się choroby, która związana jest z brakiem higieny.
W Polsce – jak wynika z danych Państwowego Zakładu Higieny – na koniec sierpnia ujawniono 1,2 tys. przypadków. A do połowy listopada było ich już dwa razy więcej – 2,4 tys. Dla porównania od stycznia do listopada 2016 r. odnotowano zaledwie 32 przypadki.
To powoduje, że szczepienie, które nie jest obowiązkowe, a którego koszt wynosi ok. 150–200 zł za jedną dawkę, w ostatnim czasie stało się produktem bardzo pożądanym. Przybywa osób, które chcą się zabezpieczyć przed chorobą.
– Gdybyśmy chcieli obdzielić preparatami tylko osoby z otoczenia chorych, to szczepionek by w pełni wystarczyło. A ponieważ coraz więcej osób szczepi się profilaktycznie, słysząc o narastającym problemie, to brakuje preparatów – tłumaczy Paweł Grzesiowski. To dlatego potrzeba kilka razy więcej dawek szczepionek, niż zwykle trafia na rynek. A co roku producenci dostarczają ich około 100 tys.
– Podatnych na żółtaczkę pokarmową jest około 10 mln osób. Mowa o urodzonych w ciągu ostatnich 15 lat. Epidemia żółtaczki miała miejsce w drugiej połowie lat 90. – dodaje Grzesiowski.
Resort zdrowia w przypadku WZW A zaleca profilaktykę: szczepienie i utrzymywanie wysokiego standardu higieny, szczególnie podczas przygotowywania posiłków.
Chodzi o spożywanie potraw wyłącznie po obróbce termicznej (gotowanie, pieczenie, smażenie), unikanie niegotowanego mięsa oraz skorupiaków, niekupowanie żywności na ulicznych straganach, picie butelkowanej lub przegotowanej wody (zwłaszcza podczas pobytu za granicą). Kłopot w tym, że bardzo skuteczną metodę, jaką jest szczepienie, trudno wdrożyć.