Co roku więcej pieniędzy ma być przeznaczanych na lecznictwo, z tym że dopiero kolejny rząd będzie się zastanawiał, skąd je wziąć. W 2025 r. nakłady mają osiągnąć pułap 6 proc. PKB.
Żeby poprawić sytuację w służbie zdrowia, potrzeba dodatkowo 30 mld zł rocznie, a obecnie dostęp do leczenia jest teoretyczny – twierdzi Ministerstwo Zdrowia i zapowiada zwiększenie nakładów. Małymi krokami.
We wtorek opublikowano projekt ustawy gwarantującej stałe finansowanie na poziomie 6 proc. PKB. Ale dopiero za osiem lat. W przyszłym roku minister finansów „dosypie” zaledwie 3,7 mld zł, a wspomniane 30 mld zł zasili zdrowotny budżet dopiero w 2021 r., czyli już po wyborach parlamentarnych. Wtedy też rząd ma skontrolować, czy kolejki do specjalistów się skróciły. O ile powinny? Tego w projekcie nie określono.
Pieniądze z budżetu mają być przekazywane bezpośrednio – w formie dotacji – do NFZ, który wykupi dodatkowe leczenie tam, gdzie są największe zatory. To, gdzie czas oczekiwania jest najdłuższy i gdzie powędrują dodatkowe środki, określać miałby co roku minister zdrowia w formie rozporządzenia. W pierwszym rzędzie uwzględniane będą potrzeby dzieci, kobiet w ciąży, osób niepełnosprawnych oraz w podeszłym wieku.
400 dni do rehabilitacji
Już teraz wiadomo, co może się znaleźć na liście priorytetów. Autorzy projektu wyliczają, że np. do endokrynologa czeka się średnio 200 dni, chirurga naczyniowego – 131 dni, kardiologa – 106 dni, gastroenterologa – 81 dni. W leczeniu szpitalnym na liście najmniej dostępnych znalazły się chirurgia urazowo-ortopedyczna (151 dni), otolaryngologia (117 dni). Jeszcze gorzej wypada rehabilitacja. Pacjenci stoją w kolejce niemal półtora roku (400 dni).
W przypadku dzieci dodatkowe pieniądze mają poprawić dostęp do takiego leczenia, na które czas oczekiwania przekracza trzy miesiące. Na tej liście są np. poradnie genetyczne (224 dni), endokrynologiczne czy immunologiczne (ok. 160 dni), a w szpitalach działy otolaryngologiczne, chirurgii szczękowo-twarzowej oraz oddziały odwykowe o wzmocnionym zabezpieczeniu.
Skrócić mają się też kolejki do usuwania zaćmy (obecnie 585 dni) oraz zabiegów endoprotezoplastyki stawowej (542 dni), na rezonans magnetyczny i tomografię komputerową.
Jak zatrzymać lekarzy
Na tle innych krajów leczenie w Polsce wygląda fatalnie. Według raportu OECD średni czas od diagnozy do zabiegu wynosił w 2015 r. np. przy operacji zaćmy ponad 400 dni, wobec 40 dni w Holandii i ok. 100 w Portugalii, Hiszpanii i Finlandii. Przy operacji wymiany stawu biodrowego – ponad 365 dni w porównaniu z 40 dniami w Holandii i ok. 150 w Hiszpanii, Norwegii i na Węgrzech.
Pieniądze to jednak nie wszystko. Problemem w realizacji założeń może okazać się brak kadry, czyli lekarzy, którzy przyjmą większą liczbę pacjentów. „Konkurencyjna wysokość wynagrodzeń w innych krajach Unii Europejskiej prowadzi do odpływu pracowników medycznych, głównie lekarzy i pielęgniarek, co ma również przełożenie na dostępność świadczeń” – piszą autorzy projektu. Jak zatrzymać lekarzy? Tego już ustawa nie precyzuje, tym bardziej że pieniądze mają być przede wszystkim na zmniejszenie kolejek, a nie na podwyżki pensji dla pracowników medycznych.
Uciec z ogona
– Kolejnym kłopotem może być nowy system finansowania szpitali, które mają otrzymywać ryczałt na leczenie, co oznacza, że dyrektorzy mogą sami decydować, na co przeznaczą środki. Musiałby być stworzony mechanizm, który nakazywałby wykorzystać je tam, gdzie według resortu zdrowia są kolejki – komentuje Jerzy Gryglewicz, ekspert ds. zdrowia z Uczelni Łazarskiego. Chwali jednak sam pomysł zwiększenia wydatków na zdrowie.
Do tej pory Polska znajdowała się w ogonie państw z najniższymi nakładami na zdrowie. Obecnie jest to 4,7 proc. PKB, podczas gdy średnia w UE wynosiła w 2015 r. 7,7 proc. PKB, przy czym np. w Szwecji przeznaczano 9,3 proc., w Danii – 8,9 proc., w Holandii –8,7 proc., w Czechach – 6,4 proc. Mniej niż my wydawały Łotwa, Rumunia i Litwa – od 3,4 do 4,4 proc. PKB.